Rozdział 14

1K 59 83
                                    

~Bellamy~

Ponieważ byłem tym, który wypił najmniej, to mnie przypadł ten cudowny zaszczyt pilnowania moich przyjaciół. Jednak po godzinie ciągłego nadzoru, miałem już dość, Raven postanowiła zostawić mnie z tym samego, najwyraźniej wiedziała co się szykuję. Trzy razy musiałem ściągać Murphy'ego z parapetu, najczęściej właśnie wtedy Clarke dostawała napadów śmiechu. Monty chował się pod stołami, a kiedy tylko zauważał czyjąś stopę, ciągnął za nogawkę. Octavia biegała szczęśliwa po całej sali, przy okazji śpiewając, Lincoln nie wytrzymał i po paru drinkach robił to samo co ona. Jasper natomiast upodobał sobie budowanie wież z krzeseł, wchodzenia na nie i skakania. Kiedy zauważyłem, że parę innych osób poszło w jego ślady, zdecydowałem, że tego już z wiele, przynajmniej dla mnie. Ubrałem z powrotem kurtkę i podszedłem do Clarke.

-No księżniczko... Czas się zbierać.

-A od kiedy ty mi wytyczasz godziny, Blake?

Przez moment zastanawiałem się, co to pytanie miało właściwie znaczyć, ale stwierdziłem, że jakoś niespecjalnie mnie to obchodzi.

-Idziemy. -Warknąłem i złapałem ją za rękaw bluzki.

-Może ty idziesz! Ja się nigdzie nie wybieram.

-Clarke! -Krzyknąłem, jednak dziewczyna dołączyła do mojej siostry i jej chłopaka, którzy wesoło hasali sobie po całej sali. -Niech to szlag. -Zakląłem pod nosem.

Postanowiłem nie zwracać na nich uwagi i wypić jeszcze jednego drinka, tak na rozluźnienie.

Jakieś dwadzieścia minut później miałem już w planach wychodzić, kiedy zauważyłem jak grupka nastolatków zaczyna się bić. Natychmiast do nich podbiegłem, nie dlatego że obchodził mnie ich los, czy coś. W okolicy dostrzegłem Clarke, wpatrującą się w sufit. Zacząłem biec, jednak dziewczyna już zdążyła dostać z łokcia w podbródek, dopiero to ją nieco ostudziło.

-Nic ci nie jest?

-Bellamy! -Przez moment myślałem, że to kolejny z jej napadów alkoholowych jednak bardzo się myliłem. To było ostrzeżenie.

Poczułem mocne uderzenie w głowę, zachwiałem się lekko, jednak jakimś cudem zdołałem utrzymać się na nogach. Już miałem przywalić mojemu nieświadomemu oprawcy, jednak tłum był tak duży, że nie byłem pewny, który to. W ostatniej chwili złapałem Clarke za ramię i praktycznie wyciągnąłem ją z sali na korytarz. Na początku nieco protestowała, jednak uspokoiła się, kiedy dostrzegła małą stróżkę krwi cieknącą jej po szyi. Szybkim krokiem udaliśmy się w stronę szpitala, gdzie dyżur pełnił akurat Jackson. Okazało się, że to tylko rozcięta warga, więc opatrzenie jej i zszycie zajęło dosłownie moment. Moment, podczas którego Clarke cały czas chichotała, co przeszkadzało mężczyźnie w pracy. Dziewczyna miała szczęście, że to był akurat on, a nie jej matka. Jeżeli Abby zobaczyłaby córkę w takim stanie, prawdopodobnie ostro by mi się dostało.

W końcu doczłapaliśmy się do jej pokoju. Dziewczyna po drodze dostawała dziwnych napadów, przyglądała się ścianą, liczyła każde krzesło, które napotkaliśmy. Raz nawet uparła się, że jedno pominęła i musieliśmy się cofnąć. Kiedy byliśmy już przy zakręcie, prowadzącym do części sypialnianej Arkadii, Clarke postanowiła zwolnić i iść za mną.

-Mogę wiedzieć, co ty odpierdalasz?

-Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że to ja jestem właścicielką tak zgrabnego tyłeczka!

Zaśmiałem się pod nosem, chociaż zdecydowanie nie powinienem.

-Cieszę się, że ci się podoba, a teraz chodź. Musisz położyć się spać.

More than just FRIENDS *ZAWIESZONE*Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz