Rozdział 37 Kończymy. Cześć III

625 49 2
                                    

No to lecimy dalej.


Ranek nastał szybciej niż się wydawało. Harry otworzył oczy, gdy pierwsze promienie słońca wdarły się prze okno. Grudniowe słońce wstaje dość późno więc chłopak zdawał sobie sprawę, że trochę sobie poleniuchowali. Odwrócił się i spojrzał w stronę zakopanego po sam nos Draco. He, ten to ma spanie. Brunet postanowił zrobić psikusa Malfoy'owi dlatego delikatnie do niego podpełzł odkrywając go do pasa. Draco nie miał na sobie piżamy tylko para zielonych bokserek okrywała jego szczupłe ciało. Brunet oblizał usta podekscytowany. Teraz on zawstydzi Draco. Chłopak delikatnie zaczął gładzić ciało blondyna. Najpierw kark, tors jednak jego ręka wciąż poruszała się w dół. Do ukrytego pod bokserkami skarbu. Draco jęknął, gdy brunet przez materiał zaczął go dotykać. Brunet delikatnie poruszał dłonią, ale nie usuwał przeszkody. Nie wiedział jak chłopak na to zareaguje, w końcu to tak jakby molestowanie i to przez sen. Potter uświadamiając sobie to zaprzestał poruszania dłonią.

- Dlaczego przestałeś to było cudowne. – Potter aż podskoczył na dźwięk głosu blondyna. Skrępowany odwrócił się zerkając na uśmiechniętego Draco, który całkowicie rozbudzony z figlarnym uśmiechem wpatrywał się w zażenowanego Pottera.

- Eee. – chłopak nie wiedział co powiedzieć

- No dalej – Draco nie czekał na reakcję bruneta tylko delikatnie zaczął kołysać biodrami. - Dokończ co zacząłeś. – Szepnął ocierając się o dłoń Harry'ego, która nadal leżała na sztywnej męskości chłopaka. Potter nie potrzebował więcej zachęty. Włożył dłoń pod materiał delikatnie nią poruszając. Malfoy warknął i zerwał się z łóżka przygważdżając bruneta do materaca. Dłoń Harry'ego została uwieziona między ich ciałami, ale nie przeszkadzało mu to. Blondyn podniósł się odrobine wyłuskując rękę zielonookiego. Ich palce splotły się na poduszce. Harry podniósł głowę i zainicjował pocałunek. Po chwili namiętnie całowali się poruszając przy tym biodrami. W ten sposób doprowadzili się nawzajem na szczyt. Chłopcy wiedzieli, że nie mogą pozwolić sobie na nic więcej, dopóki nie dowiedzą się czegoś o antykoncepcji. Nie mogli pozwolić sobie na dziecko. Przynajmniej nie teraz.

Zaspokojeni i zrelaksowani w końcu odważyli się spojrzeć na zegar. Dochodziła dziesiąta. No cóż koniec leniuchowania, czas wstawać. Po porannej toalecie i szybkim prysznicu byli gotowi na spotkanie nowego dnia. Uśmiechnięci podążyli długim korytarzem w kierunku komnaty, którą wczoraj zajmowali. Jakie było ich zdziwienie, gdy zastali tam skrzata, który nerwowo tłamsił brzeg swojej szaty.

- Karmi przeprasza, że niepokoi, ale Karmi ma zaprowadzić paniczów do Skrzydła Szpitalnego. Nad ranem stało się coś złego i wszyscy tam są.

- Karmi, co się stało? – Harry zaniepokoił się.

- To rodzice panicza. Nie chcą się obudzić.

- Co? Prowadź do skrzydła! - Harry krzyknął załamany. Co się dzieje?

- Karmi prowadzi. Proszę za mną. – Chłopcy prawie biegli za stworzeniem. Harry był zdruzgotany. Nie wiedział co się dzieje. Dlaczego rodzice nie chcą się obudzić? Gdy dobiegł do ogromnej Sali szpitalnej na dwóch łóżkach zobaczył ciała swoich rodziców. Spali, ale strasznie się rzucali. Harry zauważył, że oboje są skrępowani pasami.

- Co się dzieje? – Chłopak podbiegł do posłań.

- Nie wiemy. – Adam stał przy łóżku z zatroskaną miną. O ósmej nad ranem dostałem sygnał z ich komnaty, że mają problemy z oddychaniem. Sprowadziłem medwiedzme i pobiegliśmy sprawdzić co się dzieję. James i Lily byli cali sini, dusili się, ale nie wiedzieliśmy, dlaczego tak się dzieje. Szybko zrobiliśmy inhalację dzięki czemu oddychają, ale z niewiadomych przyczyn nie chcą się obudzić. Próbowaliśmy wszystkiego. To dla nas zagadka.

Cienie Wiatru- DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz