Rozdział 8 (I)

510 38 12
                                    

- Tak właściwie, czemu nie jesteście na domkach? - pytam Evena. Leżymy w moim pokoju, znaczy ja leżę, Even dopakowuje moją walizkę. Stwierdził, że chce się jakoś odpłacić za swoje zachowanie i to ma być tego część. Cóż, część, ciekawe co będzie kolejne. - Eveeen, to nuudne, choć tu - mówię, na co chłopak podchodzi do łóżka i klęka przy mnie. Cholera, nawet tak jest ode mnie wyższy. Lekko ciągnę go za bluzkę i całuję. Chłopak natychmiast ponawia pocałunek. Wciągam go na łóżko i wtulam się w niego. Nie rozumiem, skąd ten pośpiech, jedziemy tylko na domki, na kilka dni. To, czy mamy tam dojechać o piątej czy dziesiątej i tak nic nie zmieni. To nie samolot, nie ucieknie. Zresztą, wcale nie mam ochoty tam jechać. Znaczy chcę jechać na domki, ale trzygodzinna jazda dla osoby z powiedzmy... dość silną chorobą lokomocyjną nie jest zachęcająca. Na dodatek skończyły mi się leki, a Even raczej nie pomyślał, żeby iść do apteki po nowe. Ba, jak miał o tym pomyśleć, jak on nawet nie wie, że mam tak zjebany bębnik. A mówili, że przejdzie z wiekiem... to cholerstwo zamiast przejść stało się jeszcze bardziej uciążliwe. Dodajmy do tego, że żadne leki na to nie chcą na mnie działać. Muszę brać jakieś wymyślnie tabletki, które przepisze mi lekarz. Niby mam receptę na nowe, ale apteka jest na drugim końcu miasta. Nie zdążę w dwie godziny. Rozważam, czy powiedzieć Evenowi o tym. Może by mnie podwiózł? Z drugiej strony nie chcę go martwić, to tylko trzy godziny, wytrzymam.

Chłopak zaczyna bawić się moimi włosami. Chyba widzi, że zamyśliłem się. Odwracam się do niego i chowam twarz w zagłębieniu jego szyi, na co on całuje mnie w czoło.

- Dobra, miło się leży, ale musimy się zbierać. Wstawaj leniu, bo nie zdążymy – mówi.

- Kiedy mi się tak nie chce... nie możemy pojechać później?

- Nie, nie możemy, chodź, pierdoło cacka – mówi i podnosi mnie z łóżka. A było tak wygodnie...

Naesheim stawia mnie na schodach i mówi, abym poszedł do samochodu, a sam wraca po walizki. Schodzę na parter, gdzie czekają Eva i Noora. Ta pierwsza ciągnie mnie na słowo.

- No, jak tam było u babci? – Spoglądam na nią zbaraniałym wzrokiem. – Co się tak gapisz? Noora mi powiedziała. Even musiał ci nieźle podpaść.

- No, nie aż tak bardzo...

- Dobra, do rzeczy, mam nadzieję, że wziąłeś te swoje tabletki – czyli pamięta sytuację sprzed roku...

- No, tak właściwie to nie, skończyły mi się, niestety.

- Jak to niestety? Isak, pamiętasz, jak to się ostatnio skończyło? Zrzygałeś się na Jonasa! – wrzeszczy.

- Cicho bądź, teraz mi już trochę przeszło...

- Myślisz, że ci uwierzę? Weź chociaż te. – Podaje mi jakieś nieznane mi leki.

- Co to? Mam nadzieję, że nie wciskasz mi jakiegoś gówna.

- Nie no, co ty, weź połówkę, a drugą zostaw sobie na drogę, na wszelki wypadek – mówi. – I weź se jakieś reklamówi, czy coś – rzuca na odchodne.

Idę do kuchni i nalewam sobie trochę wody. O co jej chodzi? To tylko trzy godziny, dwa lata temu celowo pojechaliśmy na serpentyny... Wyciskam tabletkę, przecinam na pół i połykam. Ma ohydny posmak, ostatni raz ją biorę. No dobra, może nie ostatni, jak zadziała to przerzucę się na nie.

Ubieram buty i idę do auta Evena. Po drodze zgarniam telefon i słuchawki.

Wchodzę do SUVa i siadam na przednim siedzeniu, po chwili przychodzi reszta. Przez jakieś pół godziny próbujemy się ogarnąć, pakujemy walizki i ustalamy, kto jedzie pierwszy. Jedziemy na dwa, a praktycznie trzy samochody, ponieważ Sana i Youself mają na nas czekać na miejscu. Mieli nie jechać, ale dziewczynie udało się wybłagać nauczyciela o wcześniejszy termin poprawki. Z tego, co wiem, chodziło chyba o chemię, nie idzie jej za dobrze.

Gdy ustalamy, kto jedzie pierwszy, kierujemy się do auta. Razem z nami jedzie Eva, Noora i Eskild. Linn też miała jechać, ale mieliśmy za dużo bagaży i nie daliśmy razy rozłożyć tylnego siedzenia.

- Isak, może wymienisz się z Noorą? – pyta Even.

- No, spoko – odpowiadam zdziwiony. Szczerze? Nie chcę jechać z tyłu, nienawidzę jazdy na tylnym siedzeniu. Ale co ja się będę sprzeczać, może akurat nic mi nie będzie. Zamieniam się z Saetre. Po chwili wyjeżdżamy. Zauważam, że Even przykleił jakieś naklejki przyciemniające szyby do okna, a podgłówek na przednim siedzeniu był na tyle wysoki, że praktycznie nie widziałem drogi.

- Co wy kombinujecie? – pytam, gdy na rondzie zjeżdżamy na innym zjeździe.

- Coś fajnego, nie podglądaj – mówi Eva i zasłania mi oczy. – Przekonasz się na miejscu.

- Mam się bać?

- Pff... chyba cieszyć – mówi Noora, odwracając się do nas.

- A tak na serio, ja z tym twoim choróbskiem trochę bym się bała – szepcze mi Eva na ucho. – Ale warto, będziesz zachwycony na miejscu.

- Długo to potrwa? Trochę się boję...

- Spokojnie, wszystkiego dowiesz się na miejscu – mówi. Po około półgodzinnej jeździe jesteśmy na miejscu. Czuję się, o zgrozo, nawet dobrze. No, pomijając lekki ból głowy, ale niby czego innego się spodziewałem? Że wyjdę z auta jak nowo narodzony?

Even otwiera drzwi i pomaga mi wysiąść. Ze zdziwienie otwieram szerzej oczy. Even chwyta mnie w pasie od tyłu i całuje w policzek.

- A to druga część mojej zapłaty, za dwie godziny wylatujemy na Malediwy.

-•-•-•-•-•-

Hej! Mam nadzieję, że prezent od Evena się podoba. Od teraz cała akcja będzie się toczyć właśnie na Malediwach, do końca. Szczerze? Nie wiem, jak uda mi się to napisać :D Ale dobra, damy radę :D Ogólnie teraz wcale nie idzie mi pisanie Evaka, mam fazę na Drarry i ogólnie takie bardziej książkowe shipy (Solangelo itp.)
Cóż, ostrzegam, od dziesiątej części rozdziały będą troszkę krótsze, bo coś mi to nie idzie, mam nadzieję, że nie będzie wam to bardzo przeszkadzać :)




tak tylko dopowiem, wiem, że to wszystko jest troszkę niespójne,

ale w ogólnym zamyśle chodziło o to, że wszyscy wiedzieli 

o prezencie szykowanym przez Evena i po prostu grali przed Isakiem :p

wyszło trochę jakby było to z dupy, ale nu, starałam się.


Cóż, do następnego!

Maybe I'm a little gay || Even x IsakOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz