Rozdział 20

957 103 19
                                    

Zarzucił szary kaptur na głowę i przygryzł lekko swoje pełne, malinowe usta. Jego wzrok powędrował na niewielki napis, znajdujący się przy drzwiach, który głosił: ,,Prywatny Szpital Psychiatryczny". Westchnął wtedy ciężko i wszedł do środka, od razu krzywiąc się na sam zapach, który dotarł do jego nozdrzy. Rozebrał się z płaszcza i powiesił go na machoniowym wieszaku, po czym ruszył wzdłuż białego korytarza.

Było pusto i cicho. Głuchy bezgłos wokoło, i jedynie słyszalny stupot jego butów, wręcz dobijał i przytłaczał jego negatywnie nastawiony do wizyty umysł. Nie miał najmniejszej ochoty, widywać kolejny raz tę samą, nudzącą go twarz posiwiałego lekarza w białym, pogniecionym kitlu. Miał dosyć jego diagnoz, które za każdym razem brzmiały tak samo.

— Dzień dobry, mój stały kliencie. — odezwał się ochrypły głos, a ciemna ręka machnęła w jego stronę na powitanie i wskazała wnętrze lekarskiego pomieszczenia. Przy jego jasnym fartuchu, przyczepiona była mała plakietka, informująca onstopniach jej właściciela, oraz edukacji, jaką ten zakończył.

— Proszę Pana — powiedział czarnowłosy od niechcenia, i mimo wszystko wszedł do środka. — Czy to naprawdę konieczne?

— Absolutnie. — posadził go na fotelu i wziął notatnik oraz długopis. — Takie są zalecenia, jeśli chcesz utrzymać posadę. Twój szef musi wiedzieć, że jesteś stabilny psychicznie i zdatny do wykonywania swojej pracy.

— No może, ale przecież Pan widzi — oburzył się wyraźnie i uderzył pięścią o swoje udo. — Jestem zdrów. Czuję się najlepiej, mogę już iść? — gwałtownie wstał, jednak jego psycholog siłą posadził go z powrotem na fotelu.

— Potrzebujesz pasów, jak ostatnio? — uniósł do góry jedną brew i sięgnął po strzykawki na uspokojenie, oraz te, wywołujące bezwład kończyn. Często dzięki takim środkom udawało mu się przetrzymać Parka w gabinecie tyle, ile było trzeba. Zdarzało się, że ich rozmowy trwały kilka dni, a do tego lekarz zmuszony był używać dość drastycznych środków względem swojego pacjenta.

— Ty chuju! — warknął, czując pieczenie na swojej szyi, oraz wbijającą się tam igłę. I znów przeleży kilka godzin, z przymusem rozmów o swojej chorobie. Szczerze tego nienawidził.

— No dobrze, w takim razie — zachowując pełny spokój, usiadł na stołku obok i zapisał coś na niewielkiej kartce. — Często jesteś nieswój? Miałeś ostatnio sytuacje, w których czułeś, że nie jesteś sobą?

— Nie odpowiem na te pytania. — wycedził przez zęby i odwrócił głowę w bok.

— Mam powiadomić Kima o tym, że nie jesteś zdolny do samodzielnych misji? — przysunął stołek bliżej niego i przyjrzał mu się uważnie. Ten argument zawsze działał na Jimina, który w takiej sytuacji po prostu nie miał już innego wyboru, jak tylko ulec woli psychologa.

Pacjent westchnął więc cierpieńczo i spojrzał na mężczyznę od niechcenia. — Tylko kilka razy. Tak mi się wydaje.

— Jakie to miało skutki? Zrobiłeś coś wbrew swojej woli podczas zamiany?

— Tak. — przywołał w umyśle kilka wspomnień dotyczących nocy, spędzonej w jednym łóżku z nieznajomym mu policjantem. — Kiedyś miewałem takie sytuacje. Ale nigdy nie zrobiłem czegoś aż tak bardzo sprzecznego ze mną. — zgryzł już mocniej swoje spierzchnięte usta. — Coraz gorzej ze mną, prawda?

Posiwiały lekarz nie odpowiedział na to pytanie. Tylko ponownie zapisał coś w swoim notesie. — Co dokładnie zrobiłeś?

— To osobiste. — rzucił wymijająco.

— Słuchaj, Park — wstał i spojrzał na niego z góry, marszcząc przy tym czoło. — W tym pokoju nie ma nic osobistego, musisz mówić mi wszystko, jeśli chcesz, żeby wynik leczenia był prawidłowy.

— Ale ja nie chcę żadnego leczenia! Nie potrzebuję go! — wydarł się, już kompletnie rozwścieczony. Nie rozumiał podejścia swojego psychologa. Czy naprawdę nie widać po nim, że czuje się dobrze z tą sytuacją, a te małe jego zdaniem zaburzenia psychiczne, w niczym mu nie przeszkadzały? No przynajmniej narazie.

— Potrzebujesz i uspokój się, bo podam Ci kolejną dawkę. — powiedział ostrzegawczo, sięgając po strzykawkę, leżącą na skraju marmurowego blatu.

— Nie! — młody przestępca pokrecił energicznie głową. Od tych wszystkich środków uspokajających, wszystkie posiłki podchodziły mu do gardła, a głowa po czasie dawała o sobie znać nieprzyjemnym, oraz wyrazistym pulsowaniem.

— Więc odpowiedz na moje pytanie. — wrócił się na stołek i usiadł na nim powoli, kładąc notatnik na swoich udach i wgapiając się krytycznie oraz przenikliwie w swojego pacjenta. — Co zrobiłeś?

Park zmrużył oczy i prychnął głośno. Przez jakiś czas, obaj mierzyli się spojrzeniami, jednak czarnowłosy wreszcie uległ, gdy do jego szyi została przystawiona strzykawka z kolejną dawką leku. — No dobra już mówię, tylko zabierz to świństwo. — w miarę możliwości odsunął się trochę na bok, jednak jego kończyny i ogólnie wszystko prócz ust i oczu zdawało się zapaść w głęboki sen. Jego ciało na obecny moment nie reagowało na rozkazy. — Pomogłem komuś, komu wcześniej zrobiłem krzywdę i czułem tak jakby.. wyrzuty sumienia? Nie, to nie było to, w każdym razie nigdy nie myślałem o kimś w taki sposób. Taki, mam na myśli.. właśnie to. — oblizał usta, mrugając na sugerujące spojrzenie mężczyzny.

— Czyżbyś się po prostu nie zakochał? W końcu każdy ma do tego prawo, nawet mordercy.

— Nie! — krzyknął, a jego brązowe tęczówki zapłonęły złością, zmieszaną z zakłopotaniem. — Nie zakochałem się. W żadnym wypadku, nawet go nie znam. Poza tym, to było przelotne, rozumiesz? Joon go zabrał do tych swoich chorych badań, już się nie zobaczymy. — zaczął mówić w tak otwarty sposób, iż ciężko było uwierzyć, że jeszcze niedawno tak opierał się przed zwierzeniami. Na twarzy Jimina zawitał nawet lekki uśmiech, a jego spojrzenie jakby zmieniło swój charakter. I nie tylko to uległo przemianie; sam ton głosu i sposób wymowy słów, zdawał się teraz o wiele bardziej sympatyczny. — W sumie nigdy wcześniej nie czułem się tak źle z myślą, że ktoś cierpi. I to cholernie dziwne, zważając na to, że już tyle osób zabiłem. Dotychczas nie miałem żadnych wyrzutów, naprawdę. Ale gdy zobaczyłem go, wtedy.. wszystko się zmieniło. — przełknął głośno ślinę i zerknął na starego psychologa, który zapisywał coś zawzięcie w notatniku.

— Czyli to chłopak? — dopytał.

Park zamrugał kilka razy oczami, a jego spojrzenie znów gwałtownie się zmieniło. Ciemne brwi śniągnęły się w dół, w geście agresji oraz irytacji a słabe pięści zacisnęły się. — A pieprz się!

Lekarz westchnął ciężko i odhaczył coś z boku dokumentu. — Brak poprawy. — mruknął cicho pod nosem, czego już nie mógł usłyszeć jego pacjent.

to tylko morderca · jikookOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz