Rozdział 23

958 100 19
                                    

Przydługie, czarne kosmyki opadły na jego czoło, wraz z pochylającą się w dół głową. Zamknął na chwilę piekące przez unoszące się w powietrzu pyłki oczy, i wypuścił suche powietrze spomiędzy spierzchniętych warg. Schował latarkę do kieszeni, gdyż była ona w tej chwili kompletnie nieprzydatna przez wyczerpaną baterię. — Kurwa. — zaklął, kiedy jego węglowe tęczówki otulił przytłaczający mrok ogromnego pomieszczenia.
Postąpił kilka kroków przed siebie, powstrzymując drżenie ciała. Butem dźgnął miękką przeszkodę przed sobą i aż skrzywił się znacznie, gdy poczuł jak coś śliskiego przesuwa się przez jego kostkę. Machnął nogą, strącając insekta, żyjącego dzięki rozkładającej się dłoni, jednego z nieboszczyków. Obrzydzenie i niechęć pulsowały w jego umyśle, lecz odtrącał je teraz na drugi plan.
Już postawił sobie cel, jasno go określił i zamierzał trzymać się go kurczowo aż do samego końca. Jako osoba sumienna i uparta, nie zamierzał odpuszczać mimo majaczącej w oddali zguby i słowom rozsądku, mówiącym wciąż o porażce jaką najprawdopodobniej poniesie.

Powoli i ostrożnie brnął przed siebie, wytężając słuch i ślepy w odmętach ciemności wzrok. Niczym profesjonalny detektyw, bezszelestnie poruszał się wzdłuż sali, nie zostawiając po sobie nic, prócz wydychanego dwutlenku węgla. — Obyś żył, Jeon. — warknął do siebie, omijając dyskretnie porozrzucane wszędzie ciała. Zaciskając zęby, otarł się o stos odłamków, takich jak: oderwane ręce, fragmenty ścięgien a nawet całe sylwetki, tyle, że znacznie bardziej kościste i wychudzone w porównaniu do tych, spoczywających na podłodze.

Do jego uszu dobiegło stłumione chrupnięcie, i coś w rodzaju sapnięcia. Nierealne poruszenie zamigotało w odchłani, z wnętrzem niewidocznym dla ludzkiego, prymitywnego oka.
Ciemna brew uniosła się ku górze, a mała, pulchna dłoń sięgnęła do kieszeni, wyciągając ostry nóż. — Halo? — odezwał się ochrypły głos, należący do Parka, który był ostatnią z kolei osobą, jaka kiedykolwiek mogłaby tu zaglądnąć.
Zacisnął palce niespokojnie na rękojeści noża i spiął wszystkie swoje mięśnie. Zamilkł na dłuższą chwilę, ograniczając nawet sam oddech, który w takiej chwili zdawał się stwarzać niezwykle niebezpieczny hałas. Musiał słyszeć wszystko, wyłapać każdy, najmniejszy szelest. Inaczej już mógł pożegnać się ze smutnym spojrzeniem oczu przystojnego policjanta, oraz zapomnieć o jego wąskich ustach, które tak stroniły od pocałunku i odrzucić w niechętne zapomnienie wąską talię, jak i wypukłe pośladki, które pokusiłyby zapewne nie jedną osobę. Nie mógł łudzić się, że bez starań osiągnie swój cel.

Zakaszlał spazmatycznie przez mdlący odór krwi i zgnilizny, który po kilku minutach spędzonych w tym pomieszczeniu, wręcz uderzył bezlitośnie do jego głowy. Zachwiał się, wciągając przez usta jak największe ilości powietrza. Oparł się odruchowo o stos ciał, nie będąc w stanie kontrolować uginających się kolan. Jego dłoń ślizgnęła się na skapującej po skórze zmarłego krwi, a nogi odmówiły posłuszeństwa.
Upadł z hukiem na zimną wykładzinę, głośnym sykiem komentując całe to zdarzenie. Brudną od śmierdzącej cieczy ręką, przetarł swoje czoło, zabarwiając je na brązowo-czerwony odcień, którego po ciemku nie dało się dostrzec.
Odrzucił głowę do tyłu i zacisnął oczy, do których napłynęły łzy przez kurz, który wraz z upadkiem wzniósł się w powietrze. Jimin już nic nie powiedział. Oparł się na łokciach, pozostając w pozycji pół-leżącej. Zabrakło mu sił i motywacji na jakikolwiek ruch.

Nagle coś poruszyło się gwałtownie przy jego ramieniu. Był to ruch niespodziewany i energiczny, chociaż nie zostawił po sobie konkretnego dźwięku czy rezultatu. Wszystko pozostawało na swoim miejscu, prócz niemęskiego skomlenia i ochrypłych, niemalże niesłyszalnych słów, które mimo wszystko dotarły do uszu Jimina jako najgłośniejszy w świecie krzyk: — Ratuj.

~*~


Jak wygląda śmierć?

To pytanie zadawał sobie każdy, bliski końca swojego żywotu. Każda osoba przed przełomowym momentem, stojąca na granicy swej ludzkiej egzystencji, myślała nad wyglądem życia, po życiu. Nie ma na świecie osoby, która nie zadała sobie tego pytania, która chociażby przez chwilę nie pomyślałaby nad znaczeniem i wizualnym kształtem śmierci.

Jeongguk marzył o czymś czego nie znał, i w prawdzie było to absurdalne, jednak w jego przypadku wytłumaczalne. Desperackie brnięcie ku najprostszemu rozwiązaniu, zdawało się wyjściem najbardziej korzystnym. Pragnienie końca cierpień, ucięcia niekończącego się łańcucha tortur, było ludzkie, humanitarne. W końcu nikt, nawet psychodeliczny masochista nie zniósłby tak okrutnego nacisku na zniszczoną wcześniej psychikę i nie poradziłby sobie z tak kolosalną ilością fizycznych ran, które z czasem poszerzały się, zamiast goić.

Tracił wszelkie nadzieje, wyzbył się marzeń i chęci do dalszego życia. On już po prostu nie chciał czuć nacisku przy każdym oddechu, nie chciał by przez jego zatoki przepływał piaskowy zapach moczu i krwi. Pruchniejące kości, przebijały cieńką skórę i nawet to nie było teraz tak uciążliwe jak ciemność i wszechogarniająca cisza. Chciał krzyczeć, wierzgać nogami na wszystkie strony, jednak nawet tak dziecinnych i bezradnych gestów nie miał sił wcielić w życie. Rzeczywistość traciła na sensie, zacierając swoją granicę z jawą, snem i złudnymi wyobrażeniami. Jeon zaczynał popadać w chorą obsesję. W czerni widział ludzi, którzy wyciągali do niego pomocne dłonie, gdzieś za nimi stał mężczyzna o smolistych włosach i pełnych, malinowych ustach. Uśmiechał się perliście, a policjant wiedział, że uśmiech ten nie mógł być prawdziwy. Czuł przesiąkającą fałszywość, jednak poddawał jej się. Wszystko byleby jeszcze raz zasmakować słodkich warg swojego gwałciciela i poczuć silne ramiona, wokół pasa. Przyjemność, wymieszana z bólem w niezrozumiałej, terrorystycznej mieszance.

Wydusił z siebie jedno, tak znaczące słowo. Rzucił je gdzieś w bezkresną odchłań, nie spodziewając się odpowiedzi. Zamknął bezsilnie zaczerwienione oczy i czekał, aż śmierć weźmie go w swoje chłodne objęcia.
I jakie było jego zdziwienie, gdy objęcia te okazały się ciepłe. Stracił grunt pod nogami, a jego szorstki policzek spotkał się z gładką powierzchnią. Sapnął odruchowo, chcąc wtulić się w jedyne, żywe w tym pomieszczeniu ciało, jednak takie oczekiwania natychmiastowo go przerosły. Nim stracił przytomność, przez nadmiar bodźców zewnętrznych, usłyszał jeszcze ciche szeptanie przy uchu: — Jeszcze nie pora na śmierć, Ggukie.











Chyba wracam na wattpada, kochani.
(Zauważyliście, że to ff jest pierwsze w #jikook ?) Czuję się pozytywnie zmotywowana do pisania dzięki komentarzom i wsparciu, za co bardzo wam dziękuję! Postaram się być tak aktywna jak kiedyś, ale nic nie obiecuję

to tylko morderca · jikookOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz