Rozdział 22

953 94 31
                                    

— Jak to już go tu nie ma?! — zmarszczył gniewnie czoło, uderzając z całej siły pieścią o blat. Jego oczy wręcz żarzyły się od iskierek złości, oraz powoli nadchodzącego zrezygnowania. Wszystko to, zaczynało go już powoli przytłaczać; choroba, nadmiar zadań, i ta niezrozumiała pustka w sercu. Przez ostatnie dni chodził strasznie przewrażliwiony, i dopiero niedawno zdał sobię sprawę, że to tylko i wyłącznie wina pewnego, głupiego agenta FBI, który zaprzątał jego głowę od czasu ich pierwszego spotkania.

— Normalnie, i proszę nie krzyczeć. — odwarknął mu mężczyzna siedzący za ladą i wywrócił lekko oczami. Zaczął niespiesznie przeszukiwać dokumenty. Wtedy też, natrafił na niewielki katalog z przekreślonym na czerwono napisem: ,,Jeon Jeongguk". — Obawiam się, że przyszedłeś odrobinę za późno. — westchnął, wskazując palcem na datę, znajdującą się w lewym, dolnym rogu kartki. — Wywieźli go do piwnicy jakiś tydzień temu.

— Że co kurwa?! — Jimin zamrugał kilka razy oczami, kompletnie niedowierzając. Nie spodziewał się po swoim szefie, tak szybkich i drastycznych działań, zwłaszcza, że jego zdaniem Jeong był idealną osobą na wytrzymanie całego zestawu tych chorych testów.

— Bez przekleństw, bardzo proszę. — jasnowłosy mężczyzna podał mu kartkę i dodał cicho: — Poza tym dobrze wiesz kogo tam wywożą. Osoba której szukasz już dawno nie żyje.

— Gówno prawda. — odpowiedział opresowo, kręcąc przy tym głową. Nawet nie dopuszczał do siebie takiej informacji. — Jakie są szanse przeżycia tygodnia testów wysiłkowych i drugiego tygodnia, bez jedzenia i picia? — spytał z nadzieją, po dłuższej chwili.
Jego pięści zacisnęły się mocno na machoniowym stole, a ciemne brwi ściągnęły się gniewnie w dół. I już tych kilka, pozornie nieznacznych gestów dowodziło o jego postawie w chwili obecnej. Teraz był on czystym naczyniem, z którego łatwo można było czytać wszystkie emocje.
I mężczyzna, siedzący na fotelu, bezsprzecznie wywnioskował, że jego rozmówca jest już na skraju wybuchu. To tylko kwestia czasu.

— Zerowe.

— Muszą jakieś być.— uderzył agresywnie o blat.

— W tym przypadku nie ma. Tego nie da się przeżyć. — zapewniał, a jego głos zaczynał już delikatnie drżeć. Pojawiła się niekontrolowana chrypa, spowodowana groźnym wzrokiem czarnowłosego, oraz wszechogarniające dreszcze, zwiastujące obawy.

— I tak Ci w to nie uwierzę. Te wasze pieprzone umowy nie pozwalają Ci zdradzać szczegółów, co? — znów wybuchnął płomieniem złości i obszedł blat dookoła, stając przed recepcjonistą. Pochylił się wtedy nad nim i przyparł mocno jego ramiona, do oparcia fotela, przygryzając przy tym nerwowo swoje pełne usta. Jego jasno-brązowy wzrok stał się teraz gorącą podpałką złości, która właśnie poczęła się z niego wylewać.

— Nie wiem o czym mówisz. — odparł mężczyzna siedzący za ladą i skrzyżował ręce na piersiach. Uniósł głowę do góry, czując jak powietrze wokół nich gęstnieje, wraz z chwilą nadejścia ciepłego oddechu, owiewającego niesympatycznie jego spoconą już twarz.

— Nie igraj ze mną, Taehyung. Mów gdzie on dokładnie jest, albo przyrzekam, że jutro obudzisz się w trumnie. — zagroził Park, i uśmiechnął się zwycięsko gdy dostrzegł cień strachu w jego oczach.

— Piętro 4, kabina 57. — drżącą ręką wyciągnął z dolnej szuflady kopertę i niepewnie mu ją podał. — Tu znajdziesz kod do wejścia.

Jimin oblizał usta, poszerzając swój krzywy uśmiech. — Przyjemnie robi się z Tobą interesy. — zabrał malutką kopertę i wcisnął ją do kieszeni.
Mrugnął jeszcze do Kima, i szybkim krokiem opuścił budynek.

~*~

Twarde glany uderzały o posadzkę z głuchym stukotem. Ciemna sylwetka przemykała przez ciasne korytarze, a niewielkie dłonie rozrywały chaotycznie posklejaną kopertę, wyciągając z niej wątłą karteczkę z siedmio-cyfrowym kodem. Lekko niespokojny wzrok, lustrował uważnie każdą ze ścian, szukając niezwykle znacznego numeru ,,57". Najniższe piętro, znajdujące się pod ziemią, i już w progu dało się odczuć nieprzyjemny, kliniczny odór. Brudne, obskurne sufity z których raz po raz skapywały czerwone kropelki, oraz akompaniamemt stękających rur, zagłuszających idealnie poddenerwowany oddech czarnowłosego mężczyzny.

Z daleka dało się usłyszeć stłumione rozmowy, oraz wzmagający z każdą chwilą odgłos, zbliżających się kroków.

Wąskie oczy zmrużyły się w wyrazie lekkiego niepokoju, a chuda postura jeszcze szybciej minęła kolejną alejkę. Gdyby nie fakt, że właśnie udało mu się znaleźć odpowiednią kabinę, byłby już skończony. Wokoło nie było miejsca, żeby się ukryć. Jedynie kod na kopercie był w stanie go teraz uratować.
Sapnął więc cicho i zaczął wystukiwać szybko odpowiednie cyfry, będąc przy tym niezmiernie skupionym. Kiedy metalowe drzwi rozsunęły się przed nim, wbiegł gwałtownie do środka i wcisnął przycisk, zamykający przejście. Nadchodzące kroki nagle ucichły, nastała przerażająca cisza, która zapewne zabiepokoiłaby niejednego, najodważniejszego człowieka.
Od jego oczu zostało odcięte wszelkie światło. Konpletna czerń opanowała jego ciało, wzrok i zdesperowaną duszę. Słyszał jedynie cichutkie szelesty oraz sporadyczne huki, świadczące o przemieszczaniu się pojedynczych, prawdopodobnie nieżywych jednostek.

Sięgnął do kieszeni swojej bluzy, powoli wyciągając latarkę. Po omacku znalazł odpowiedni włącznik, i przesunął go.

Malutka kula światła pojawiła nię przed nim, a wraz z nią okrutna orientacja w paskudnym otoczeniu. Ciała, mnóstwo zbeszczeszczonych ciał.
Ogromne góry nieboszczyków i morze losowych szczątków, rozsypsnych po całej powierzchni ogromnej kabiny. W oczach Parka zebrały się łzy, przez panujący tu zaduch. Odór zgnilizny, krwi i rozkładających się ciał, uderzył niebezpiecznie do jego mózgu, powodując chwilowe zawroty głowy.

Wiele w życiu widział, wiele zrobił, lecz nigdy nie dane mu było ujrzeć czegoś tak bestialskiego, nieludzkiego. Jedna nieżywa osoba, dwie, trzy; były dla niego czymś naturalnym. Jednak widok około setki zrobaczałych już nieboszczyków, wyrył się traumatycznie w jego umyśle.
Nikt nie miał uprawnień żeby tu wchodzić. Ciała wynosiły bezduszne roboty, by żaden z pracowników nie musiał przechodzić psychicznego piekła, jakie właśnie dotknęło nic nieświadomego Jimina.

Delikatnie trzęsącą się ręką, pokierował latarkę wyżej, szukając znajomej twarzy. Wiedział, że musiał się pośpieszyć, gdyż zapachy roznoszące się w kabinie powoli przyprawiały go o mdłości. A nie zamierzał tu zostawać dłużej, niż było to konieczne.
Jego poranione brutalnymi obrazami oczy, wypatrywały z determinacją określonej budowy ciała, czekoladowych kosmyków, i subtelnych rysów twarzy, tych, które zapamiętał. Wtedy jeszcze nie wiedział, jak bardzo poszukiwana przez niego osoba się zmieniła. — Jeon? — zawołał ochryple, uderzając pięścią o latarkę, która zaczynała stopniowo gasnąć.

~*~

W jego oczach zebrały się łzy bezsilności, kiedy usłyszał w oddali swoje nazwisko. Resztkami sił doczołgał się po ziemi, wytężając swój zmarnowany wzrok. Niczego nie dostrzegł. Tylko światło, które zgasło tak szybko, jak się pojawiło.

Może tylko mu się zdawało? Może tak cholernie pragnął wybawienia, że zaczynał nazbyt realistycznie wyobrażać sobie jego nadejście?

Skulił się w sobie, a po jego ubrudzonych policzkach spłynęło kilka, gorzkich łez. Miał już dosyć złudnej nadziei, psychodelicznych głosów w swojej głowie, oraz bólu kości, które przebijały jego skórę. Jeongguk pragnął już tylko śmierci.

Ponieważ tylko ona mogła go wybawić.

to tylko morderca · jikookOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz