14.

681 67 19
                                    

   POV - Izaya

W przeciągu godziny, unikając głównych ulic, dotarłem do swojego hotelu. Od razu po przekroczeniu progu pokoju, runąłem na łóżko.
Jeszcze nigdy nie czułem się tak źle jak w tamtym momencie. Miałem wrażenie, że tamten potwór jest gdzieś w pobliżu. Na dodatek wydawało mi się, że jestem bez przerwy obserwowany. Najzwyczajniej w świecie się bałem. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczyłem.
Zawsze panowałem nad swoimi uczuciami i emocjami.
A teraz?
Nie mogłem ruszyć się z miejsca.

Tylko dlaczego?

Przecież nieraz w życiu byłem już napadany przez gangi, mafie, czy opłaconych zbirów. Sam dawałem się porwać, a nawet torturować tylko po to, by uzyskać potrzebne informacje. Wielokrotnie doświadczyłem przemocy w tym często ze strony Shizu-chana.
Wiele osób nie miało o mnie dobrego zdania, jednak nigdy mnie to nie obchodziło.

A teraz?

Czułem jakbym coś stracił. Jakby jakaś część mnie uległa rozpadowi. W dodatku zdjąłem wszystkie moje maski przez największym wrogiem.
Takie w moim mniemaniu było jedyne wytłumaczenie mojego okropnego samopoczucia.

Co jak co, ale przecież nie zachowywałbym się jak książkowa ofiara napaści seksualnej.
No błagam...
Tym bardziej napaści do której sam rzekomo doprowadziłem, wstrzykując narkotyk swojemu oprawcy.

Takie incydenty na mnie nie działały, nie działają i nie będą działały.

Zacząłem się śmiać. Naprawdę mi odwalało.
Uznałem, że najlepszym wyjściem z sytuacji, będzie pójście spać.

Rano, jakby nigdy nic, będę się zachowywał jak zawsze - po staremu. Może nawet znowu
skuszę się na wspólny posiłek z tą bestią?

Rano, po przebudzeniu, szybko ubrałem się w ciemną, przewiewną bluzkę oraz czarne, sięgające do kolan spodnie. Następnie przemyłem twarz i nieco ogarnąłem bałagan znajdujący się na głowie.
Wczorajszego dnia nie jadłem zbyt dużo, więc czym prędzej chciałem znaleźć się na śniadaniu. Po wsunięciu japonek na stopy i upchaniu po kieszeniach trzech telefonów, chwyciłem za klamkę. Jednak gdy tylko to zrobiłem, przed moimi oczami ukazały się obrazy z tego zajścia.
Stałem jak sparaliżowany w miejscu, nie mogąc wykonać żadnego ruchu. To nie tak, że się bałem. Ja naprawdę chciałem iść zjeść. Po prostu... jakoś nie miałem ochoty go teraz widzieć.

W sumie nie chciałem widzieć nikogo. Nie w tym momencie. Chciałem być sam.

Nie rozumiejąc siebie, cofnąłem się i usiadłem na łóżku. Zadzwoniłem do obsługi hotelowej. Nakłamałem im, że jestem ciężko chory i zapytałem czy przyniosą mi cokolwiek do pokoju.
Oni jednak wykręcili się sprytnie mówiąc, że "przynoszenie śniadań do łóżka nie było w ich ofercie". Następnie udając, że mają natłok pracy, zbyli mnie i się ze rozłączyli.

- Świetnie! - krzyknąłem już sam nie wiedząc co zrobić - Oby tylko nie byli zdziwieni, jak ostatniego dnia pobytu podłożę ogień pod ten ich prześliczny hotel.

Szybko chwyciłem za telefon z nadzieją, że uda mi się zamówić coś z zewnątrz. Niestety w pobliżu nie działała nawet jedna zasrana pizzerii, a nawet jeśli znalazłem w internecie jakąś knajpę, to nie zapewniała ona dostaw.

-Ahh, te uroki małych wysp - pomyślałem.

Gdy uświadomiłem sobie, że nikt nie dostarczy mi jedzenia, uznałem, że w sumie nie byłem aż tak bardzo głodny, a śniadanie mogę sobie odpuścić. W końcu na co dzień i tak ich nie jadałem. Z tą myślą odpaliłem laptopa i oddałem się pracy.

Godziny mijały, a ja nadal wolałem siedzieć zamknięty w pokoju. Stukając w klawiaturę, zdałem sobie sprawę, że już niebawem mijała godzina obiadowa.
Nim się obejrzałem podobnie było z kolacją...

Ostatecznie cały dzień przetrwałem na butelce wody, która została mi jeszcze z podróży.
Ze względu na to, iż wczorajszego dnia zbyt dużo nie zjadłem, zaczynało mi się robić słabo. Wiedziałem, że jutro bez wątpienia będę musiał wyjść z pokoju.
Około godziny dwudziestej w nocy oddałem się w objęcia Morfeusza.

Wstałem bardzo wcześnie. Gdy spojrzałem na zegarek, dochodziła godzina szósta rano. Prawdopodobnie obudził mnie nasilający się ból brzucha. Był do wytrzymania, jednak naprawdę byłem już bardzo głodny i spragniony. O ile wody mogłem zaczerpnąć z kranu, to jedzenia sobie nie wytrzasnę.
Godzina śniadaniowa w hotelowej restauracji zaczynała się o ósmej, czyli standardzik.~
Uznałem, że tym razem nie stchórzę i zjem normalny posiłek. Shizu-chan na pewno nie zszedłby na posiłek równo o ósmej.
Poza tym wmawiałem sobie, że nie musiałem go wcale unikać, a wczoraj mi coś odwaliło. Czynnik ludzki nawalił, a ja sam się nakręciłem. To tyle.

Te dwie godziny czekania bardzo mi się dłużyły, jednak w końcu wybiła ósma. Czym prędzej wydostałem się z pokoju i poszedłem do restauracji. To było łatwiejsze niż myślałem. Naprawdę nie potrafiłem zrozumieć, co wczoraj było ze mną nie tak. Chociaż mimo wszystko i tak wolałem nie wpadać na blondyna.
Wszedłem jako pierwszy. Wszystkie tace z jedzeniem były w stanie nienaruszonym. Od razu nałożyłem sobie sporą porcję posiłku i zająłem miejsce.
Straciłem poczucie czasu.
Nad jedzeniem spędziłem dobre pół godziny, a co za tym szło - szansa na spotkanie Shizu-chana rosła.
Skończywszy swój posiłek, udałem się w stronę wyjścia.
Los chciał, że wychodząc dosłownie minąłem się w drzwiach z Shizu-chanem.
Momentalnie uderzyły we mnie wszystkie wspomnienia, a serce zabiło szybciej.

Stanąłem nieruchomo - jak sparaliżowany.

- Heh, powtórka z zabawy. - pomyślałem.

Oczywiście nie dałem niczego po sobie poznać. Po chwili zawahania, otrząsnąłem się i czym prędzej udałem w stronę wyjścia.

Wracając do pokoju zastanawiałem się co miała w głowie ta bestia, widząc mnie dzisiaj. Jakby nie patrzeć fakt, iż przeszedłem koło niego bez słowa kpiny, był bardzo dziwny. Ten idiota może i był głupi, ale za to bardzo bystry. Tego szczególnie w nim nienawidziłem.
W dodatku to, że mnie zignorował i udał jakby nie znał, bardzo mi się nie podobało.
Przeszedł koło mnie typowo - z rękoma wbitymi w kieszenie i z tą swoją standardową miną.

Obiecałem sobie, że zapłaci mi za to wszystko - za to, co ze mną się działo.

Już dawno powinienem go zniszczyć.

Shizaya ~ Zniszczone wakacje [TRWAJĄ KOREKTY]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz