Rozdział II

1K 43 6
                                    

      7 lat wcześniej

   — Slytherin! — krzyknęła tiara przydziału, a ja uśmiechnęłam się przebiegle pod nosem.

   Zeskanowałam wzrokiem uczniów, siedzących przy stole domu węża, i z dumą wymalowaną na twarzy zasiadłam obok nich. Byłam pewna, że przeznaczenie doprowadzi mnie do Slytherinu, w końcu nazwisko do czegoś zobowiązuje. W pełni utożsamiałam się z tym domem, mogliby mi nawet przyznać tytuł urodzonej Ślizgonki. Miałam wrażenie, że nareszcie znalazłam się w odpowiednim miejscu.

   — Draco Malfoy — przedstawił się blondyn, siedzący naprzeciwko mnie.

   Uważnie go zlustrowałam, na dłużej zatrzymując się na stalowych tęczówkach, które patrzyły na ludzi z taką samą pogardą jak moje.

   — Nie pytałam o twoje nazwisko — burknęłam, nie czując potrzeby kontynuowania dalej tej rozmowy.

   — A ty? Jak się nazywasz? — dopytywał, co skomentowałam cichym prychnięciem.

   W jego oczach widziałam determinację i choć go nie znałam, miałam wrażenie, że nie odpuści.

   — Nie twój zasrany interes — warknęłam, tocząc z nim niebezpieczną walkę na wzrok. Zabijałam chłopaka wzrokiem, co on śmiało odwzajemniał. Paliliśmy się nawzajem żywcem, kompletnie nie zwracając uwagi na Ślizgonów, którzy przypatrywali się nam z zaciekawieniem. Zacisnęłam szczękę, czując, że ten mały blondas coraz bardziej działa mi na nerwy. Nie szukałam przyjaciół, ale wrogów nigdy za wiele.

   Odwróciłam wzrok i zabrałam się za jedzenie kolacji, ignorując wszystkich otaczających mnie ludzi. Po skończonym posiłku Prefekt Naczelny odprowadził pierwszaków do Pokoju Wspólnego, a następnie wszyscy się rozdzielili, udając się do swoich nowych dormitoriów. Usiadłam na jednym z łóżek, znajdujących się w pomieszczeniu, w którym będę pomieszkiwała przez kolejne siedem lat. Westchnęłam głośno, spoglądając na moje współlokatorki, którymi okazały się Pansy Parkinson i Dafne Greengrass. Nawet z kilometra mogłabym wyczuć ich głupotę, która aż roznosiła się po tym pokoju.

   — To moje łóżko — warknęła czarnowłosa, ze złością wpatrując się we mnie i mebel, na którym siedziałam.

   Wywróciłam oczami i zaśmiałam się podle, wyzywająco mierząc wzrokiem Parkinson.

   Jakaś napompowana dziewucha nie będzie mnie rozstawiać po kątach.

   — Kotku, chyba czegoś nie rozumiesz — westchnęłam słodko, uśmiechając się sztucznie. — To ja siedzę na tym łóżku, więc najwidoczniej jest moje. Tak samo jak reszta rzeczy w tym pokoju. Radziłabym ci do tego przywyknąć, jeśli chcesz dotrwać do końca tej szkoły - zaśmiałam się perliście, wysyłając dziewczynie buziaka.

   Twarz Pansy przybrała kolor dojrzałego pomidora, a jej oczy dosłownie cisnęły we mnie pioruny. Dziewczyna ostatni raz spojrzała na mnie z nienawiścią, po czym odwróciła się na pięcie i wyszła z pomieszczenia, głośno trzaskając drzwiami.

______

   Weszłam spóźniona do sali od eliksirów, prowokująco patrząc na profesora Snape'a i wygodnie rozsiadając się na krześle. Rzuciłam torbę na podłogę, która odbiła się od ziemi z głośnym hukiem. Wszystkie oczy skierowane były na mnie i na ekstrawagancką postawę, jaką przyjęłam. Nauczyciel uparł się o swoje biurko, wyraźnie się nad czymś zastanawiając.

   — Panna... — zaczął, czekając aż wyjawię swoje nazwisko.

   — Riddle — odparłam butnie, słysząc falę szeptów, jaka przebiegła po klasie.

   Na moją twarz wpłynął zawadiacki uśmiech.

   Czyli słyszeli o moim ojcu.

   — Panno Riddle — zaczął spokojnie Snape, przybierając maskę obojętności. — Proszę mnie uważnie posłuchać, bo nie zamierzam się powtarzać — jego zimne spojrzenie przeszyło mnie na wylot. — Na moje lekcje nikt nie przychodzi spóźniony. Jeśli taka sytuacja się powtórzy, może się pani spodziewać ujemnych punktów.

   Oderwał ode mnie wzrok, nawet nie czekając na moje potwierdzenie. Zaczął prowadzić lekcję, jakby zapominając o sytuacji, która miała miejsce przed chwilą. Czułam chłód, który bił od tego człowieka, i niechętnie musiałam przyznać, że imponowało mi to. Ta stoicka postawa wypruta z jakichkolwiek emocji. Do takiej postaci dążyłam.

   Lekcja minęła szybko. Nim się obejrzałam, szłam już ciemnym korytarzem, kierując się na kolejne nudne zajęcia. Dookoła było dziwnie cicho i pusto, nie spotkałam żadnej żywej duszy, co nie było typowym zjawiskiem dla tak obleganej szkoły. Nagle poczułam silny chwyt na moim ramieniu, który pociągnął mnie do tyłu. Męskie dłonie odwróciły mnie w swoją stronę i jakie było moje zdziwienie, kiedy przed sobą ujrzałam profesora Quirrell'a.

   — Co pan robi? — zapytałam, strzepując z siebie ręce mężczyzny.

   — To ty jesteś Kristen Riddle? — odpowiedział pytaniem na pytanie, przeszywająco wpatrując się w moje tęczówki.

   — Tak, to ja — lekko pochyliłam głowę w bok, z zaciekawienie obserwując zachowanie nauczyciela. — Dlaczego pan mnie o to pyta?

   — Chodź za mną — wydał polecenie, udając się w nieznanym mi kierunku.

   Poszłam za nim, starając utrzymać jego szybkie tempo. Znaleźliśmy się w jakiejś opuszczonej, zaciemnionej klasie, w której panowała głucha cisza. Czułam, jak narasta we mnie coraz większy niepokój. W spojrzeniu Quirrell'a było coś szalonego, czego nie mogłam rozgryźć.

   — Jesteś wężousta? — odwrócił się w moją stronę, zadając kolejne bezsensowne pytanie.

   — Tak, ale wciąż nie rozumiem, dlaczego pan mnie o wszystko wypytuje — mówiłam szybko, czując narastającą irytację, spowodowaną poczynaniami profesora.

   W pomieszczeniu ponownie nastała cisza, podczas której mężczyzna z uporem maniaka wpatrywał się we mnie, jakby próbując rozszyfrować, co mi siedzi w głowie.

   — To, co ci zaraz pokażę, jest ściśle tajne. Nie możesz nikomu o tym powiedzieć — powiedział stanowczo, a jego ton nabrał ostrej barwy.

   — Rozumiem — mruknęłam, pragnąc tylko jak najszybciej dowiedzieć się, jakie są zamiary tego człowieka.

   — Wiesz, czym jest kamień filozoficzny? — przyglądał mi się uważnie, oczekując mojej odpowiedzi.

   Przecząco pokręciłam głową, co nauczyciel skwitował cichym westchnięciem. Podszedł do regału, po chwili ponownie stając przede mną i podając mi grubą książkę. Otworzyłam na stronie, która zaznaczona była kolorową zakładką i zaczęłam czytać, dokładnie analizując każde słowo.

     Kamień Filozoficzny - Twórca: Nicolas Flamel

   — Nie rozumiem, dlaczego pan mi to pokazuje.

   — Potrzebuję tego kamienia, a ty musisz pomóc mi go znaleźć — wytłumaczył chuderlawy mężczyzna.

   — Dlaczego miałabym panu pomagać? — wyzywająco spojrzałam w jego brązowe oczy.

   Profesor nie odpowiedział, zamiast tego zaczął powoli ściągać swój fioletowy turban. Odwrócił się do mnie tyłem, a przed moimi oczami pojawiła się twarz... Voldemorta.

   — Tata?


Riddle!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz