Rozdział V

571 28 1
                                    

   Dwa miesiące wakacji zleciały mi bardzo szybko. Opierały się głównie na myśleniu o mojej przyszłości, kontynuacji podłej intrygi i relacji z Gryfonami. Nim się obejrzałam, siedziałam w Wielkiej Sali, rozpoczynając drugi rok nauki w Hogwarcie. Wpatrywałam się w Dumbledore'a, który wygłaszał swoją coroczną przemowę. Czułam, że powoli odpływałam. Byłam zmęczona po podróży i jedyne czego pragnęłam to pójść do swojego dormitorium i porządnie się wyspać.

   — Riddle — usłyszałam przy swoim uchu, leniwie podnosząc wzrok w górę.

   — Czego chcesz, Malfoy? — zrezygnowana zlustrowałam chłopaka wzrokiem, rozpoczynając swoją wędrówkę na końcówkach ulizanych blond włosów, a kończąc ją na czarnych, lakierowanych butach.

   Malfoy zdecydowanie nie był przystojny.

   — Zastanawiałem się — zaczął, siadając obok mnie. — Dlaczego taka osoba jak ty przyjaźni się z Potterem i jego bandą — przybliżył się, patrząc mi prosto w oczy. — To jakiś podstęp.

   Spojrzałam na niego zaskoczona, nie spodziewając się, że osoba jego pokroju może się czegokolwiek domyślić. Zagryzłam dolną wargę, próbując utrzymać maskę obojętności i nie dać mu żadnego powodu do drążenia tej sprawy.

   — Malfoy — powiedziałam ostro, jakbym właśnie przeklęła go jakimś paskudnym zaklęciem. — To naprawdę nie twoja sprawa, z kim się zadaję — mój wzrok był lodowaty. — Więc nie życzę sobie, abyś snuł swoje głupie przypuszczenia i się ze mną nimi dzielił.

   Odwróciłam się, nie mając ochoty na dalszą rozmowę z chłopakiem. Mimowolnie moje ciało przeszedł dreszcz strachu, a warga lekko drżała. Blondyn nie mógł dowiedzieć się prawdy, nikt nie mógł. Jeśli ktoś poznałby mój sekret, byłabym skończona.

______

   Kolejny rok był jeszcze cięższy od ostatniego. Nauczyciele dawali coraz więcej prac domowych, czepiali się byle pierdół, a ilość szlabanów zwiększyła się chyba pięciokrotnie. Nie miałam przez to czasu na realizowanie mojego planu. Czasem dopadały mnie wątpliwości, po co dalej to wszystko ciągnąć. Profesor Quirrell zniknął, a razem z nim Voldemort. Jednak w głębi serca czułam, że to jeszcze nie koniec, a Czarny Pan powróci ze zdwojoną siłą.

   Weszłam do biblioteki, szukając wzrokiem Golden Trio, które miało tu być po lekcjach. Przy jednym ze stołów pod oknem zobaczyłam rudą czuprynę Rona i szybko skierowałam się w tamtą stronę. Na mojej twarzy pojawił się sztuczny uśmiech, którym obdarowałam Gryfonów, siadając obok nich.

   — Cześć — uściskałam serdecznie Hermionę, znajdującą się najbliżej mnie. — Co tam porabiają moi najlepsi przyjaciele?

   Zmarszczyłam brwi, widząc ich skwaszone i przygnębione miny.

   — Hej — odezwał się w końcu bliznowaty, nawet na mnie nie spoglądając.

   — Czemu jesteście tacy smutni? — zapytałam z ciekawością, nie rozumiejąc dziwnego zachowania Złotej Trójcy.

   — Ekhm... — brunet wahał się przez chwilę, po chwili łapiąc ze mną kontakt wzrokowy. — Wszyscy myślą, że jestem potomkiem Salazara Slytherina.

   Zdziwiłam się, uświadamiając sobie, że jedyną osobą w Hogwarcie spokrewnioną z założycielem domu węża jestem ja.

   — Nigdy nie obchodziło cię zdanie innych — skomentowałam, przyglądając się ponurym uśmiechom na ich twarzach.

   Bawił mnie ich smutek.

   — Nie o to chodzi — wybraniec pokręcił głową. — Skoro nie ja, to ktoś inny musi być jego potomkiem — odparł elokwentnie, a moje wargi mimowolnie ułożyły się w kpiący grymas. — Chcemy dowiedzieć się, kto to, ale na razie nie mamy żadnych tropów.

Riddle!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz