Rozdział IV

588 39 0
                                    


   Tłum uczniów zaczął wybiegać z Wielkiej Sali z krzykiem, kierując się w stronę dormitoriów. Zaczęłam przeciskać się przez wrzeszczącą zgraję, chcąc już znaleźć się w łazience dziewczyn, gdzie była Hermiona. Kolejna faza mojego planu zakładała, że bohatersko uratuję Gryfonkę przed atakiem trolla i zdobędę jej zaufanie. Dopracowałam wszystko w najmniejszych szczegółach, nie miałam czasu na błędy. Wszystko musiało pójść po mojej myśli, jak zawsze.

   Stanęłam przed drzwiami prowadzącymi do łazienki, chcąc ostrzec brązowowłosą przed trollem, jednak po głośnych krzykach i hałasach, dobiegających z wnętrza pomieszczenia, domyśliłam się, że magiczne stworzenie mnie wyprzedziło. Otworzyłam wrota, natrafiając spojrzeniem na Pottera i Weasleya, którzy lustrowali mnie zaskoczonym wzrokiem. Spojrzałam na nich zdziwiona, nie spodziewając się Gryfonów w niewielkiej toalecie.

   — Co ty tu robisz? — zapytał podejrzliwie rudzielec, nie odrywając ode mnie swojego błękitnego spojrzenia.

   — Przyszłam powiadomić Hermionę o trollu — wytłumaczyłam, jednocześnie schylając się przed uderzeniem wielkoluda.

   Stwór zaczął kierować się w moją stronę, a ja sprawnie wyciągnęłam różdżkę, rzucając na niego zaklęcie petryfikujące. Satysfakcja błysnęła w moich oczach, kiedy z dumą patrzyłam na swoje dzieło.

   — Uratowałaś nas — westchnęli chłopcy z uwielbieniem, a ja cicho zaśmiałam się pod nosem.

   Właśnie tak zyskuje się zaufanie ludzi.

   — Miona, wszystko w porządku? — doskoczyłam do dziewczyny, z udawaną troską przytulając ją do siebie.

   — Tak, dziękuję — wyszeptała, obejmując mnie mocniej.

   Nagle drzwi łazienki ponownie trzasnęły, a do pomieszczenia weszli wściekła profesor McGonagall, jak zwykle obojętny Snape i ten charłak - Filch. Wszyscy wpatrywali się w ciało magicznego stworzenia, które leżało na środku szkolnej toalety. Z zaskoczeniem przenieśli wzrok najpierw na Złoty Duet, a później na mnie i Granger. Jednak nawet widok całych i zdrowych uczniów, nie przerwał wściekłego monologu nauczycielki Transmutacji:

   — Co tu się dzieje?! Macie pojęcie, co mogło się wam stać podczas spotkania z trollem? Naprawdę jesteście aż tak bardzo niemądrzy, żeby ryzykować swoje życie? Wszyscy mielibyśmy was na sumieniu!

   Wpatrywaliśmy się w profesorkę, z której słowa wylewały się potokiem. Słyszałam szybkie bicie serca Hermiony, która nawet na chwilę nie oderwała się ode mnie, cały czas wstrząśnięta tą sytuacją. Czułam, że już prawie osiągnęłam swój cel. Popadałam w samozachwyt, wyobrażając sobie dumną minę ojca, kiedy przynoszę mu kamień filozoficzny i pomagam się odrodzić. Na moje usta wpłynął lekki uśmiech, a oczy wpatrywały się gdzieś w przestrzeń.

   — Kristen nas ocaliła — odezwała się brunetka, odklejając się ode mnie.

   McGonagall wpatrywała się we mnie z zaskoczeniem, jakby szukając potwierdzenia na słowa mugolaczki. Cicho przytaknęłam, w duszy skacząc z radości, że nauczyciele byli świadkami tego zdarzenia. Mogłam zabłysnąć nie tylko przed głupimi Gryfiakami, ale również zapunktować u dorosłych czarodziejów.

   — W takim razie przyznaję 20 punktów dla Slytherinu — zwróciła się do mnie. — A wy... — popatrzyła na Golden Trio nieprzychylnym wzrokiem. — Macie w piątek szlaban za szwendanie się po szkole podczas napaści trolla.

______

   — Musimy to zrobić wieczorem — tłumaczyła konspiracyjnie Hermiona, uważnie rozglądając się po Pokoju Wspólnym Gryffindoru, żeby upewnić się, że żaden zagubiony Gryfon nas nie podsłuchuje.

   — Macie pewność, że to właśnie tam znajduje się kamień? - zapytałam, choć przeczuwałam, że nie ma innej możliwości.

   Dzisiaj po kolacji, kiedy już wszyscy będą w swoich dormitoriach, mieliśmy ostatecznie wyruszyć w poszukiwaniach magicznego przedmiotu, z pomocą którego można przyrządzić Eliksir Życia. Potter, Weasley i Granger mieli pokonać wszystkie przeszkody, jakie na nas czekają, a ja z moim wrodzonym sprytem ukradnę im kamień przy pierwszej lepszej okazji.

   Czy to nie brzmi idealnie?

   — Tak, to na pewno tam — zapewniła brązowooka, posyłając mi zdeterminowane i pewne spojrzenie.

   — W takim razie widzimy się wieczorem — powiedziałam i opuściłam pomieszczenie z szerokim uśmiechem na ustach.

______

   — To ostatnie zadanie — wyszeptałam, patrząc na wielką planszę od szachów czarodziejów, która rozpościerała się tuż przed moimi stopami.

   W duszy cieszyłam się, że Harry i Ron tyle czasu poświęcali tej grze. Byłam pewna, że uda im się wyjść z tego cało i zdobyć upragniony kamień.

   — Kristen, ty będziesz gońcem — usłyszałam stanowczy głos Rona i pokiwałam głową, ufając mu w tym temacie.

   Wzięłam głęboki oddech, zajmując miejsce na jednym z pionków. Moje ręce lekko się trzęsły, ale starałam się opanować strach, który powoli rozprzestrzeniał się po całym moim ciele. Starałam się zachować zimną krew, właśnie odkrywając, że przeżywam swoją jedną z pierwszych chwil słabości. Bezsilność, która starała się mnie zdominować, nie miała prawa nawet zaistnieć. Nie tak byłam wychowywana, musiałam nałożyć maskę zimna i obojętności, z podniesioną głową patrząc na każde nowe wyzwanie.

   Wszystko szło niemal idealnie, jednak w jednym momencie cały mój plan legł w gruzach. Czarny król ruszył w stronę mojego gońca, jednym ruchem zmiatając go z planszy.

   Upadłam na zimną posadzkę, przed oczami widząc tylko ciemność.

______

   Obolała otworzyłam oczy, natrafiając na jaskrawe światło, które całkowicie mnie oślepiało. Zamrugałam kilka razy, próbując przyzwyczaić się do jasności, panującej w pomieszczeniu. Podparłam się na łokciach, czując ogromny ból, rozchodzący się po całym moim ciele. Kręciło mi się w głowie, miałam ochotę zwymiotować. Mruknęłam coś cicho pod nosem, rozglądając się po pokoju, w którym się znajdowałam. Od razu rozpoznałam charakterystyczny szpitalny zapach i mnóstwo łóżek, stojących w równym rzędzie. Skrzydło Szpitalne było prawie puste, jedynymi osobami w pomieszczeniu było Golden Trio, siedzące na krzesłach obok mnie.

   — Co się stało? — zapytałam, patrząc uważnie na Gryfonów, którzy jak porażeni piorunem zareagowali na mój głos.

   Podnieśli się do pionu, otaczając mnie z trzech stron. Na ich twarzach widziałam widoczną ulgę, spowodowaną poprawą mojego stanu zdrowia.

   — Uderzyłaś się w głowę i zemdlałaś — wytłumaczyła Hermiona, uśmiechając się do mnie przyjaźnie i łapiąc mnie za rękę.

   — Długo tu leżę? — przypomniałam sobie o moim genialnym planie, który poszedł w pizdu.

   — Kilka dni — westchnęła brązowooka dziewczyna, siadając na brzegu łóżka. — Okazało się, że za tym wszystkim stał profesor Quirrell. Na szczęście został aresztowany, a kamień filozoficzny zniszczony. — zbladłam, słysząc te słowa.

   — To świetnie — skłamałam z fałszywym uśmiechem, choć tak naprawdę całe moje ciało drżało ze wściekłości. — Czyli to już koniec?

   — To dopiero początek.

Riddle!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz