-20-

19 3 0
                                    

Było ich około dziesięć. Leciały bardzo szybko w moją stronę. Nie przestawałam biec w ich kierunku. Musiałam zatrzymać je jak najwcześniej aby nie wyrządziły większej szkody i tak już zrujnowanemu miastu i mieszkańcom. Wtedy uświadomiłam sobie, że ja ,tak na prawdę, nie wiem co robić. mój bieg stawał się coraz wolniejszy. W końcu satanęłam i opuściłam głowę. Po chwili moje wielkie włochate ciało zamieniło się na powrót w człowieka. Upadłam na ziemię i zacisnęłam pięści. W oczach miałam łzy.
Trzymaj się dziewczyno, oni bez Ciebie umrą - pomyślałam, ale to tylko pogorszyło sytuację. Kiedy już miałam wstawać i powstrzymać emocje poczułam, że słabnę. Chwyciłam się za głowę i zachwiałam próbując utrzymać równowagę. Tym razem moje ciało wygrało tę bitwę a ja runełam jak kłoda na ziemię. Teraz przed oczami miałam tylko ciemniejący obraz szarego od dymu nieba.
- Lil! - ktoś krzyknął mi nad uchem - Lil, wszystko w porządku? Obudź się.
To był Matt. Leżałam głową na jego kolanach a jego ręce były splecione z moimi. Gwałtownie podniosłam się i usiadłam na przeciwko niego.
- Matt! ja muszę tam wrócić, ludzie mnie tam potrzebują! - krzyczałam jednocześnie trzymając go za ramiona i patrząc mu w oczy.
- Lilith spokojnie... To tylko wspomnienia, to już było. Nic nie zmienisz - powiedział spokojnie chwytając moje ręce i ściągając je z jego ramion.
- Ale ja muszę wiedzieć co się stało z tymi ludźmi!
- Uratowałaś ich Lil.
Zaniemówiłam. Powoli odłożyłam ręce na kolana i przenosząc wzrok na otaczający nas las powtórzyłam w myślach słowa Matta.
- Ja... uratowałam ich
- Tak uratowałaś ich.
Szybko podniosłam wzrok na bruneta a on w odpowiedzi tylko lekko się uśmiechnął.
- Myślę, że wystarczy na dziś, odprowadzę Cię do domu.
Pokiwałam głową w geście zgody wciąż myślami nieobecna. Matt wstał i pomógł mi się podnieść.
Objął mnie ramieniem i powoli prowadził przez las. Ja wciąż wpatrzona w ziemię miałam kłębek myśli w głowie. Zdawałam sobie sprawę, że chłopak może je w każdej chwili usłyszeć ale w tym momencie nie było to dla mnie ważne. Próbowałam zrozumieć dlaczego muszę dźwigać ciężar ludzkich żyć i czy dam sobie z tym radę. Zamyślona ciągle o coś się potykałam ale Matt mocno mnie trzymał i nie pozwolił mi upaść. Szliśmy w milczeniu aż do momentu kiedy doszliśmy do wzgórza na którym cały dzisiejszy długi dzień się zaczął. Miałam wrażenie jakby minęły miesiące a może nawet lata odkąd nie było mnie w domu.
- Chcesz na chwilę usiąść? - zapytał głosem który uwielbiałam, niskim i ciepłym.
- Czemu nie - powiedziałam próbując się uśmiechnąć.
Opadliśmy na ziemię jak po całodniowej pielgrzymce.
- Zobacz zaraz będzie zachód - wskazał palcem na horyzont. Spojrzałam na ten piękny widok i uśmiechnęłam się pod nosem. Poczułam straszne zmęczenie a głowa praktyczne sama opadła mi na ramię niebieskookiego. Nie wyczułam żadnych sprzeciwów więc zamknęłam oczy. Kiedy już prawie usypiałam poczułam jego rękę w mojej talii i usłyszałam w jego myślach cichy szept.
Tym razem coś jest inaczej...
Nie zdążyłam nawet zareagować zanim sen wziął mnie w swoje objęcia.

She is a WolfOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz