Rozdział 2

385 34 12
                                    

W piątek z pracy wychodzę jak zwykle zmęczony i przygnębiony. Nie cieszy mnie już nawet nauczanie młodzieży, bo czuję na sobie stale lodowaty wzrok dyrektora. Tak często, całymi nocami zastanawiam się, czy nie rzucić tej roboty... A potem ogarnia mnie lęk przed marazmem, biedotą, bezrobociem i natychmiast odganiam te myśli. Uspokaja i pozwala mi na chwilę odprężenia tylko fakt, że cały roboczy tydzień już za mną, a przede mną weekend. Jak co tydzień spotkamy się wszyscy w klubie. To znaczy... Od jakiegoś czasu spotykamy się tam tylko ja, David i Ashley, bo Ian i Adrien mają dziecko, a Mark jest chory i się izoluje. Jednak jutro mamy po raz pierwszy od dawna spotkać się wszyscy razem, jak prawdziwa, silna grupa przyjaciół. Do mieszkania docieram w kwadrans. Rzucam płaszcz na oparcie kanapy i sięgam w stronę ekspresu do kawy. Zmęczenie nadal daje o sobie znać, po pracy zawsze chce mi się spać i nie mam na nic ochoty. Rozdzwania się telefon. Sięgam po niego niechętnie i siadam na krześle.

- Słucham?

- Cześć, Vincent. Podejrzewam, że wróciłeś z roboty? Mówiłem ci sto razy: rzuć to gówno w cholerę! Po co się męczyć? Realizuj swoje pasje, marzenia, znajdź zawód, który cię uszczęśliwi. - Słyszę pogodny, irytujący głos Dave'a.

- Łatwo ci mówić... Czemu dzwonisz?

- Chciałem z kimś pogadać. Normalnie, o tej porze pewnie próbowałbym kogoś przelecieć. Mówię ci stary, odwyk zabija. Nie ma nic gorszego. Wszystko kojarzy mi się z seksem, popadam w obłęd. Poważnie, przysięgam.

- Nie możesz o tym pogadać z kimś innym? - Ziewam bezwstydnie do słuchawki i upijam łyk kawy. David wzdycha a potem mówi:

- Nie. Bo wiem, że tylko ty mnie wysłuchasz.

- To mile.

- Rzuć tę pracę. - Powtarza.

- Przestań. Muszę z czegoś żyć. - Jęczę.

- Rzuć, albo ja doprowadzę do tego, że Cię wywalą. Wywiozę Cię gdzieś, a kiedy oni nie będą mogli się z tobą skontaktować, przez trzy miesiące, zwolnią cię w trybie natychmiastowym. - Oświadcza.

- A co w tym czasie będzie się działo ze mną? - Brnę w tą bezsensowną, płytką dyskusję.

- Zamknę Cię gdzieś, w jakiejś głuszy, bez dostępu do mediów i środków komunikacji międzyludzkiej.

- Bardzo ciepło chcesz się ze mną obchodzić, jak na przyjaciela przystało. - Stwierdzam, a Dave zaczyna się śmiać.

- Wiesz co? Mówiąc szczerze sam często myślę, o zrezygnowaniu z tej pracy.-Dodaję, już poważnie.

- Wreszcie poszedłeś po rozum do głowy. Zwolnijsię i znajdź pracę w innej placówce. W czym problem? Może gdzie indziej bardziej cię polubią i zaakceptują.

- Myślisz, że to takie proste?

- To jest łatwiejsze, niż myślisz. Wypisujesz wypowiedzenie, pracujesz przez ten miesiąc czy dwa... Zależy... A potem dostajesz odprawę i idziesz w świat. Jesteś wolny i...

- Przestań. Naczytałeś się jakichś bzdur. To jest zwykła biurokracja, rzucanie mięsem, żerowanie na krzywdzie... Spotkamy się jutro w klubie?

- Oczywiście, jak zwykle. Co to za pytanie? Nie ma niczego, co cenię bardziej, niż te nasze spotkania. One pozwalają mi wierzyć, że jeszcze nie oszalałem, że jestem człowiekiem, że istnieją ludzie, dla których coś jestem wart. Muszę tam być. Jak zwykle w tym samym miejscu, o tej samej godzinie? - Upewnia się.

Beautiful Sadness Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz