Rozdział 47

67 12 10
                                    

Dociera do mnie masa skumulowanych, wymieszanych dźwięków. Jakieś głosy, szum, chyba muzyka. Otwieram oczy. Miesza się mnóstwo kolorów. Ktoś coś mówi. Próbuję uspokoić oddech i przyzwyczaić wzrok do ostrego światła.
- Hej, wszystko w porządku? – Słyszę spokojny, opanowany głos Clive'a. Odwracam wzrok. Wszyscy stoją dookoła mnie, jakbym był statkiem kosmicznym, który wylądował po środku pola. Sandra chyba czyta mi w myślach, bo wrzeszczy na cały regulator, że wszyscy mają się rozejść, przez co brzęczy mi w głowie.
- Odezwij się. Patrz na mnie. Wszystko dobrze. Nic cię nie boli? – Clive ujmuje delikatnie moją twarz w dłonie i obraca przodem do siebie. Kurde, kompromitacja stulecia. Zemdleć podczas ślubu i to własnego!
- Widzę cię. Wszystko gra. – Mamroczę i próbuję się podnieść, ale patrzy na mnie jak na nieposłuszne dziecko.
- Nic cię nie boli? – Dopytuje. Kręcę głową.
- Nie. Mogę wstać?
- Tak. Tylko nie gwałtownie. – Ujmuje moje dłonie i pomaga mi się podnieść. Teraz wypadałoby się zapaść pod ziemię. Jak mogłem zasłabnąć w takiej chwili? Wszyscy się na mnie gapią z przerażeniem. A jak zwieję, to będzie jeszcze gorzej. Oni czekają aż się odezwę, albo umrę, czy co? Kiedy na nich patrzę jeszcze bardziej mam wrażenie, że w ogóle tu nie pasuję. Clive prowadzi mnie w stronę stołu i lokuje na krześle. Oddycham głęboko i spokojnie.
- Chcesz wracać? – Pyta, głaszcząc mnie po głowie. Zaprzeczam. Nie warto robić większej afery. To i tak miał być cudowny dzień, a ja wszystko spieprzyłem. Sandra podaje mi szklankę wody. Po co robić wokół tego tyle szumu? Nie muszą obchodzić się ze mną jak z jajkiem. Obserwuję ludzi. Ian wraca. Nie mam pojęcia skąd. W dodatku bez Adriena. Pewnie go zamordował. Wpatruję się w niego tak intensywnie, że nie słyszę, co mówi Clive. Spoglądam na niego. Jest zaniepokojony.
- Nic mi nie jest. – Mówię. Zepsułem wszystkim zabawę i tylko przez to czuję się fatalnie. I trochę jestem zmęczony, ale to pewnie wina nadmiaru wrażeń i stresu. Adrien zjawia się po upływie kolejnego kwadransa i siada obok mnie. Przyglądam mu się przez chwilę, ale nic nie mówię. Zdążyłem zemdleć i się ocknąć, kiedy ich nie było. Staram się nie denerwować. Stres podobno skraca życie. Ja już powinienem dawno nie żyć, w takim razie... Podskakuję, kiedy Sandra błyska mi fleszem po oczach, a potem żartuje, że to na rozbudzenie. Grzebię w sałatce i spoglądam przez ramię na padający śnieg, wyglądający fantastycznie na tle nocnego nieba. Jeszcze nigdy nie miałem okazji tego obserwować. Adrien znowu gdzieś mi znika. Ale Clive wraca, wypadając z roztańczonych objęć matki.
- Wszystko dobrze. Będę żył. – Rzucam, zanim jeszcze ma czas, by się odezwać. Jest rozentuzjazmowany, zadowolony. To dobrze. Miło wiedzieć, że chociaż ktoś się cieszy. Ja też się cieszę, ale tak po cichu, wewnętrznie, gdzieś tam, odrobinę. Zbyt wiele mnie przytłacza, żebym mógł kompletnie wyluzować. Clive coś mówi o prezentach, o jakiejś akcji charytatywnej, ale nie słucham uważnie.

****

Do domu wracamy praktycznie nad ranem. Jestem zmarznięty, zmęczony i wciąż to wszystko do końca do mnie nie dociera. Wypełzam spod prysznica i marzę tylko o śnie. Nie nadaję się do takich akcji. Wślizguję się do łóżka i przytulam do ciepłego ciała. Ogarnia mnie uczucie błogiego spokoju. Mam wrażenie że wszystko się prostuje, że jest stabilnie. A to naprawdę fantastyczna świadomość. Przyszłość wydaje się jasna, bliska, poukładana. W końcu mniej więcej wiem, co się wokół mnie dzieje. Tylko wciąż tak bardzo martwię się sprawą Ashley i Michaela. Co będzie, jeśli to naprawdę on? Ashley czekają pewnie wtedy jakieś konsekwencje. Wzdycham ciężko, a Clive dźga mnie palcem w bok. Myślę, że to jakiś odruch, albo coś mu się śni, ale obraca się do mnie przodem i widzę, że nie śpi.
- Czym ty się znowu martwisz? – Pyta. Wyczuł. On mi chyba gmera w umyśle. Jego głos zawisa w ciszy i ciemności. Milczę, próbuję się zdematerializować.
- Niczym. – Rzucam.
Ashley?
- Rany, jest środek nocy, ranek w zasadzie. Trzeba spać! – Oświadczam, trochę zbyt stanowczo i zbyt emocjonalnie i odwracam się do niego plecami. Jak się dowie co mnie trapi, to będzie sam o tym myślał, będzie próbował to rozwiązać i narobi wielkiego szumu. Wolę nie przerzucać swoich problemów na innych. A przynajmniej nie dziś. Teraz to on wzdycha. Super. Udało mi się go zmartwić i zdenerwować. A mogłem tkwić nieruchomo i nie oddychać, to by się nie zorientował!
- To naprawdę nie ma sensu. Po co ty się tym przejmujesz, skoro nawet nic nie wiadomo? – Pyta. Podskakuję nerwowo. Głos rozbrzmiewający nagle w ciszy i ciemności faktycznie przeraża. I co ja mu mam powiedzieć?

Beautiful Sadness Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz