Rozdział 44

73 13 0
                                    

Płaczę przez niemal półtorej godziny. Sam nie wiem, dlaczego. Chyba próbuję jakoś wyrzucić z siebie wszystkie emocje. Moja chora psychika podsuwa mi pomysły wszystkich najokrutniejszych, najbardziej bolesnych i nieuchronnie śmiertelnych chorób, na które mógł zapaść Clive. Czepiam się jednego objawu i drążę, żłobiąc bruzdę we własnym sercu i umyśle, kiedy wpadnę już na pomysł okrutnej, morderczej choroby i ryczę jeszcze bardziej, z żalu i ze strachu. Sandra przyjeżdża rano, kiedy szykuję się do pracy. Próbuje mnie rozweselić wszelkimi możliwymi sposobami, wpycha mi na siłę do torby babeczkę, a potem oświadcza, że wróci tu, jak tylko skończę zajęcia. Nie chcę. Chcę być sam. Potem przez niemal półgodziny wychodzę i wracam co chwila do pokoju nauczycielskiego, zastanawiając się, czy powinienem pójść do dyrektorki i powiedzieć, że jednak nie pojadę z uczniami na tę wycieczkę. Zawsze obawiam się niestety tego, że rozczaruję zarówno ją, jak i dzieciaki, więc w końcu nie podchodzę nawet do drzwi jej gabinetu. Poczucie odpowiedzialności i niechęć ranienia innych są silniejsze. Ale co zrobi Clive? Nie zostawię go tutaj samego... Cholera. Popadnę niedługo w zupełną paranoję.

****

Do domu wracam późnym wieczorem. Dyrektorka powiedziała mi, że chęć wyjazdu zgłosiło tylko piętnaście osób i raczej ich ilość nie podwoi się do piątku, więc cała ta wycieczka nie jest możliwa. Mam nadzieję, że nie dostrzegła, jak ogromna ulga odmalowała się na mojej twarzy. Sama była wyraźnie zawiedziona. Wiem, że zależy jej na tej młodzieży. Tylko, że dzieciaki jak zwykle ją olały. Przed dwudziestą pierwszą przychodzi sms od Clive'a, bo Sandra wczoraj zawiozła mu tam telefon i wszystko inne, co jej podpowiedziała intuicja. Troszczy się i o niego i o mnie. Uważam, że to cudowne. Clive w wiadomości pyta, jak się trzymam. Uśmiecham się sam do siebie. To urocze. Przecież ja powinienem pytać o to jego. Nie powinienem dzwonić, zwłaszcza o tej godzinie, więc odpowiadam, że wszystko w porządku i zapewniam, że go kocham. Siedzę potem sam w pościeli, próbują przeczytać kolejny rozdział z podręcznika i starając się nie myśleć o wszystkich, najgorszych chorobach, jakie zna świat. Zasypiam grubo po północy, z książką w dłoni, a potem śnią mi się wszystkie, okropne rzeczy, o których myślałem w ciągu dnia. Co rusz przewija się przez to przerażone spojrzenie Clive'a w momencie, gdy odzyskał przytomność, jakby wrócił z innej rzeczywistości i nie miał pojęcia gdzie jest.

****

W czwartek po południu zjawia się u mnie Ian i pyta, czy posiedzę z Amy. Zgadzam się, chociaż w zasadzie nie mam na to sił, ani ochoty. Amy jest jednak tak urocza i dziecinnie niewinna, że pozwala mi choć przez chwilę nie myśleć o tym wszystkim, co mnie trapi. Układam z nią klocki i chwalę ją za to, co osiągnęła w przedszkolu. Chciałbym też wrócić do tego okresu, gdy nie martwiłem się w zasadzie niczym. Bo nie miałem czym... A teraz jest okropnie i przerażająco. Ian zabiera Amy po siedemnastej, a ja próbuję rozłożyć w terminarzu terminy sprawdzianów, które będę musiał zrobić po świętach. I wtedy napotykam na numer do tego całego Andrew. Wpatruję się w niego przez dłuższą chwilę. Może faktycznie warto by było zadzwonić? Albo lepiej nie, bo będę się denerwować jeszcze bardziej... Trudno, niech będzie. Zaryzykuję. Wybieram numer, nie oddycham, czekając aż odbierze.
- Halo? – Odzywa się. Wypuszczam głośno powietrze, pocieram czoło otwartą dłonią. Co mam powiedzieć?
- Witam. Mój znajomy podał mi ten numer, mówił, że projektuje pan odzież. Zgadza się? – Pytam. Mówię to, co mi przychodzi do głowy, w sumie nawet nie zastanawiając się nad konsekwencjami. Nie mam pojęcia, czy on tworzy komercyjnie. Dostanę zaraz ataku serca...
- Zgadza się. – Mówi ze spokojem, a ja uśmiecham się sam do siebie.
- Dobrze. Mógłbym się z panem spotkać? – Pytam, bo boję się, że zapyta z jaką sprawą dzwonię, a na spotkanie mogę po prostu nie przyjść. Ale facet projektuje ubrania. Wyszło na moje. Clive mnie nie oszukiwał!
- Oczywiście, ale najbliższy termin mam dopiero po świętach.
- To ja jeszcze zadzwonię! – Wchodzę mu w słowo. Po drugiej stronie coś zgrzyta.
- Nie, mogę pana zapisać. Jak się pan nazywa? – Andrew jest tak cholernie uprzejmy, że mam go ochotę odnaleźć i zabić. Może byłoby lepiej, gdyby okazał się kompletnym chamem, bez duszy i sumienia? A teraz nawet nie mam pretekstu, żeby go nie znosić. Milczę przez chwilę, próbuję sobie przypomnieć, o co pytał.
- Zadzwonię jeszcze. – Powtarzam, a potem, zanim ma czas, by się odezwać dziękuję i się rozłączam. Zrobiłem z siebie kompletnego idiotę, w dodatku przed takim miłym i ogarniętym człowiekiem. Opadam z westchnieniem na kanapę. Jest dobrze. Będzie dobrze. Wiem, na czym stoję.

Beautiful Sadness Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz