Rozdział 28

79 14 2
                                    

-Mam dla ciebie coś jeszcze.-Szepcze Clive, stając za moimi plecami, kiedy uspokoiwszy dziki pęd w głowie, próbuję przygotować jakiś posiłek. Nieruchomieję, bo pomału zaczynam obawiać się tego, na co Clive potrafi wpaść. Ujmuje moją dłoń i zamyka w niej coś chłodnego, niewielkiego, metalowego. Klucz? Wyswobadzam się z jego objęć i odsuwam od kuchenki. Unoszę dłoń. Klucz.

-Do mojego mieszkania.-Uśmiecha się Clive, siadając na jednym z tych drewnianych, niewygodnych krzeseł.

-Proponujesz mi... Wspólne mieszkanie?-Pytam. Wzrusza ramionami.

-Jeśli chcesz, możesz ze mną zamieszkać. Jeśli nie jesteś gotów, możesz po prostu wpadać w każdej chwili.-Wyjaśnia. Nie wiem, co powiedzieć, więc nic nie mówię i po prostu wsuwam klucz do kieszeni. Za bardzo wiruje mi w głowie i wciąż jestem w szoku wynikłym z zaręczyn. To dla mnie chyba za dużo. Za dużo, jak na tak krótki okres czasu. Poza tym, jak on to sobie wszystko wyobraża?! Czy to ja jestem zbyt zapobiegawczy?

-Przemyślę to, dobrze?-Rzucam i wracam do mieszania drewnianą łyżką w niewielkim, czerwonym garnuszku w kwiatki.

-Nie chciałem cię denerwować.

-Nie! Jestem lekko skołowany.-Mówię, spoglądając na niego przez ramię, a potem dodaję ze śmiechem:

-I nie do końca trzeźwy.

-Witaj w klubie.-Parska Clive i patrzy mi w oczy, półleżąc na stole, kiedy spoglądam na niego przelotnie, odstawiam garnek i otwieram pierwszą z brzegu szafkę w poszukiwaniu jakichkolwiek talerzy. Nie lubię, kiedy ktoś na mnie patrzy przez dłuższy czas. Krępuje mnie to.

-Przestań, proszę.-Szepczę, stawiając przed nim ceramiczny, równie kwiecisty co garnek talerz, znaleziony w górnej szafce.

-Dziękuję. O co chodzi?

-Przyglądasz mi się. Nie lubię tego. Zawsze, kiedy gapi się na mnie ktoś obcy mam wrażenie, że zgłębi mój umysł i znajdzie pretekst, żeby rzucić się na mnie z nożem.-Wyjaśniam nieskładnie i siadam naprzeciw niego.

-Nie masz się o co martwić. I tak obraz mi się nieco rozmywa.-Parska urywanym śmiechem. To wszystko wydaje mi się nie być do końca realne, ale to z pewnością wina alkoholu. Muszę ochłonąć. Niepewnie grzebię w talerzu, bo promile krążące w krwiobiegu sprawiają, że żołądek podchodzi mi do gardła. Na palcu lśni złota obrączka, a to napawa mnie dodatkowym lękiem. Dlaczego on tak miesza w moim życiu?

****

Siedem dni w głuszy mija zadziwiająco szybko i nie odczuwam szczególnie upływu tego czasu. Wydawało mi się, że umrę tu z nudów i z tęsknoty za domem, ale wcale nie było źle. Siedzę teraz obok Clive'a, w jego samochodzie i podziwiam mijane za oknem widoki. Zostawiamy za sobą mały, uroczy domek i zielony, pachnący świeżością las. Zerkam na siedzącego za kierownicą Clive'a i posyłam mu uśmiech. Jest fantastycznie. Może i mam jak zwykle jakieś zastrzeżenia, ale i tak uważam, że ten czas był niesamowity. Udało mi się choć odrobinę oderwać. Nikt do mnie nie telefonował... To znaczy pewnie telefonował, ale bez skutku. I to mi się podoba. Jeszcze raz zerkam w stronę Clive'a, któremu wiatr rozwiewa włosy.

-Kocham cię.-Szepczę. Mam chyba histeryczną potrzebę zatrzymania go przy sobie. Dlatego stale to powtarzam. Szukam zapewnień z jego strony. Nie odpowiada. Nie wiem, czy mnie słyszał. Jest w nim coś doskonałego. Pewnie widzę jakiś zaburzony obraz, ale tak go postrzegam. Jako moją prywatną doskonałość.

****

Mogę chyba powiedzieć, że jestem wypoczęty i nawet... Ba! Naprawdę szczęśliwy. Po raz pierwszy od dawna po prostu wchodzę po schodach, zamiast wlec się smętnie, niczym sezon meksykańskiej telenoweli. Uśmiecham się do siebie, opieram walizkę o ścianę i wyciągam z kieszeni klucz. Logicznie rzecz biorąc wkładam do zamka, próbuję przekręcić. Nic. Zaczynam tradycyjnie wpadać w panikę. Co się dzieje? Przecież płacę regularnie czynsz, nikt nie mógł wymienić zamków. Wyciągam klucz, kucam, przyglądam się drzwiom. Wstaję z powrotem, naciskam klamkę i popycham je kolanem. Otwierają się z oporem i opadają żałośnie, przekrzywiając się na jedną stronę. Zawias jest zepsuty... Fantastycznie. Stoję w progu i mam ochotę płakać, wrzeszczeć i walić głową w ścianę, jednocześnie. Ktoś się włamał! W mieszkaniu panuje okropny bałagan i kompletnie nie wiem co zrobić. Rozsądek podpowiada mi, żeby zadzwonić na policję, ale kończyny odmawiają posłuszeństwa. Jak to możliwe, że sąsiedzi nic nie usłyszeli? Wypadam z mieszkania, pukam do ich drzwi. Nikt nie odpowiada. Nie ma ich, pewnie już od jakiegoś czasu. W końcu mamy lato. Nikt nie lubi siedzieć w mieszkaniu przy takiej pogodzie. Dzwonię na policję i czekam na funkcjonariuszy, siedząc na progu, z podkulonymi nogami i próbując nie zostać zabitym przez uszkodzone drzwi. Kiedy się zjawiają wstaję pośpieszeni i odpowiadam na ich pytania. Nie wydają się być szczególnie zainteresowani i przejęci, a nawet mam wrażenie, że zwyczajnie mają mnie gdzieś i uważają za paranoika. Pytają tylko, czy mam alarm, czy kręcił tu się ostatnio ktoś podejrzany i ile osób w ostatnim czasie przewinęło się przez mój dom.

Beautiful Sadness Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz