Rozdział 36

80 13 4
                                    

- Co powiedziałeś matce Ashley? – Pytam nieśmiało, spoglądając na Clive'a zza kuchennej framugi i chowając się, zanim zdąży mnie zabić wzrokiem. Ta sprawa nurtuje mnie od wczoraj i nie spocznę, dopóki się nie dowiem. Przecież w dwadzieścia minut nie da się komuś zupełnie wyprać mózgu!
- Nie odczepisz się? – Pojawia się niespodziewanie w drzwiach. On się definitywnie jakoś teleportuje! Ludzie się tak bezszelestnie nie przemieszczają.
- Nie. – Odpowiadam szczerze i wracam do przygotowywania obiadu. Clive siada na blacie i patrzy na mnie przez chwilę.
- Gadałem z nią w sumie o wszystkim. – Mówi pokrętnie. Ja chcę właśnie wiedzieć o czym konkretnie! I czy naprawdę coś się udało zmienić.
- O czym? – Dopytuję. Milczy, więc sam się odzywam w końcu, żeby przerwać ciszę.
- Adrien dzwonił... Ma jakąś sprawę. Pytał, czy może tu jutro wpaść. – Przypominam sobie. Clive wzrusza ramionami.
- Może.
- W porządku. Napiszę.
- Mogę wrócić do pracy? – Pyta cicho. Od ilu dni jest w domu? Trzech? Bez przesady.
- Nie. To zwolnienie jednak o czymś świadczy. – Włączam płytę indukcyjną, a on zeskakuje z blatu.
- O tym, że Sandra zmusiła ich, żeby je wystawili?
- Nie. Masz siedzieć w domu. W ogóle widziałeś kiedyś lekarza bez ręki?
- Mam rękę.
- Wiesz, o czym mówię. To był skrót myślowy. – Wymijam go sprawnie i przechodzę do salonu, gdzie czeka na mnie sterta wypracowań, napisanych koślawym pismem moich ograniczonych intelektualnie licealistów.
– I wierzę głęboko w to, że gdzieś jest jakiś lekarz bez ręki. – Informuje mnie Clive, licząc pewnie, że się wzruszę i zgodzę na to, żeby poleciał do tego szpitala i siedział tam do usranej śmierci. Nie ma mowy.

****

Kiedy po skończonych zajęciach pani dyrektor wzywa mnie do swojego gabinetu, węszę coś strasznego. Jakiś spisek, albo śmierć, albo wywalenie z pracy, lub oskarżenie o molestowanie przez tego gówniarza, który nosi spodnie z krokiem w kolanach. Odstawiam dziennik i odwieszam klucze na miejsce, zastanawiając się potem przez chwilę, czy zwianie byłoby bardzo nie na miejscu i czy prędko by się wydało. Kiedy przechodzę przez sekretariat okupowany przez wyjątkowo otyłą i wyjątkowo niesympatyczną babę po pięćdziesiątce, wiem, że nie ma już odwrotu. Pukam do drzwi z tabliczką i wchodzę do środka, za zgodą.
- Wzywała mnie pani. – Mamroczę niepewnie i przysiadam ostrożnie na wyściełanym krześle, naprzeciw jej biurka, w głowie układając teoretyczny plan ucieczki.
- Tak. Mam do pana prośbę. Zgodziłby się pan pojechać z klasą na dwudniową wycieczkę? – Pyta. Zbiła mnie z tropu! Wycieczkę? Kiedy? Z kim? Przecież oni mnie na tej wycieczce zabiją i zakopią.
- Z którą klasą? – Pytam, w sumie nie wiedzieć po co. Wszyscy tu są tak samo patologiczni i przerażający.
- Drugą. Miał pan z nimi przed chwilą zajęcia. – Pani Dyrektor uśmiecha się ciepło, chociaż w jej oczach wciąż widać smutek i wieczne zmęczenie. No i jak ja mam jej odmówić? Nerwowo wyłamuję palce pod biurkiem. Przecież ja się nie nadaję na wyjazdy z bandą recydywistów i przyszłych gwałcicieli.
- Mogę dać pani znać... Potem? – Pytam, bo patrzy na mnie wyczekująco. Kiwa głową, a ja znów gapię się na wiszące za nią zdjęcia martwych uczniów.
- Oczywiście. Namyśli się pan do przyszłego tygodnia? – Obraca w dłoniach żółty ołówek.
- Z pewnością. – Odpowiadam i wstaję. Wolę nawet nie myśleć o tym, że może chcieć ode mnie czegoś jeszcze. To nie na moje nerwy. Żegnam się z nią uprzejmie i wychodzę, mijając wepchniętego za biurko walenia w garsonce, a potem wypadam na korytarz, na którym roi się od psycholi i szkolnych, nieletnich terrorystów.

****

W sprawie tego, czy mogę przez godzinę zająć się Amy, Ian dzwoni akurat, gdy wychodzę ze szkoły. Pytam Clive'a o zdanie, bo w końcu to jest jego mieszkanie, nie moje, ale potem nie informuję Iana o tym, że w tym czasie będzie u nas Adrien. Pewnie znowu na mnie napadnie, powie, że robię to specjalnie. Ale przecież Amy chyba powinna widywać Adriena... Sam się w tym wszystkim gubię i im bliżej jestem mieszkania, tym większa ogarnia mnie niepewność. Zatrzymuję się na moment przed szybą wystawową sklepu z zabawkami i dochodzę do wniosku, że skoro odbiło mi do reszty, wcale nie zaszkodzi tego pogłębić. Kupuję wielkiego, białego, pluszowego misia, dochodząc do wniosku, że Amy kiedyś oszaleje od układania klocków i idę z nim do domu. Nie mam jak operować kluczem, więc pukam i drzwi otwiera Clive.
- To dla mnie? – Pyta z mieszaniną radości, zdziwienia i lekkiego wstrętu.
- Nie. Dla Amy. – Rzucam i przepycham się do środka, razem z niedźwiedziem, bo Clive blokuje mi przejście.
- Sympatyczny jesteś.
- Leć na dół, kup sobie. Jeszcze jeden został.-Odpowiadam, a on wywraca oczami i przez moment mi się przygląda.
- Adrien przyprowadzi Amy? – Zdaje się, że nic nie rozumie. Odwieszam płaszcz i wchodzę do pokoju.
- Ian przyprowadzi Amy. I natknie się na Adriena. Nie wiem co mam robić, ale nie potrafię mu odmówić... Z resztą jemu się nie da odmówić. Jest tak okrutnie męczący, że w końcu bym się i tak zgodził. – Mówię i sadowię pluszaka na kanapie. Clive patrzy na mnie, jak na świra.
- Oni cię zabiją. – Oświadcza ze spokojem.
- A ciebie zabije Ashley.
- Wiem.-Kiwa głową. Spoglądam na zegar wiszący nad jego głową.
- Adrien tu zaraz będzie.-Wzdycham.
-To wygląda tak, jakbyś celowo ich konfrontował.-Stwierdza Clive, idąc za mną do kuchni. Sam już dawno do tego dotarłem.
-Wiem. Ian znów tak pomyśli, zacznie świrować, a potem o tym zapomni i... Tak w kółko.- Wypijam łyk wody i idę otworzyć drzwi, obawiając się trochę, że jednak Ian dotarł tu pierwszy. Na szczęście w drzwiach stoi ponury, rozczochrany Adrien, z ołówkiem wystającym z kieszeni i pyta, czy może wejść. Siedzi potem na kanapie, obok pluszowego misia, nie pytając nawet o to, skąd zabawka się tu wzięła i wypytuje Clive'a o działanie jakiegoś zielska, którego plantację planuje założyć Dominic. Ja w tym czasie zerkam co moment na zegar i próbuję zakląć los, czekając aż pojawi się tu Ian. Zrywam się z miejsca, gdy rozlega się dzwonek do drzwi. Otwieram pośpiesznie.
- Cześć. – Uśmiecham się do niego i macham do Amy, wlokącej za sobą różowy plecak.
- Może zostać na godzinę? Góra półtorej. Muszę ogarnąć parę spraw... – Zaczyna Ian, a Amy wchodzi do mieszkania i wymija mnie, nie zwracając uwagi na Iana, wołającego, że ma zdjąć buty i kurtkę, po czym pędzi do salonu. Jeny, zaraz nastąpi armagedon. Pierwsza hałas robi Amy, entuzjastycznie wołająca Adriena. Ian nieruchomieje, milknie, patrzy na mnie jak na zbrodniarza wojennego i mknie w głąb mieszkania, kompletnie ignorując obowiązek pozbycia się wierzchniej odzieży.
- Właśnie.... Ian, Adrien tu jest. On był umówiony wcześniej i teraz, gdzy zadzwoniłeś... Chciałem posiedzieć z Amy, bo to żaden problem.-Próbuję odruchowo jakoś to sprostować, zanim Ian wyjdzie z siebie.
- Mogłeś mi powiedzieć, że masz gościa, że nie masz możliwości zajęcia się Amy. – Mówi spokojnie, gapiąc się w ścianę i nie wyrażając absolutnie żadnych emocji.
- Ale właśnie mam możliwość.
- Nie masz! O co chodzi? Chcesz przeciągnąć Amy na jego stronę, chcesz, żebyśmy o nią walczyli? Dlaczego ci tak bardzo zależy na tym, żeby mnie nieustannie narażać na stres? – Odwraca się gwałtownie przodem do mnie. Nie wiem, jak zareagować, więc dopadam do pluszowego misia, zajmującego miejsce obok Adriena i mówię:
- Patrz, kupiłem dla niej misia. Amy, kupiłem dla ciebie misia. W prezencie. Cieszysz się?
- Maskotki zbierają kurz, roztocza i drobnoustroje. – Oświadcza stanowczo Ian. Liczę w myślach do dziesięciu, bo naprawdę nie wiem, jak mam mu przemówić do rozumu. Istnieje cokolwiek, co zmieni jego tok myślenia? Co go uspokoi? Amy wyciąga rączki po zabawkę, obejmuje niedźwiadka, przyciskając się bokiem do zdezorientowanego Adriena i patrzy ze smutkiem na Iana. Wpatruje się w nią przez chwilę z zaciśniętymi szczękami, a potem wyciąga rękę i oświadcza stanowczo:
- Idziemy.
- Masz jakąś sprawę... – Zaczynam, ale potrząsa głową.
- Załatwię to kiedy indziej. Idziemy!
- A miś? – Pytam nieśmiało, bo Amy jest zbyt zagubiona, by się odezwać.
- Daj to! – Ian bierze pluszaka pod pachę i pogania małą w kierunku przedpokoju. I wtedy dzieje się coś strasznego i niebywałego: Amy się zapiera i stojąc uparcie w jednym miejscu zaczyna płakać. Właściwie wyć histerycznie.
- Co się stało? – Pytam jako pierwszy, bo nikt się nie odzywa, a Amy jest bliska utraty tchu. Kucam przed nią, kiedy stoi tu taka biedna, bezradna, zasmarkana i jest mi jej niezmiernie żal. Ona pewnie z tego, co gada Ian, rozumie jeszcze mniej, niż ja.
- Nie chcę. – Oświadcza tylko stanowczo, dla polepszenia efektu tupiąc nogą, a ja spoglądam na Iana, gapiącego się na nas z góry, z wyrzutem.
- Może ten... Może zostać ze mną przez parę dni. – Proponuje Adrien. Wiem, że robi to tylko po to, żeby Amy przestała się drzeć i żeby nastała znowu względna cisza i harmonia.
- Zgadzasz się? – Pytam. Ian nerwowo przytupuje, zwężają mu się źrenice, ale w końcu kapituluje:
- Dobra. Ale tylko do piątku. Podaj mi adres. Przywiozę rzeczy.
- A mogę misia? – Amy odchyla głowę w tył, by na niego spojrzeć, a Ian, zrezygnowany kompletnie podaje jej go bez słowa i wychodzi, bez żadnego pożegnania. Teraz coś w nim pękło. Nigdy nie był rozdzielony z Amy na tak długo... A co, jeśli mu od tego nagle odbije? Amy zdaje się być tym niewzruszona. Uradowana rzuca się na Adriena z rozbiegu, a ja notuję w myślach, żeby zadzwonić wieczorem do Iana i upewnić się, że nie próbował popełnić samobójstwa, waląc się w czaszkę niezwykle cennym, starożytnym posążkiem. Clive nie odzywa się w ogóle, bo chyba uznał, że nie ma sensu się wtrącać.

Beautiful Sadness Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz