Rozdział 12

136 22 15
                                    

Znowu dopadło mnie przygnębienie. Uświadomiłem sobie, że jeśli wymienię drzwi czeka mnie wymienianie zamków, użeranie się z ekipą i pewnie siedzenie przez dwa dni z dziurą zamiast drzwi, więc skapitulowałem. Znalazłem za to genialny sposób na pozbycie się z drzwi napisu. Muszę go zeskrobać. Nie umiem się posługiwać żyletką, bo mam wrażenie, że potnę sobie wszystkie palce, więc stoję tu jak frajer ze składanym nożykiem w ręku i od dwóch godzin zdrapuję farbę. Jestem w połowie pierwszego „e", kiedy ktoś wchodzi do bloku. Początkowo to ignoruję, bo podejrzewam, że to ktoś z dołu. Ale kroki zbliżają się, więc zamieram i spoglądam na schody. Wchodzi po nich dość młoda, szczupła, ubrana w czarny płaszczyk i fioletowe kozaczki brunetka, w towarzystwie dwóch facetów w roboczych uniformach.

- Dobrze, panowie. To tutaj. Trzeba wywieźć wszystkie meble i niepotrzebne szpargały. -Oświadcza i zabiera się za otwieranie drzwi sąsiadującego z moim mieszkania. Nie! Skoro ona chce stąd wywozić rzeczy i skoro ma klucz, to znaczy, że mój najbliższy sąsiad jednak nie żyje!

- Przepraszam, kim pani jest? - Pytam nieśmiało. Odwraca się w moją stronę w ułamku sekundy i omiata mnie od stóp do głów władczym spojrzeniem.

- Mam na imię Eva i jestem wnuczką poprzedniego lokatora. Mój dziadek zmarł przedwczoraj, jutro odbędzie się pogrzeb. Powinien pan chyba o tym wiedzieć, skoro wasze mieszkania dzieliła zaledwie ściana.

- I pani się tutaj wprowadza? - Dopytuję, patrząc na nią z coraz większym przerażeniem.

- Tak. A dlaczego pan pyta? Dziadek przepisał na mnie to mieszkanie na dwa miesiące przed śmiercią. Od zawsze było wiadomo, że w nim kiedyś zamieszkam. I dlaczego w ogóle szaleje pan z nożem po korytarzu? To niebezpieczne! Może pan kogoś ugodzić!-Wykonuje teatralny, przesadzony gest ręką i znika w mieszkaniu razem z pracownikami firmy przeprowadzkowej. Pierwsze słyszę, że mój sąsiad miał wnuczkę, albo jakąkolwiek inną rodzinę. Nikt go nigdy nie odwiedzał. No chyba że wtedy, kiedy ja byłem w pracy... Stoję jeszcze przez moment zamyślony z nożem w ręku, a potem zamykam go, chowam do kieszeni, wpadam do swojego mieszkania i opieram się plecami o drzwi. Czyli jednak nie żyje. Ostatnia bliska mi osoba, która mogła być nawet moim autorytetem i miała większe doświadczenie, niż reszta moich znajomych, nie żyje. Oddycham głęboko i odchylam w tył głowę. Chyba niestosownym będzie pojawić się na pogrzebie... Musiałbym porozmawiać z resztą lokatorów. Rozdzwania się mój telefon. Rozglądam się zdezorientowany, bo na moment straciłem kontakt z rzeczywistością. Odnajduję go na kuchennym stole. Odbieram.

- Tak?

- Cześć. Do Ciebie też już dzwonili?-Pyta Dave. O co mu znowu chodzi? I dlaczego nigdy nie wprowadza mnie w temat, tylko zadaje pytania, których ja nawet nie rozumiem? Kto miał dzwonić? Policja? Kontrwywiad? Obca cywilizacja?

- Kto? - Pytam i pociągam nosem.

- Ian i Adrien! Matko, jaki ty jesteś niedomyślny.

- Nie.

- Pewnie zaraz zadzwonią. Chcą, żebyśmy jutro do nich wpadli koło dwunastej, bo mają akurat chwilę czasu, a muszą nam coś niezwykle ważnego zakomunikować.

- Skąd mają chwilę czasu o dwunastej? - Pytam głupio. Zazwyczaj ludzie o takiej porze pracują!

- Nie wiem! Ian jedzie do biura na piętnastą i siedzi do nocy, a Adrien ma urlop, bo musi niańczyć bachora! To nie jest istotne! Ważniejsze jest to, że oni chyba chcą nam coś ogłosić - Oświadcza dramatycznym tonem. Ja tu przeżywam gorszą tragedię!

- David, czy ty nie masz większych problemów?-Pytam.

- Co ty taki drażliwy jesteś? Wstawiasz nowe drzwi?

Beautiful Sadness Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz