Rozdział 21

141 17 20
                                    

- Co się stało? - Pyta Clive, mijając mnie w drodze do łazienki.

-Nic.

- Kłamiesz.  A to podobno ja mam problem z nazywaniem emocji. - Potrząsa z niedowierzaniem głową, przyglądając mi się badawczo.

- Nie muszę ci się z niczego zwierzać. - Wzruszam ramionami. Zakręca wodę i wypada za mną z pomieszczenia.

- Chcę ci jakoś pomóc. I tak wiem, że ciągle się zadręczasz, a nie powinieneś dodatkowo się pogrążać! O co chodzi? - Podnosi głos. O! Jak zwykle wychodzi z założenia, że może mnie terroryzować i rozstawiać po kątach. Że mu ulegnę, wzruszę się i wszystko powiem. Mam dość. Nie chcę, żeby tu był. Może to niedojrzałe, ale ja już kompletnie nie wiem, co robić. Chcę po prostu być sam. Zaszyć się, ukryć pod kołdrą, zgasić światło i się zahibernować.

- Vincent. Ja naprawdę próbuję ci pomóc. Za...

- Nie! Tylko nie mów, że ci na mnie zależy. I nie krzycz na mnie. - Unoszę wskazujący palec. Siada ciężko na krześle, zakłada nogę na nogę. Zaciskają mu się szczęki, zwężają źrenice. Wiem, że go irytuję.

- Po co właściwie przyszedłeś? - Pytam, krzyżując ramiona.

- Chciałem się z tobą zobaczyć, ale to chyba nie ma sensu.

- Co? - Marszczę brwi. On jest bezczelny...

- Bo z tobą się nie da normalnie pogadać!

- Dlatego, że się nie uzewnętrzniam i nie wypłakuję na twoim ramieniu?

- O co ci chodzi? Jesteś okrutny, opryskliwy, złośliwy. - Podrywa się z krzesła i staje naprzeciw mnie.

- Wyjdź, proszę. - Rzucam. Przygląda mi się przez chwilę, jakby liczył, że zmienię zdanie.

- Wyjdź. Porozmawiamy innym razem. Serio. - Oświadczam. Parska wzgardliwym śmiechem, potrząsa głową, wychodzi z kuchni, a potem słyszę już tylko, jak trzaska drzwiami. Czy ja naprawdę nie mogę pobyć sam ze sobą? Czy wszyscy muszą czegoś ode mnie chcieć? Uderzam otwartą dłonią w blat stołu i podchodzę do okna. Widzę, jak Clive wsiada do samochodu i trzaska drzwiami. Nie odjeżdża. Nie widzę wyraźnie z powodu odległości, ale chyba zaciska ręce na kierownicy i pochyla głowę. Płacze? Kompletnie mnie to nie obchodzi! Dlaczego ja tak bardzo przejmuję się innymi? Jakbym nie miał własnego życia, własnych problemów. Zaczynam wszystko od początku!

****

Kolejne kilka tygodni mija mi na bieganiu ze szkoły do domu i z domu do szpitala, by odwiedzić dzieciaki. Clive unika kontaktu, a ja po raz pierwszy w życiu nie zamierzam go przepraszać. Z Davidem kontaktowałem się tylko telefonicznie. Zapewniał mnie, że wszystko jest w porządku, że bierze leki, że nie mam się o nich martwić. Kiedy odwiedzam go po upływie tych trzech tygodni, po pracy, leży w łóżku i kaszle, plując krwią. Dziwne, fioletowo-czerwone plamy rozprzestrzeniają się coraz bardziej i pokrywają nie tylko ramiona i szyję, ale nawet sporą część twarzy. Reszty ciała nie widzę. Jest przytomny, ale drży i rozgląda się w kółko, jakby pozbawiony świadomości. Natychmiast dzwonię po pogotowie, klęcząc obok łóżka i zastanawiając się, jak mogę mu doraźnie pomóc.

- Hej. Słyszysz mnie? - Dotykam jego dłoni. Milczy, nie reaguje. Mruga tylko nerwowo i zaciska palce na mojej dłoni. Przestał pluć krwią, więc nie muszę się obawiać, że się udławi. Kaszle tylko, a przy każdym kaszlnięciu jego ciało unosi się w górę, jak poddane elektrowstrząsom. Mówię do niego, ale chyba nie jest do końca świadom tego, co się z nim dzieje. Pogotowie przyjeżdża po upływie kilkunastu minut i po prostu go zabierają, zadają mi te standardowe pytania, które znam na pamięć. I znowu zostaję sam. I znowu zostaję wyrwany z błogiej, spokojnej, męczącej rutyny i zalany problemami. Wszystko powraca ze zdwojoną siłą. Każdy, najmniejszy problem, który zagnieździł się w mojej szarej, smutnej egzystencji. Wyciągam rękę, dotykam zakrwawionej pościeli opuszkami palców. Czuję, że jest źle. Że dzieje się coś złego. Że AIDS naprawdę szaleje i HAART wcale nie pomaga. Zaciskam usta, zaczynam płakać, siedząc na podłodze w sypialni Dave'a. Przyciskam pięści do skroni, próbuję uspokoić oddech. Świat zamiera, wszystko zwalnia, kręci mi się w głowie. Kiedy rozglądam się wokoło wszystko się rozmywa. Panikuję. Boję się o niego. I w gruncie rzeczy obwiniam. Mogłem zmusić go, by poszedł wcześniej do lekarza. Założę się, że ominął nawet comiesięczną, obowiązkową wizytę. A oni nie mogą go stale pilnować...

Beautiful Sadness Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz