3/Kiss

307 44 8
                                    

-Kocham Cię, Josh.-
Bierze moją twarz w ręce i dotyka swoimi wargami o moje.
Jego popękane, suche.
Moje wilgotne.
Delikatnie obchodzi się z moimi ustami, jakby miał zrobić mi krzywdę.
Jest coraz odważniejszy.
Zjeżdża dłońmi na moją szyję i dalej pieści moje usta.
Czuję, ze daje mu ciepło, a on pochłania je jak powietrze.
Ja bawię się jego włosami.
Włosami miękkimi i pachnącymi karmelem.
Nie używa języka, tylko miażdży usta.
Czuję, ze coraz bardziej wkłada w to emocje.
Odrywa się ode mnie, a ja czuję tylko łupiący ból w odcinku szyjnym moich kręgów.

(Josh, 17 grudnia)

Następnie się budzę.

-Josh, wstawaj!-Matka mnie woła.
Przecieram zmęczone od snu oczy i je otwieram.
Widzę swoje łóżko w kompletnym nieładzie.
Poduszka jest na podłodze, a koc pod moją głową.
Obudziłem się cały spocony.
Śniłem o tajemniczym brunecie.
Cholera jasna.
Wiem, ze ma na imię Tyler i, ze..
Ze mam jego kurtkę na sobie.
Świetnie, nie oddałem mu jej.
Czułem się w niej tak wygodnie.
Pachnie jak on.
Malinowa herbata, o tak.
Zaraz, czy ja wdycham w tej chwili zapach jego kurtki? Tak.
Nie wiem co Tyler robi ze mną, ale to nie jest normalne.
Dziwne pobudzenie w brzuchu, jakby ktoś wlał truciznę i wszystko po kolei rozpuszczało się powoli, kiedy o nim myślę.
Jestem cholernie ciekaw ile ma lat,
jak ma na nazwisko i czy kiedyś jeszcze go spotkam.
Postanawiam nie przejmować się tym dziwnym, ale przyjemnym snem.
Biorę do ręki telefon i przyłapałem się na półgodzinnym siedzeniu oraz myśleniu o brunecie.
Wstaję i chcę iść na dół, na śniadanie.
Chcę, żeby ten dzień był normalny i staram się omijać ojca.

-Josh, Josh!-Jordan cieszy się na mój widok.
Podchodzę do niego i biorę na ręce.
-Heej, mały!-Daję mu buziaka w policzek i siadam do stołu.
Zauważam, ze ojciec tez tam jest i czyta gazetę.
-Cześć mamo.-Mówię.
-Witaj, Josh. Na co masz ochotę?-Chwilę się zastanawiam.
-Myślę, ze płatki.-Jem szybko i wychodzę.
Udało się.
Nikt nie czepiał się o byle gowno.
Idę chodnikiem obok latarni, gdzie spotkałem Tylera i zastanawiam się, czy chodzi jeszcze do tej szkoły.
Wchodzę do przysłowiowej "budy".

Lekcje mijają mi nawet szybko, a ja próbuję się na czymś skupić, nie myśląc o ponętnym brunecie o kawowych oczach i słodkich policzkach.

Idę do szafki, z myślą, ze zaraz wyjdę i wrócę do domu.
-Hej, Josh! Może pójdziemy razem do domu?-Debby.
Lubię ją, ale nic więcej, ona chyba liczy na coś większego.
Głupio jest odmawiać.
-No okej.-Zgadzam się, ale z przymusu.
Zakładam kurtkę.
-Nowa, kurtka, haha?-Założyłem kurtkę Tylera do szkoły.
Ja mu to po prostu ukradłem.
Co on teraz o mnie pomyśli..
-Tsaa..-Na samą myśl o nim niewidzialna trucizna rozpływa się po wnętrznościach i mimowolnie uśmiecham się.
Nawet nie chcę myśleć o tym co czułbym gdybym go spotkał.
Szczerze, to nie wiem co on ze mną zrobił.
Czy to jakiś wyższy rodzaj przyjaźni, czy może zwykle zaintrygowanie.
-Josh, czy ty w ogóle mnie słuchasz?!-
Dociera do mnie jakiś jazgot.
Znow Debby.
Nawet nie wiedziałem, kiedy opuściliśmy szkołę.
-Przepraszam, Debby.
Nie czuję się dziś na siłach..-
Skłamałem, nie mam ochoty z nikim gadać.
Resztę drogi idziemy w całkowitej ciszy.
Wchodzę do domu.
Idę po schodach i otwieram drzwi.
-Twoja nauczycielka dzwoniła, mówiła, ze masz zagrożenie z dwóch przedmiotów, gówniarzu!-Zabawa się zaczyna.
-Uczę się z dnia na dzień, jutro mam poprawki, spokojnie.-Próbuje go opanować, ledwo przekroczyłem próg i jestem atakowany.
-W dupie to mam, dzieciaku wstrętny!
Mogłeś nie szlajać się pół nocy i nie dawać dupy innym! Dlatego teraz jesteś pusty!-Utrzymuję jeszcze resztki opanowania i chcę wejść do pokoju nim wybuchnę. Ciągnę za klamkę, ale czuję dotyk na moim ramieniu.
-Nie skończyłem, idioto.-Mówi z jadem w ustach.
-Ale ja tak.-Chcę już wejść, ale czuję jak zostaję przerzucony, dosłownie, przez polowe pokoju i upadam na plecy.
Podbiega moja matka.
-Zostaw go, poprawi się.-Teraz ona go uspokaja.
-Nie uspokoję się! Zobacz kogo wychowałaś pieprzona kuro domowa!
Gdybys zaszła w ciąże ze mną nie byłby takim pojebem! Dziwko!-Krzyczy, a ona płacze.
Wstaje z pełną siłą i złością.
-Ale MOJEJ matki to mi kurwa nie obrażaj.-Cios w jego spleśniały ryj.
Krew leci mu z nosa, on obraca głowę w moją stronę śmiejąc się, matka jeszcze bardziej płacze, a Jordan obserwuje.
-Jak ja cię wychowałem!
Jak ona cię wychowała!
Jesteście pojebani!
Czysta patologia.
Jaka matka taki syn.
Gdyby mnie nie było nie byłoby was.-Bierze zamach i uderza mnie prosto w klatkę piersiową.
Upadam.
Kopie po brzuchu.
Podnosi za kołnierz i wymierza cios w twarz.
Matka tylko płacze, nie winie jej, to nie jej wina.
-Umrzesz jak śmieć, nie jesteś moim synem, tfu!-Wypowiada, odsuwa się i pluje na mnie.
Pierwszy raz od 5 lat udało mu się zrobić coś takiego.
Pierwszy raz od 5 lat postawiłem się.
Odszedł do kuchni, a matka płacze w koncie i podchodzi do mnie.
Czuję, ze nic i nikt mi teraz nie pomoże.
Jedynie cisza.
-Synku, synku!?-Słyszę jej głos, ale nie odpowiadam.
-Syneczku..-
-Mamo, jest dobrze..-
Klepię ją pocieszająco po dłoni.
-Idę do p..pokoju..-Podnoszę się żałośnie z ziemi i ze łzami w oczach kieruję się do upragnionego pokoju.
Padam na łóżko i zasypiam z siniakami na całym ciele.

Księżycowe noce/JoshlerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz