-Kocham Cię, Josh.-
Bierze moją twarz w ręce i dotyka swoimi wargami o moje.
Jego popękane, suche.
Moje wilgotne.
Delikatnie obchodzi się z moimi ustami, jakby miał zrobić mi krzywdę.
Jest coraz odważniejszy.
Zjeżdża dłońmi na moją szyję i dalej pieści moje usta.
Czuję, ze daje mu ciepło, a on pochłania je jak powietrze.
Ja bawię się jego włosami.
Włosami miękkimi i pachnącymi karmelem.
Nie używa języka, tylko miażdży usta.
Czuję, ze coraz bardziej wkłada w to emocje.
Odrywa się ode mnie, a ja czuję tylko łupiący ból w odcinku szyjnym moich kręgów.(Josh, 17 grudnia)
Następnie się budzę.
-Josh, wstawaj!-Matka mnie woła.
Przecieram zmęczone od snu oczy i je otwieram.
Widzę swoje łóżko w kompletnym nieładzie.
Poduszka jest na podłodze, a koc pod moją głową.
Obudziłem się cały spocony.
Śniłem o tajemniczym brunecie.
Cholera jasna.
Wiem, ze ma na imię Tyler i, ze..
Ze mam jego kurtkę na sobie.
Świetnie, nie oddałem mu jej.
Czułem się w niej tak wygodnie.
Pachnie jak on.
Malinowa herbata, o tak.
Zaraz, czy ja wdycham w tej chwili zapach jego kurtki? Tak.
Nie wiem co Tyler robi ze mną, ale to nie jest normalne.
Dziwne pobudzenie w brzuchu, jakby ktoś wlał truciznę i wszystko po kolei rozpuszczało się powoli, kiedy o nim myślę.
Jestem cholernie ciekaw ile ma lat,
jak ma na nazwisko i czy kiedyś jeszcze go spotkam.
Postanawiam nie przejmować się tym dziwnym, ale przyjemnym snem.
Biorę do ręki telefon i przyłapałem się na półgodzinnym siedzeniu oraz myśleniu o brunecie.
Wstaję i chcę iść na dół, na śniadanie.
Chcę, żeby ten dzień był normalny i staram się omijać ojca.-Josh, Josh!-Jordan cieszy się na mój widok.
Podchodzę do niego i biorę na ręce.
-Heej, mały!-Daję mu buziaka w policzek i siadam do stołu.
Zauważam, ze ojciec tez tam jest i czyta gazetę.
-Cześć mamo.-Mówię.
-Witaj, Josh. Na co masz ochotę?-Chwilę się zastanawiam.
-Myślę, ze płatki.-Jem szybko i wychodzę.
Udało się.
Nikt nie czepiał się o byle gowno.
Idę chodnikiem obok latarni, gdzie spotkałem Tylera i zastanawiam się, czy chodzi jeszcze do tej szkoły.
Wchodzę do przysłowiowej "budy".Lekcje mijają mi nawet szybko, a ja próbuję się na czymś skupić, nie myśląc o ponętnym brunecie o kawowych oczach i słodkich policzkach.
Idę do szafki, z myślą, ze zaraz wyjdę i wrócę do domu.
-Hej, Josh! Może pójdziemy razem do domu?-Debby.
Lubię ją, ale nic więcej, ona chyba liczy na coś większego.
Głupio jest odmawiać.
-No okej.-Zgadzam się, ale z przymusu.
Zakładam kurtkę.
-Nowa, kurtka, haha?-Założyłem kurtkę Tylera do szkoły.
Ja mu to po prostu ukradłem.
Co on teraz o mnie pomyśli..
-Tsaa..-Na samą myśl o nim niewidzialna trucizna rozpływa się po wnętrznościach i mimowolnie uśmiecham się.
Nawet nie chcę myśleć o tym co czułbym gdybym go spotkał.
Szczerze, to nie wiem co on ze mną zrobił.
Czy to jakiś wyższy rodzaj przyjaźni, czy może zwykle zaintrygowanie.
-Josh, czy ty w ogóle mnie słuchasz?!-
Dociera do mnie jakiś jazgot.
Znow Debby.
Nawet nie wiedziałem, kiedy opuściliśmy szkołę.
-Przepraszam, Debby.
Nie czuję się dziś na siłach..-
Skłamałem, nie mam ochoty z nikim gadać.
Resztę drogi idziemy w całkowitej ciszy.
Wchodzę do domu.
Idę po schodach i otwieram drzwi.
-Twoja nauczycielka dzwoniła, mówiła, ze masz zagrożenie z dwóch przedmiotów, gówniarzu!-Zabawa się zaczyna.
-Uczę się z dnia na dzień, jutro mam poprawki, spokojnie.-Próbuje go opanować, ledwo przekroczyłem próg i jestem atakowany.
-W dupie to mam, dzieciaku wstrętny!
Mogłeś nie szlajać się pół nocy i nie dawać dupy innym! Dlatego teraz jesteś pusty!-Utrzymuję jeszcze resztki opanowania i chcę wejść do pokoju nim wybuchnę. Ciągnę za klamkę, ale czuję dotyk na moim ramieniu.
-Nie skończyłem, idioto.-Mówi z jadem w ustach.
-Ale ja tak.-Chcę już wejść, ale czuję jak zostaję przerzucony, dosłownie, przez polowe pokoju i upadam na plecy.
Podbiega moja matka.
-Zostaw go, poprawi się.-Teraz ona go uspokaja.
-Nie uspokoję się! Zobacz kogo wychowałaś pieprzona kuro domowa!
Gdybys zaszła w ciąże ze mną nie byłby takim pojebem! Dziwko!-Krzyczy, a ona płacze.
Wstaje z pełną siłą i złością.
-Ale MOJEJ matki to mi kurwa nie obrażaj.-Cios w jego spleśniały ryj.
Krew leci mu z nosa, on obraca głowę w moją stronę śmiejąc się, matka jeszcze bardziej płacze, a Jordan obserwuje.
-Jak ja cię wychowałem!
Jak ona cię wychowała!
Jesteście pojebani!
Czysta patologia.
Jaka matka taki syn.
Gdyby mnie nie było nie byłoby was.-Bierze zamach i uderza mnie prosto w klatkę piersiową.
Upadam.
Kopie po brzuchu.
Podnosi za kołnierz i wymierza cios w twarz.
Matka tylko płacze, nie winie jej, to nie jej wina.
-Umrzesz jak śmieć, nie jesteś moim synem, tfu!-Wypowiada, odsuwa się i pluje na mnie.
Pierwszy raz od 5 lat udało mu się zrobić coś takiego.
Pierwszy raz od 5 lat postawiłem się.
Odszedł do kuchni, a matka płacze w koncie i podchodzi do mnie.
Czuję, ze nic i nikt mi teraz nie pomoże.
Jedynie cisza.
-Synku, synku!?-Słyszę jej głos, ale nie odpowiadam.
-Syneczku..-
-Mamo, jest dobrze..-
Klepię ją pocieszająco po dłoni.
-Idę do p..pokoju..-Podnoszę się żałośnie z ziemi i ze łzami w oczach kieruję się do upragnionego pokoju.
Padam na łóżko i zasypiam z siniakami na całym ciele.
CZYTASZ
Księżycowe noce/Joshler
FanfictionGdzie dzień to klata, więzienie, a noc to najcudowniejsza rzecz. Gdzie słońce to myśliwy, który swoimi rękoma dosięgnie nawet najskrytsze miejsce na tej planecie, prócz serca tego chłopaka. Słońce już tam nie dotrze, ponieważ spaliło to miejsce na s...