12/Happy New Year!/Zakończenie

259 42 46
                                    

(Josh, 1 stycznia)

Oglądam jego bezwładne ciało jak spada z ogromnego klifu.
Księżyc jest daleko, gdyby był bliżej mógłby go złapać.
Ja klęczę na kolanach, łzy spływają mi po policzkach.
Emocje biją się w całym moim ciele.
On leci, a kolorowe fajerwerki strzelają.
Leci na niewidocznych skrzydłach w dół.
Spada, ma na sobie jedynie spodnie i jakąś bluzkę na krótki rękaw.
Jest styczeń.
Jest cholerny styczeń.
Sekundy trwają jak minuty, godziny.
Długie godziny, gdzie siedzę i chcę coś zrobić, ale nie mogę, bo jak zwykle coś mnie ogranicza.
Walę pięściami w most, krzyczę, wołam, płaczę.
Wiem, ze finał zaraz nadejdzie, a ja nie chcę na to patrzeć, ale jestem zmuszony.
Uderza o tafle wody.
Takie uderzenie przypomina trzask łamanego serca.
Serce mi wybucha, łamie się, eksploduje.
Mógłbym przysiąc, ze nawet on to słyszał.
Usłyszał jak złamał mi serce.
Jak kopnął, uderzył mnie w ten czuły narząd.
Zatapia się pod wodą, nawet nie walczy.
Ja wstaję i ściągam z siebie wszystkie ubrania.
Myślę o najgorszym.
Czy on umarł?
Wskakuję do wody bez względu na nic.
Nie obchodzi mnie, ze jest jakieś -5 stopni w wodzie.
Płynę do tego momentu, aż zaczyna brakować mi piachu pod nogami.
Zatrzymuję się tam gdzie wylądował Tyler.
Obmacuję nogami dno.
Jest zimno.
Bardzo zimno.
Jestem słabszy.
Mam sine usta.
Zaraz zasnę.
Zamykam oczy.
Zaraz odpłynę.
Coś mnie szturcha w nogę.
Otwieram oczy i nurkuję.
Dłońmi dotykam dna, aż zaczyna brakować mi tchu.
Nie ma go.
Przecież on tu wpadł, a go nie ma.
Wychodzę na brzeg, nie mam już siły.
Kolorowe światła powoli gasną i odsłaniają księżyc.
Analizuję co się stało.
I dochodzi do mnie, ze Tylera nie ma.
Roztopił się w wodzie.
Jak kruchy lód.
Księżyc na mnie spogląda i śmieje mi się w twarz.
Ja rzucam w niego przezwiskami, kochałem księżyc, ale teraz stał się mordercą.
-NIENAWIDZĘ CIĘ! NIENAWIDZĘ WSZYSTKICH!
ja pragnę tylko jego..-Ostatnie słowa wypowiadam jeszcze bardziej zalewając się płaczem.
Nie ma go, zniknął.
Wiesz jakie to uczucie, jak bardzo czegoś chcesz, ale nie możesz.
Nie możesz, bo coś Cię ogranicza, nie możesz, bo po prostu nie.
Siedzę na brzegu i patrzę na swoje buty.
Nie mam zamiaru patrzeć na księżyc.
Mam na sobie jego kurtkę,
którą mi 'dał'.
Nie pachnie już malinami.
Pachnie gorzko.
Ale okrywa mnie i daje mi ciepło, jakiego mi teraz brakuje.
Chciałbym ostatni raz mu powiedzieć, ze go kocham.
Spoglądam na ten nieszczęsny klif i postanawiam się tam udać.
Staję na szczycie, niby nie wysoki, ale jednak.
Siadam z wyprostowanymi nogami.
Łzy ściekają mi po policzkach, a ja modlę się, aby to był sen.
Obracam się w prawo, a tam miska tych cholernych nachosów.
Wściekłość się we mnie zbiera i kopię z całej siły to paskudne żarcie.
-Kto mnie teraz uratuje..?-Padam znów na kolana i zanoszę się płaczem.
Jestem cały mokry, jest mi cholernie zimno.
A co jeżeli wstałbym  teraz i poleciał tak jak on?
Do nieba.
Wstaję i staję na krawędzi klifu.
Spoglądam w dół i odskakuję do tyłu.
Nie wiem co ze sobą zrobić.
Ciągnę się za włosy, płaczę, cały czas płaczę, wspomnienia biorą górę.
Chciałbym nie istnieć.
-Tyler..Tyler, Tyler..Powiedz, ze to jakiś żart. No proszę..
Ja tak chcę usłyszeć twój głos..
Czemu nie pożegnałeś mnie nawet?
Nienawidzę Cię.
Kocham Cię..-Mówię wszystko co przyjdzie mi do głowy.
Nie mogę już tego ukrywać.
Jakiś mądry człowiek powiedział kiedyś, ze jak słońce wzejdzie spróbujemy ponownie.
Teraz nie mam czego próbować.
Mogę jedynie spróbować śmierci.
-Przepraszam..-Słyszę cichy szept.
Otwieram oczy i wstaję.
-Zostawcie mnie! ZOSTAWCIE MNIE WSZYSCY!-Nie wiem, czy słyszały to moje uszy, czy głowa.
Już wariuję, biegiem wracam do domu.
Biegnę, chociaż nie mam siły.
Wpadam do domu przemoczony, ze łzami w oczach i ze złamanym na kawałki sercem.
Kawałki, kawałeczki.
Nikt już nie ułoży ich z powrotem w jedną całość.
Zamykam się w pokoju i z nadmiaru emocji, z żyletką w ręce zasypiam.

Księżycowe noce/JoshlerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz