8/moonlit nights

290 39 23
                                    

(20 grudnia, Josh)

-Idziemy razem do domu, Josh?-Znow ona, co ja jej zrobiłem, ze tak się uwzięła. Debby.
-Taa, jasne..-Może da mi spokój.

Idziemy, mijamy Taco Bell, a ja czuję rozkoszny zapach Taco..
-I wtedy ona do mnie powiedziała, ze mam się odczepić..-
Nie wytrzymuję powoli, coraz bardziej boli mnie to w uszy i w głowę.
Nie dziś, tylko nie dziś.
Coraz bardziej boli.
Tak, migrena, cudownie.
Nie, skup się na czymś innym.
Myśl o czymś innym.
Nie przyjmuj ognia, oddal go.
Myśl o czymś zupełnie innym, o czymś wygodnym.
Tyler.
Brunet o niezwykłym umyśle.
Brunet, w którym się zakochałem.
Brunet, który uratował mi życie.
Idealnie ułożone brąz włosy, nie za długie, nie za krótkie.
Myślę, ze pachną karmelem i są niewyobrażalnie miękkie, chciałbym ich dotknąć.
Twarz.
Piękna twarz.
Twarz bez skazy.
Tajemnicza twarz.
Blada, aksamitna cera.
Oczy brązowe, głębokie jak studnia, kawowe, piękne.
Nos smukły i lekko zadarty.
Policzki podniesione i słodkie.
Usta.
Śliczne, wypełnione, malinowe, popękane usta.
Jestem przekonany, ze smakują jak malina.

-Josh, słuchasz mnie?! A może ty w ogóle nie chcesz mnie słuchać?!
Widzę, ze Ci się podobam i nagle mnie teraz olewasz?-Jej pisk przerywa mi, ona gestykuluje, a ja słysząc te zdania o mało nie prycham ze śmiechu.

-C..co?-Mówię zdziwiony z śmiechem w głosie.
-Widziałam jak ja mnie spoglądasz!-Tupie nogą.
-Nie znasz mojego umysłu tak dobrze jak znasz moją twarz, Debby, Debby..-
Łapię się za głowę, coraz bardziej boli, spokojnie, przejdzie mi.
-Co? O czym ty gadasz? Jesteś świrem!-Po tych słowach trzaska mnie w policzek, a ja z mocniejszego bólu głowy o mało nie upadam, wkurzyła mnie.
-Słuchaj.
Nie interesujesz mnie, nawet cię nie lubię, wracam z tobą po tej pieprzonej szkole, bo nie wypada odmówić.
Tak jestem świrem, przeszkadza Ci to?-Krzyczę jej prosto w zaszklone oczy.
-A ja Cię kochałam..-Mówi i prawie rzuca mi się na szyje.
-Debby, idź już.-Mówię, nie patrząc w oczy.
-Jos...-
-Idź, powiedziałem.-Mówię z coraz większym jadem w głosie.
-Kocham Cię Josh..-Mówi ostatni raz i idzie w stronę swojego domu, a ja opadam z sił i łapię się za głowę.
Jak to boli..
Postanawiam nie użalać się nad sobą i idę w stronę domu.

-Już jestem mamo!-Wchodzę do domu.
-Świetnie!-Odpowiada mi, a ja idę do swojego pokoju.
Siadam na krześle i wyjmuje książki.
-Ughh..Ostatni rok, ludzie zlitujcie się..-Mówię sam do siebie i zdaję sobie sprawę, ze moje oceny nie są takie dobre.
Moje powieki robią się ciężkie, a ja zasypiam.

-Joshi, idź się myć, jest prawie 22.-Wybudza mnie ze snu jej głos, moja matka.
Siadam i przecieram oczy.
-Dobrze, już idę..-
Idę pod gorący prysznic, a zza kabiny słyszę jak ojciec znow się awanturuje.
Ciepłe krople spływają po moim ciele.
-Kobieto, czy umiesz coś porządnie zrobić?!-Słyszę i gotuje mi się krew w żyłach.
Wycieram się i wychodzę.
Stoję w przejściu do salonu i widzę jak ojciec podnosi rękę na moją matkę.
Podbiegam szybko przed nią.
-Dalej, uderz.
ale mnie.-
Mówię stanowczo i czekam aż ból opanuje moją twarz.
Nic nie czuję, powstrzymał się.
-Mamo, idź.-Mówię do niej, a ona z płaczem wybiega.
-To, ze cię zdradziła pare lat temu, to kurwa nie znaczy, ze możesz ją bić.-Mówię nie zwracając uwagi na nic.
-Ty gówniarzu! Ostatnio do mnie tak pyskujesz, zaraz ci ten ryj wyrwę!-Stoję przed nim i jestem gotów.
-Uderz mnie.
Uderz.
UDERZ, BO TYLKO TO UMIESZ.-Krzyczę na cały dom.
Ból.
Zwijam się w kłębek, a on odchodzi.
-Wiedziałem..-Mówię cicho i jestem z siebie zadowolony, ale również zdenerwowany.
Podnoszę się, nie zwracając uwagi na ból i kieruję się do swojego pokoju, trzaskam drzwiami.
Ubieram się w normalne ciuchy, wybiegam z pokoju, a następnie z mieszkania.
Kieruję się nad jezioro.
Idę w ciszy.
Siadam na mostku i jedyne czego chcę to Tyler.
Nie ma go.
-Znajdź mnie..Znajdź mnie..-Mówię cichutko, a łzy spływają mi po policzku.
Księżyc jest coraz mniejszy, nie obroni mnie już.
Ktoś przytula mnie do tylu.
Zimne, a jednocześnie gorące dłonie.
-Już od dawna tu jestem.-Mówi, a ja się w niego wtulam.
Nie zamierzam się kryć.
-Potrzebuję Cię.-Odwracam się do niego przodem i płaczę w jego szyję.
-Wiem..-Mówi.
-Zawsze mnie potrzebowałeś.-Dopowiada, a ja się uśmiecham.
-Kim ty do jasnej cholery jesteś, och Tyler..-Mówię z uśmiechem na ustach.
Przytulania nie widać końca.
-Może dziś opowiem Ci coś o mnie..-Zaczyna i puszcza mnie z uścisku, żeby usiąść obok mnie i objąć ramieniem.
Czerwienie się i zakrywam kapturem.
Zakochałem się, zdecydowanie.
Nie umiem tego ukrywać.
-Kocham jak się rumienisz.-Mówi, a ja chowam twarz w dłoniach.
-Nie wstydź się tego, uwielbiam się na Ciebie patrzeć.-Chwyta za moje dłonie i odsłania twarz.
Oplata swoje palce wokół moich, ja nie wiem co robić.
Czy pokazać mu, ze się zakochałem?
-Kocham Cię.-Wypowiada, a ja czerwienie się i wyglądam jak pole buraków, wreszcie oplatam swoje pale wokół jego rozluźniam się w jego ramionach. Teraz rozumiem, ze nie potrzebne mi hamulce.

-Kiedyś dowiesz się skąd wiem jak masz na imię.
Ja mogę obiecać Ci, ze tego dokonam.
Nazywam się Tyler.
Mam 21 lat.
Banalne prawda?
No właśnie, aż za.
Kocham tu przychodzić, ale najbardziej kiedy jest pełnia.
Pełnia trwa 2 dni, a cały cykl 29 dni.
Przychodzę tutaj, od kiedy pamietam, od kiedy porzuciłem szkołę, od kiedy słońce stało się myśliwym, dlatego jestem taki blady. Całymi dniami siedzę lub leżę.
Szkło i ciemność to moje dwie najlepsze przyjaciółki.-Podciąga swój rękaw.
-Widzisz to?
To nas łączy, jesteśmy inni.
Inni, zjebani, zranieni, cierpimy.
Cierpiący cierpiącego rozpozna, masz to w oczach, Josh.
Robię to, od kiedy pamietam.
To sprawia ulgę, ogromną ulgę.-
Przyciąga mnie bliżej siebie, a ja czuję, ze mam łzy w oczach.
-Opowiedz coś o sobie, Josh.-
-Jestem Josh, jak już wiesz, Josh Dun.
Mam 19 lat i chodzę ostatni rok do liceum.
Moje życie nigdy nie było kolorowe.
Mój ojciec zawsze był potworem, wykorzystywał mnie, a teraz znęca się nade mną.
Ukojenie znajduję w żyletce, w mojej szafce.
Ostatnio..
Tyler...
Dziękuje Ci, bardzo Ci dziękuję.
Kiedy Cię spotkałem, czułem jakbym już Cię gdzieś widział, jakby łączyła nas niewidzialna więź.-Mówię i rumienie się.
-Takie noce, jak noc w nasze poznanie, będziemy nazywać księżycowe noce, dobrze?-Bardzo spodobał mi się ten pomysł.
-Tak, magicznie..-Odparłem i zacząłem się zastanawiać.
-Następna księżycowa noc za 26 dni.-Powiedział i przybliżył swoją głowę do moich włosów, tak, ze mogłem czuć jego ciepły oddech.
Uśmiechnąłem się i zamknąłem oczy.
-Tyler...-Zacząłem niepewnie.
-Hm?-
-Bo..-Zdenerwowałem się.
-Co jest?-
-Bo ty mówiłeś, mówisz..-
-Mówiłeś no..ugh..jak to powiedzieć..-
-Bo powiedziałeś, ze..-Nie umiem wydukać żadnego słowa.
Tyler podnosi nas, tak, ze siedzę naprzeciwko niego.
-Kocham Cię.-Powiedział, a moje serce rozlało się na te słowa, a najciekawszy punkt to teraz moje buty.
-Taa..-Niepewnie na niego spojrzałem.
On przygląda mi się, patrzy prosto w oczy.
Przybliża się i dotyka swoim czołem mojego, jest jak wtedy.
Przewraca mnie na plecy i jest milimetry od moich ust.
Chcę tego, tak bardzo chcę.
Ale nie mogę, ja..
Tonę w jego oczach, ciemność, smutek, żal, ale również magia.
Istna studnia.
Jego ciepły oddech drażni moje wargi, jest blisko.
On trzyma moje nadgarstki, nie mogę protestować, zamykam oczy.
Odsuwa się.
-Dopiero jak będziesz tego chciał..-Mówi i już prawie wstaje.
Czy ktoś powiedział, ze nie mogę?
Mogę i chcę tego, robię to.
Łapie go za szyję i przyciągam do siebie.
Jego usta dotykają moich, wysuszone, zimne i gorące.
Moje policzki parzą.
Zapach herbaty z malinami jest tak blisko mnie.
Całuję go.
Niepewnie, ale on wie jak to robić, przejmuje dowodzenie i dostosowuję się do niego.
Światło pod zamkniętymi powiekami.
Zderzenie, krzyk, szpital.
Otwieram z przerażenia oczy i odsuwam się.
-Tyler. Tyler Joseph.-Mówię i już wszystko sobie przypominam, już wiem, skąd to uczucie znajomosci.
To on, zawsze dzielny Tyjo.
On tylko uśmiecha się i czerwieni, pierwszy raz widzę jego zakłopotanie.
On usiadł, siadam naprzeciwko niego i mówię to magiczne słowo, na które tak czekałem.
-Kocham Cię, Tyler.-Wpadam mu w ramiona i znów całuję.

Księżycowe noce/JoshlerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz