(Josh, 16 grudnia)Stoję jak debil na środku ulicy gapiąc się w oczy przystojnemu, OBCEMU mężczyźnie.
Stoi pod latarnią.
Ma założony kaptur na głowie.
Czarna kurtka z futerkiem na kapturze.
Czarne, zwykle spodnie.
Czerwone skarpetki.
Czarne buty.
Ręce schowane do kieszeni.
Para wydobywa się z jego ust, przecież jest -4 stopnie.
Ja stoję i gapię się jak idiota.
On złapał ze mną kontakt wzrokowy i lekko się uśmiechnął.
I w tym momencie zdałem sobie sprawę, ze jedyne czego chcę to posiadać kogoś bliskiego.
Ale bardziej bliższego.
Coś na zasadzie miłości.
Ale nie miłości do mamy, brata, siostry.
Miłości do dziewczyny.
Lub do chłopaka..
Nigdy nie miałem prawdziwej dziewczyny. Ani chłopaka..
Nigdy nie zaznałem takiej miłości.
-Czy ja pragnę czegoś więcej? Chcę tylko szczęścia..-
I świetnie, powiedziałem to na głos.
Jego wzrok skierował się ku góry i mogłem usłyszeć lekkie zaśmianie się.
-Chyba Ci ciepło.-
Powiedział.
Zaraz.
Do kogo?
Obracam się w tył.
Tak to było do mnie.
-T..tro..trochę mi.. zi..zimno..-
Staram się mówić normalnie, ale nie potrafię, co jest?
-Jesteś zabawny..-
Znów się odezwał.
Nie widzę do końca jego twarzy, ponieważ pada na nią cień.
Rumienie się.
Co on ze mną robi?
Dalej ogląda niebo.
Widziałem jak kątem oka spojrzał na mnie.
Chyba mam szczęście, bo nie widać moich czerwonych policzków.
-Księżyc jest piękny, prawda?-
Ponownie coś mówi.
Dlaczego on się mną zainteresował.
Co we mnie takiego ciekawego, prócz różowych włosów.
-Piękny, ogromny, jest narratorem.-
Odpowiadam.
Chłopak lekko mnie onieśmiela.
On dalej gapi się na niebo.
Bierze głęboki oddech i zwraca swój wzrok na mnie.
Na moje oczy.
Nie patrzy na nic innego tylko w moje oczy, w moje oczy.
Nienawidzę jak ktoś się tak gapi mi w oczy, znów się rumienię i spoglądam w inne strony, próbuję na niego nie patrzeć.
-Przepraszam..-
Mówi.
Ja tylko uśmiecham się lekko w celu wybaczenia.
-Chodź ze mną.-
Nie rozumiem..
On chce żebym poszedł z nim, a znamy się od dwóch minut.
On jest..
Jest intrygujący.
Nie mogę z nim iść, ale wewnętrzna strona mnie aż się prosi.
-Ugh, wiem, że to dziwne..
Dziś noc wielkiego księżyca, możemy razem go obejrzeć, mam nawet pomysł gdzie. Myślę, ze jezioro to dobry wybór.-
Mówi spokojnie.
Ja nie jestem spokojny.
Serce bije mi z prędkością słońca.
Jestem zarumieniony.
Ręce mi się pocą.
Ciarki.
Sucho w ustach.
Nerwowo oblizuje wargę, na co dostaje tylko uśmiech.
Chcę coś powiedzieć, ale on chwyta mnie za nadgarstek i ciągnie.
-M..mogę pój..pójść.-
Odpowiadam jąkając się.
Przecież nigdy tego nie robiłem.
On idzie przodem ja lekko za nim.
Puścił mnie, a ja zrozumiałem, ze mam isc za nim.
Mogę przysiąc, ze uśmiechał się kiedy wypowiedziałem te słowa.
Na oko wygląda jak w moim wieku.
Jest troszkę wyższy, ale trochę gorzej zbudowany niż ja.
Znaczy nie gorzej..
Jest ładny..
Znaczy jako obcy mężczyzna..
Jezu, co?
Uginają mi się kolana, cierpki smak powietrza oblewa moje usta.
Jestem tak wpatrzony w niego, ze nie zauważam jak wchodzimy na most.
-Jesteśmy.-
Mówi, a ja staram się przeanalizować co on powiedział.
Patrzę pod nogi i zauważam, ze stoimy na moście.
Patrzę w górę i widzę, że księżyc jest na wyciągnięcie mojej ręki.
Przestraszyłem się.
Odsuwam się, nigdy nie widziałem większego księżyca.
-Hej, spokojnie.
To tylko księżyc.
Jest przyjacielem.
Jest narratorem.-
On jest bardzo mądry.
Imponuje mi.
Przysuwam się tam, gdzie wcześniej stałem.
Usiadł i poklepał miejsce obok siebie.
Zrobiłem tak samo.
Nasze ręce są bardzo blisko.
Jest mi zimno, cholernie.
Ogrzewam dłońmi ramiona, ale to nic nie daje.
-Widzę, że bardzo Ci zimno, chwileczkę.-
Powiedział niskim tonem.
Uspokajającym, niskim, ponętnym tonem.
Wstał.
Zdjął kurtkę, ja kątem oka spojrzałem i wiedziałem co ma zamiar zrobić.
-Ale, nie musisz. Tobie będzie teraz zimno.-
Powiedziałem już całkiem normalnie.
-Tobie jest zimniej.-Powiedział i przykucnął za mną.
Poczułem jego oddech ma ramieniu.
Zarzucił kurtkę na moje ramiona, a ja pokryłem się czerwienią i czułem jak mój mózg zaczyna wariować.
-Dz..dziękuje..-
Mówię i dochodzę do siebie.
Wstał i usiadł znów obok mnie.
Futerko z kaptura jego kurtki przyjemnie smyrało mnie w twarz, a ja czułem jego zapach.
Pachniał herbatą malinową?
Dziwne, ale tak cholernie przyjemne.
-Bardzo ładnie pachnie.-
Pomyślałem.
Nie.
Powiedziałem.
Mam ochotę zapaść się pod ziemię.
Zachichotał i uśmiechnął się.
Wyglądam jak burak.
Blask księżyca odbijał się w taflach wody jeziora.
Zerkam na niego i widzę anioła, ale bez skrzydeł.
Krótkie, brązowe włosy.
Pełne i malinowe usta.
Okrągły nos i słodkie policzki.
Dość długie rzęsy i tęczówki o kolorze brązu.
Tak wiele można z nich odczytać.
Cierpi, widać, ze cierpi.
3 w nocy, a ja siedzę z cholernie z obcym facetem na jebanym moście.
Jest pięknie.
-Ja..ja chyba musiałbym iść..
Rodzice pewnie się martwią..-
Pewnie tylko matka się przejmuje, ale on nie musi o tym wiedzieć.
-Martwią się, o której wrócisz do domu, a nie martwią się o to, ze masz blizny na nadgarstkach i, ze pewnie będziesz teraz chory, bo jest zimno?-
Głupi ja.
Mogłem wziąć jakąś bluzę.
Kurwa.
Nie mogę pokazywać tych blizn innym.
Czerwienie się i jest mi cholernie głupio.
Siedzę jak idiota i wpatruję się w buty.
-W tych bliznach wyglądasz jeszcze piękniej.-
Powiedział to do mnie?
Tak.
To było do mnie.
Chowam ręce pod siebie i rumienie się jak głupek.
-Ja muszę..
Może kiedyś więcej Ci opowiem..
Pa..-
Mowie i płacze wewnętrznie, bo pewnie nigdy go już nie spotkam.
-Nie musisz mi nic mówić.
Dobrze widzę po tobie co Ci jest.
Lecz księżyc jest łaskawy.-
Mówi do mnie, a ja analizuje wszystkie literki.
Nie wierzę.
Kim on jest.
Wstaję i on również.
Mam zamiar już iść.
-Tyler jestem.-
Mówi i wyciąga do mnie dłoń.
Ściskam ją.
Jego skóra jest taka miękka i puszysta.
Jestem onieśmielony.
-Josh..-
Odpowiadam cichutko i udaję się w swoją stronę.
-Było mi miło, jesteś uroczy, Josh.-
Na moje szczęście jestem już odwrócony, ale czerwienie się jak zupa z buraka, a na twarzy widnieje mi ogromny uśmiech.4 pm.
Wchodzę do domu nie przestając myśleć o brunecie.
Otwieram drzwi i udaję się do pokoju.
W salonie widzę ojca i już wiem, ze zabawa dopiero się zaczyna.
-Gdzie byłeś?
Nie za późno?
Mogłeś już nie wracać.-
Nie zwracam uwagi na jego słowa i chcę chwycić klamkę do mojego pokoju.
Udało się.
Jestem w swoim pokoju.
Udało się.
Jestem szczęśliwy.
Szczęśliwy, bo księżyc napisał mi wreszcie początek dobrej historii.
Kładę się do łóżka i jeszcze trochę myślę o nowo poznanej osobie, a następnie udaję się w krainę snów.
CZYTASZ
Księżycowe noce/Joshler
Fiksi PenggemarGdzie dzień to klata, więzienie, a noc to najcudowniejsza rzecz. Gdzie słońce to myśliwy, który swoimi rękoma dosięgnie nawet najskrytsze miejsce na tej planecie, prócz serca tego chłopaka. Słońce już tam nie dotrze, ponieważ spaliło to miejsce na s...