9/Happy Birthday

249 38 28
                                    

(Tyler, 1 grudnia, 1999)

-Czekaj, Ty!-

-No chodź, już jedziemy!-

Trzask zamykanych drzwi.

-No to..to dla Ciebie..-

Zerknął na mnie przelotnie.

-Dla mnie? Taka wielka paczka?!-

Pisk radości.

-Haha, podziękuj Joshowi, Tyler.-

-Dobrze, mamo.-

Matka.
Zawsze surowa, konsekwentna, ale ją kochałem.

-Diekujedziekujedziekuje, Josh!-
Wpadam mu w ramiona.

-My nie jesteśmy par..-

-Oj, zamknij się już. Najlepszy przyjacielu.-
Najlepszy przyjaciel i miłość życia.
Zawsze go kochałem.

-Uwaga, wyjeżdżamy!-

-Mamooo, gdzie jedziemy?-

-Niespodzianka!-

-Tyjo, zobacz co dostałeś!-
Powiedział z ogromnym uśmiechem, mógłbym oglądać go takiego codziennie.

-JOSH!-

-KOCHAMCIEKOCHAMCIE!-
Wtedy było wstyd przyznać ze kogoś się kocha.

-Tyjo..-
Mały, słodki buraczek.

Wszyscy wpadli w śmiech, a ja jednie w głowie powiedziałem, ze nie żartuję.

-Dziękuję, Josh.
Nigdy nie dostałem takiego ogromnego misia, jest większy od mojej mamy!-
Przytulam go, a on mnie.

-A ja dziękuję za wisiorek i za to, ze jesteś..-Mówi nieśmiało.

-Hej, Josh. Gluptasie, zapnij pasy!
Uważaj na siebie, bo kiedyś mnie zabraknie.-
Zapinam mu pasy i sobie.
Jedziemy w świetnym humorze.

-I on się wtedy przewraca!-

-Haha, jeju, Josh..Jesteś fantastyczny..-
Chwilkę zatrzymuję się w jego oczach.

Spoglądam na matkę, nie ma zapiętych pasów.

-Mamo, zapnij pa...-

Trzask.
Krzyk.
Płacz.
Światła.
Krew.
Dużo krwi.
Otwieram oczy.

-Josh? JOSH?! MAMO, HALO MAMO, JOSH?!-
Leżą w zniszczonym aucie.
Jestem jedyny przytomny.
Josh otwiera oczy.

-Josh, Josh?-
Kucam obok niego.

-K-kim ty jesteś?-
Zamieram, to sen, Boże, powiedz, ze to sen.
-Josh..-Łzy spadają mi z twarzy jak wielkie kule grochu.

-Mamo..?-Kucam przy niej.
Szybko uciekam na tył auta.
Zmasakrowana twarz.
Moje dwie bliskie mi osoby.
Płaczę cichutko i głaszczę Josha po głowie, a ten zasypia.
-Błagam, pomocy.-Zasypiam.

-Halo, chłopcze?!-

-C-co...-

-Mamy go! Wstawaj.-Silne ramiona podnoszą mnie, Josha i mamy już nie ma, są w karetce.
Wsiadam do środka z pomocą ratowników i łapię matkę za rękę, wiem, ze w każdej chwili jej serce może przestać bić.

Docieramy na miejsce, po badaniach siadam w poczekalni.
Mija godzina.
Dwie.
Trzy.

Ktoś łapie mnie za ramię.
-Chłopcze..-
Mam łzy w oczach.
-Twój przyjaciel stracił pamięć, prawdopodobnie jej nie odzyska.-
Przytulam się do obcego mi lekarza i łkam w jego fartuch.
-A twoja mama...-
Najgorsze.
-Chłopcze, długo walczyliśmy..-
-Twoja matka nie żyje..-
Krzyczę, bije, płacze.
Straciłem wtedy wszystkich.

-Możesz wejść, ale uważaj na niego.-
Wchodzę
-Josh?-
Siadam przy jego łóżku.
-Kim jesteś?! Zostaw mnie!
Doktora, halo!-
Wybiegam z płaczem.

Rok później.

"Piszę ten list prawdopodobnie do siebie z przyszłości.
Obchodzę dziś 12 urodziny, a rok temu zaczął się mój koszmar.
Mój przyjaciel nie wie kim jestem, nie wie, ze istnieję, moja matka umarła.
Mówią, ze czas leczy rany, ale nie.
Nie wyleczył żadnej rany.
Jedynie wbił ostrze jeszcze głębiej.
Tysiąc razy próbowałem podejść do niego, coś powiedzieć, ale siedziałem.
Byłem obok niego, zawsze.
Zawsze obok niego, blisko, ale daleko.
Nigdy mnie nie zauważył.
Nigdy już na mnie nie spojrzał, a ja dalej mam tego misia i zawsze płaczę w niego wieczorem.
Kiedy założył pewnego razu naszyjnik, uciekłem ze szkoły.
Za dużo wspomnień, za dużo emocji.
Obserwując go codziennie na przerwach zrozumiałem, ze go (tekst rozmazany od łez)...
Postanawiam, ze w moje..."

-Tyler, chodź, bo zaraz nam obiad zjedzą!-Woła mój kolega.
-Tak, już idę..-Chowam szybko list i obiecuję sobie, ze nie zapomnę go dokończyć.-
Tak się żyje w domu dziecka, trzeba walczyć o wszystko.

Księżycowe noce/JoshlerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz