6/thoughts.

290 39 28
                                    

(Josh, 19 grudnia)

-Jooosh..-
-Jooosh, chcę się pobawić!-
Budzi mnie głos mojego brata, małego urwisa.
-Co chcesz..-Mówię zaspany i obracam się na drugi bok.
Jordan skacze po moim łóżku i próbuje mnie obudzić jeszcze bardziej, udało mu się.
Wstaję, łapię go, zwalam na podłogę i zaczynam bezlitośnie łaskotać.
-Głuptasie, ze mną się nie zadziera!-Śmieje się jeszcze bardziej i zaczyna bić mnie po rękach.
-Jooosh, przestań, haha, ja tylko chciałem się pobawić, aaaa!-Na jego widok aż robi mi się ciepło na sercu.
-Wstawaj łobuziaku, idziemy na śniadanie!-Łapie go za rękę i prowadzę na dół.
-Cześć mamo!-Mówi wesoło Jordan, ja również się witam i siadam z małym na krześle.
-Tata jeszcze śpi, więc mogę zrobić wam naleśniki!-Klaszcze w ręce i bierze się za gotowanie.
-Josh, odprowadzę potem Jordana do przedszkola, zostań w domu.-Mówi, a ja przytakuję.

-O mamo, jakie to jest pyszne!-Zjadam ze smakiem.
-Cieszę się, Jordan, chodź, idziemy.
Joshi, spróbuj być cicho, jeżeli tata się obudzi nie zwracaj na niego uwagi.-Odpowiadam jej kiwnięciem głowy, a oni wychodzą.
Nie zastanawiając się ruszyłem do mojego pokoju.

Usiadłem na łóżku i myślałem.
Myślałem o nim.
Chciałem myśleć o nim.
Nie powstrzymywałem się, moje hamulce się zepsuły, nie mogę ich naoliwić.
Dziwnie to uczucie.
Zakochanie, zauroczenie.
Trochę jak kajdany, jak wielkie kajdany, ale miłość raczej kojarzy się z czymś przyjemnym, prawda?

Jest zimno, wstaję z łóżka i zamykam okno.
Wyglądam przez nie i widzę...
No właśnie co widzę?
Widzę wszystko.
Domy, ulice, nudnych ludzi, niczym wyścig szczurów, auta, słońce, niebo.
Widzę wszystko, ale tez nic, nic co mnie interesuje.
A co gdyby, co gdyby...
Co gdyby wejść na sam dach, a następnie wychylić nogę, która pomacha wszystkim nędznym stworzeniom na tej ziemi.
Gdyby unieść się ponad spalone dusze i wyruszyć w podróż. Podróż od dachu po asfalt.
Drogą bez problemów.
Nie.
Nie mogę.
Inni mają gorzej..tak?
Nie mogę oddalać się tak głęboko.
Otwieram oczy i widzę, ze jestem jedną nogą na parapecie.
Cofam się z przerażeniem, co moja głowa ze mną robi..
Idę szybko na łóżko i chcę się opanować.

Siadam i wpatruję się w moje ręce.
Skąd on zna moje nazwisko?
Znalazł mnie na jakiś mediach społecznościowych, czy może powiedziałem mu?
Nienawidzę siebie za słabą pamięć..
Od jakoś 9 roku życia ta pamięć jest bardzo słaba, czasami nie pamiętam co robiłem dzień wcześniej, ale to nic groźnego, kiedy ktoś mi przypomni ja już wiem.
"Kocham Cię, Joshua Dun" Powtarzam czasami cicho i nie chcę, aby był to głupi żart.
Nie chcę, aby po paru dniach wyśmiał mnie.
Nigdy nie byłem kochany przez nikogo więcej niż mama i Jordan.
Każda dziewczyna mnie zlewala, a czasami ja je.
Była jedna.
Bardzo fajna.
Miała czerwone włosy, Ruby.
Ruby, dziewczyna z anielskim śmiechem i brązowymi oczami, podobnymi do Tylera.
Ruby namówiła mnie, żebym farbował włosy, haha..
Pamiętam jak pierwszy raz zafarbowałem się właśnie na rubinowy, tak jak ona.
Mówiła, ze nigdy nie zmyje tego koloru.
Poszliśmy do parku, ona chwyciła mnie za rękę, musnęła ustami.
Wtedy niby się zakochałem, czułem coś podobnego, ale to nie to samo.
Parę tygodni potem musiała wyjechać, nie mam pojęcia gdzie.
Już nigdy nie wróciła, nie wiem co się stało.
Teraz mnie to nie obchodzi, ale wtedy bolało.
Bolało jakbyś wyrwał serce i tarł o papier ścierny, tak bolało.
Bolało tak samo jak przecinanie mojej skóry.
Potem było tylko lepiej, ciepło.
Ciepło jak ciecz, która rozlewa się po mojej skórze.
Znów to samo.
Odpłynąłem.
Wstaję i chcę iść do łazienki, kiedy czuję, ze coś upadło na podłogę.
Obracam i dostrzegam jakiś plastik, szkło?
Biorę do ręki.
Szkło.
Krew.
Moja ręka.
Krew.
Znowu.
Znowu się ciąłem.
Nawet nie wiem czemu, czasami czuję się winny, czuję się winny, ze w ogóle żyję.
Jakby ktoś na twoje barki założył ciężar wszystkich obciążonych dusz.
Wyrzucam w kąt pokoju szkło ze złością i udaję się do łazienki.
Otwieram drzwi i cieszę się, ze stary gnój się jeszcze nie obudził, fajnie sobie popił.
Patrzę na swoje odbicie.
Po chwili odkręcam wodę i obmywam ranę, nie jest duża, ale szczypie.
Pamietam jak mam mówiła "Zawsze najmniejsze ranki, najwiecej sprawiają bólu." Miała racje.
Pluję na siebie, miałem tego już nie robić, przeszłość jest za mną, jest dobrze..
-Kogo ja kurwa oszukuje, NIE JEST DOBRZE!-Krzyczę, jednocześnie patrzę się na swoje odbicie, a po chwili rozbijam pięścią lustro.
Pęka.
Zawsze cudowni artyści porównują pękające szkło do pękającego serca, czy mają racje?
Hm, swoje pękanie nazwałbym raczej trzaskiem upadającego kubka.
Łzy zbierają mi się w kącikach oczu, jestem do dupy.
Wybiegam z domu zakładając kurtkę i buty.
Chcę wyjść, nie chcę już myśleć.
Otwieram drzwi i wychodzę, jest zimo,
pada śnieg, dzieci się cieszą, ale ja nie.
Śnieg mnie otula, a kurtka dalej intensywnie pachnie maliną, dziwne.
Biegnę, chcę do lasu, biegnę.
Patrzę na zegarek.
16 godzina, matka za godzinę wraca, zdążę.
Nie patrzę na drogę, widzę tylko myśli.
Jedna gorsza od drugiej.
Jestem już blisko upragnionego miejsca.
Dzień bije się z nocą.
Serce bije się z umysłem.
Ogień mnie rozpala, a ja go odsuwam.
Mój błąd.
Księżycu, gdzie jesteś?
Księżycu.
-Znajdź mnie, znajdź mnie!-Wykrzykuję na środku ulicy patrząc w niebo.
Nie widzę nic, tylko niebo.
Różowo-niebieskie.
Piękne..
Księżyc przejmuje kontrole..
Nie zauważam, jak ktoś na mnie trąbi.
Nie zauważam, jak światła przyciemniają mój umysł.
-Uważaj!-Głos, pchniecie, trąbienie.
Leży na mnie przez chwilę, otwieram oczy i spoglądam.
-T..Tyler?-Co on tu robi, co ja tu robię?
-Uważaj na siebie, bo kiedyś mnie zabraknie.-Powiedział spokojnie, a ja zamrugałem.
Kiedy otworzyłem oczy jego już nie było, a ja leżałem na chodniku.
-Hej, Tyler?!-
-Tyler!-
-Dziękuję...-Szepnąłem sam do siebie i zrozumiałem, ze prowokowałam samą smierć. Wołałem ją, wołałem jego.
-Znajdź mnie..-Ostatni raz mówię i wstaję.

Księżycowe noce/JoshlerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz