(21 grudnia, Josh)
Wracam do domu i szczerze się uśmiecham.
Ktoś mnie kocha, ja kogoś kocham.
Całowałem osobę, którą kochałem całe życie.
Już pamiętam.
Wypadek, strata pamięci.
Tyler Joseph.
Mój najlepszy przyjaciel od zawsze.
Moja miłość od zawsze.
Chyba dobrze pamietam, jak kupiłem mu ogromnego misia na urodziny..Idę do domu, z myślą, ze jutro sobota.
Otwieram drzwi, wydaje się, ze wszyscy śpią
Wchodzę do salonu i widzę koszmar, zrobiło mi się słabo.
Stoję chwilę w przejściu i mam ochotę go zabić.
Wiedziałem, ze się nie zmienił.
Stary, zepsuty gnój.
Siedzi tam z małym Jordanem.
Robi to samo co mi.
Zauważył mnie.
-Co ty...-Mówię z łzami w oczach.
-Przecież wiesz co robię, mała pizdeczko.
Już płaczesz?
Szkoda, bo dopiero zaraz będziesz miał powód do płaczu.-Odsuwa od siebie Jordana i wpada na mnie.
Ja nie wiem co robić, leżę i poddaje się.
Rozpina moje spodnie, swoje spodnie.
Wiem dobrze co chce zrobić.
Ja jedynie płaczę w nędzy.
Właśnie odgrywa się koszmar, a gdzie jest Tyler?
Nie zawsze będzie przy mnie.
Sięga po moje bokserki.
Nie.
Nie.
Jeszcze raz nie.
Pokażę mu na co mnie stać.
Nie jestem zwykłą szmatą.
Przewracam go na plecy.
-Zostaw mnie, zostaw nas.
Kurwa, WYNOŚ SIĘ!-
Furia wzięła górę.
Okładam go, kopię, szarpię,
a on nie ma już siły.
-Synku!-Matka przybiega i mnie odciąga.
Ja się szarpię, a on się śmieje.
-NIENAWIDZĘ CIĘ, NISZCZYSZ MI ŻYCIE!-Krzyczę i pluję na niego.
Moja matka jedną ręką mnie uspokaja, a drugą dzwoni na policje.Policja przyjeżdża, a ja siedzę w rękach z krwi pod ścianą.
Wyprowadzają go, ja zerkam na niego, a on się dalej śmieje, moja matka podchodzi do niego.
-Mam nadzieję, ze umrzesz w piekle.-Wypowiada i wraca do mnie.
Przytulam ją.
-Kocham Cię mamo..-
-To ja Cię kocham, Josh.
Dziękuję, dziękuję, ze nas uratowałeś..-
Płacze.
-Zaopiekuj się małym, jest pewnie w szoku. Ja muszę iść się przewietrzyć.-
Mówię i wychodzę.
Idę nad jezioro, księżyc jest coraz dalej.
Mam nadzieję, ze brunet dalej tam będzie.Wchodzę na mostek, a ten mnie nie widzi.
Siadam obok niego i kładę się.
-Oh, Tyler...-Wzdycham, a on się dziwi moją osobą
-Myślałem, ze już nie przyjdziesz dziś..-Mówi i kładzie się obok mnie.
-Musiałem..-Kładzie się nagle na mnie i ogląda moją twarz, unikam kontaktu wzrokowego.
-Jezu, Josh...-Mówi, a ja wybucham płaczem i przytulam się do niego.
-On..Ja..Jordan...-Przytula mnie jeszcze mocniej i głaszcze.
-Ciii, powiesz jak będziesz gotowy.-
-Josh, jesteś wyczerpany, chcesz iść zanocować do mnie?-
Mówi z wielką troską w głosie.
-Chętnie, ale gdzie?-Podnosi mnie lekko i zaczynamy iść w stronę jego domu.
-Jak mogłem już opuścić dom dziecka, kupiłem małe mieszkanko, mieszkam sam.-Obejmuje mnie ramieniem.
-Kocham Cię, tak bardzo.-
-Ja Ciebie tez, Josh..-Mowi z lekkim przygnębieniem. Chyba coś mu jest, może jest zmęczony.Wchodzimy do mieszkania, a tam małe pianino, ukulele, czerwona kanapa i urocza lampka.
Dwa pokoje, kuchnia oraz łazienka.
Podaje mi kluczyki, a ja krzywię się.
-Będziesz mógł tu przychodzisz kiedy chcesz, twój drugi dom.-
-Ale..Ja, nie..
Może ja powinienem iść, mama się martwi..-
-Jesteś dorosły i pod moją opieką,
Joshi.-Gładzi mnie po policzku, a ja się rumienię.
Rozpina moją, a właściwie jego, kurtkę i ściąga ją i zawiesza na wieszak.
-Chcesz coś do picia?-Proponuje.
-Chętnie.-
On nalewa mi soku, a ja siadam na krześle przy stoliku.
Kiedy przypominam sobie co zaszło w moim domu, zlatuje mi łza z policzka.
On ściera moją łzę i siada mi na kolanach, dłońmi łapie za moje plecy, tak ze chowam głowę w jego szyi.
-Jestem tu, masz mnie, spokojnie.-
-Tyjo, mogę przenocować u Ciebie? Nie wrócę tam...-
-Jasne.-
Puszczam go z uścisku i wstajemy by udać się do saloniku.
Zatrzymuję się widząc misia, którego mu dałem.
-T-to on..-
Uśmiecham się i lekko podchodzę do wielkiego miśka.
Przytulam go i wdycham jego zapach.
-Tak, to on. Zawsze go miałem przy sobie.-Dzisiejszego dnia znów łzy napływają mi do oczu.
-Josh, połóż się już, jesteś zmęczony.-
-Mówisz jak moja mama..-Wpadamy w śmiech.
On rozściela mi łóżko, a ja piję jakiś sok.
Tak bardzo go kocham, tak bardzo zmienił mi życie.
-Tyler..-
-Tak?-Bierze materac i rozkłada go dla siebie.
-Bo ja..Ja..
Mój ojciec..
On molestował mojego braciszka i chciał mnie zgwałcić..
Pobiłem go i to mocno..
Policja go zabrała..-Mówię łamiącym się głosem.
-Jesteś dzielny, kocham Cię, kocham. Już cichutko, nie rozmawiajmy o tym.-Mówi i przytula mnie mocno.
-Tyler, nie mów, ze będziesz spał na materacu..-Mówię żartobliwie.
-No tak.-
-Jeju, głuptasie.
Położysz się ze mną!-Odsuwa się ode mnie i chwyta za uda, a ja owijam się nogami wokół jego talii.
-Nie, ty masz się wyspać, zrozumiano?-Kładzie mnie na łóżku.
-Nie mamo.-Jego śmiech jest taki piękny.
-Joshi, masz się wyspać, słuchaj mamy lepiej!-Wpadamy w śmiech.
On ma już się odsuwać, ale ja chwytam go za szyję i centralnie na mnie upada.
-Nigdzie nie pójdziesz.-Patrzę w jego głębokie oczy.
Widzę tam radość, miłość, cierpienie i...
Niepokój?
Co się z nim dzieje..
-Ugh, no dobrze..-Mówi z udawaną obrazą. Kładzie się obok mnie i obejmie mnie.
Leżymy w ciszy, a ja słucham jego bicia serca.
-Teraz już wszystko będzie dobrze..-Mówię i zasypiam.
Nie widzę tego jak łzy lecą z jego policzków, nie widziałem świeżych ran.
Myślałem, ze to cierpienie już ulżyło, ale ono się pogłębia.
I nie słyszałem jak mówi.
-Kocham Cię, tak bardzo.
Przepraszam Cię..
Będę z tobą już na zawsze, nigdy już nie odstąpię Ci kroku.
Będę z tobą duszą.-
Nie słyszę, bo śpię.
Nie widzę, ze jest z nim coś nie tak.
Myślę, ze będzie już lepiej, a nie wiem, ze moje życie zamieni się w piekło.
CZYTASZ
Księżycowe noce/Joshler
FanfictionGdzie dzień to klata, więzienie, a noc to najcudowniejsza rzecz. Gdzie słońce to myśliwy, który swoimi rękoma dosięgnie nawet najskrytsze miejsce na tej planecie, prócz serca tego chłopaka. Słońce już tam nie dotrze, ponieważ spaliło to miejsce na s...