Rozdział 1

261 26 5
                                    

Mam zamknięte oczy. Boję się, że gdy je otworzę, obudzę się. Stoję tak w bezruchu i słyszę szum wody, śpiew ptaków, a nawet ciche brzęczenie owadów. Na twarzy czuję promienie słońca, jest gorąco. Słysząc pękanie gałęzi pod jego stopami, mimowolnie się uśmiecham. Przyszedł. Nagle staje tuż za mną, tak blisko, że czuję jego ciepły oddech na mojej szyi. Nie widzę go, nie znam go, nic nie mówi, więc nie znam jego głosu. Nie wiem kim jest, ani jak się nazywa, ale gdy jestem przy nim czuję się bezpiecznie.

– Victoria! – Ktoś wołał moje imię, więc instynktownie otworzyłam oczy. Znów byłam w moim pokoju, do którego weszła moja przybrana matka – Klara. Odkąd dowiedziałam się, że byłam adoptowana, zrozumiałam wiele rzeczy dotyczących mojego życia. Wiedziałam już, dlaczego różniłam się wyglądem, jak i charakterem od mojej rodziny.

Kiedy skończyłam szesnaście lat, Damian i Klara postanowili powiedzieć mi wszystko to, co sami wiedzieli. Powiedzieli mi wtedy, że w dzień moich narodzin, prawdopodobnie moja matka zostawiła mnie tuż przed ich domem w tekturowym kartonie, owiniętą kocem, do którego była przypięta karteczka z moim imieniem. Kiedy mnie zobaczyli, nie zawahali się ani przez chwilę i przyjęli mnie do swojej rodziny. Rzeczy, w których mnie znaleźli, od razu wyrzucili, zostawiając tylko tą małą kartkę. Była to jedyna rzecz jaką miałam po mojej rodzicielce. Kiedy Klara mi ją dała, poszłam do najlepszego jubilera w mieście, który zrobił mi cudowny wisiorek z karteczką w środku. Od tamtego momentu nosiłam go jako talizman na szczęście.

– Victoria, pospiesz się! Za tydzień jest koniec roku szkolnego, nie możesz się teraz spóźnić! Jest siódma trzydzieści, masz pięć minut, by pojawić się w kuchni na śniadaniu. Chloe już na Ciebie czeka. – Szybko wyszłam z łóżka i zabrałam ubrania, które przygotowałam dzień wcześniej. Właściwie to nie musiałam długo wybierać, ponieważ wszystkie ubrania jakie miałam były w czterech kolorach; w żółtym, pomarańczowym, kremowym oraz w brązowym. Pobiegłam do łazienki, gdzie szybko się ubrałam, uczesałam moje długie włosy w kok i umyłam zęby. Biegiem wróciłam do pokoju, aby odnieść piżamę i pościelić łóżko. Gdy już to zrobiłam, wzięłam plecak i pobiegłam do kuchni.

– Nieźle, cztery i pół minuty wystarczyło ci na przygotowanie się. Normalnej nastolatce zajmuje to przynajmniej trzydzieści minut. Dziś to chyba twój rekord, co? – zapytała Chloe, po czym wybuchła głośnym śmiechem.

– Najwidoczniej tak. – Śmiałyśmy się jeszcze chwilę, po czym zjadłyśmy śniadanie przygotowane przez Damiana. – Tak poza tym, gdzie jest Sophia i George?

– Ktoś mnie szukał? Oh, musimy już jechać – powiedziała patrząc na zegarek. Sophia była ode mnie o trzy lata starsza, miała prawo jazdy, więc dziennie odwoziła mnie, Chloe i Georga do szkoły. Chloe była ode mnie o pięć miesięcy starsza, a George był o rok młodszy. – George! – zawołała, gdy  ten wpadł cały zdyszany do kuchni.

– Czemu nikt mnie nie obudził? – spytał patrząc na mnie.

– Przepraszam, ja też zaspałam. Gotowy?

– Tak, a co z śniadaniem?

– Zjesz po drodze. – Z uśmiechem puściłam mu oczko, co odwzajemnił.

Do szkoły przyjechaliśmy o siódmej pięćdziesiąt trzy. George pobiegł do swojej klasy, a ja z Chloe musiałyśmy iść na drugi koniec budynku. Gdy dotarłyśmy pod salę, nie minęło wiele czasu, nim zadzwonił dzwonek oznaczający początek lekcji. Z zajęć starałam się zapamiętać jak najwięcej, przez co zazwyczaj siedziałam sama. Nie przeszkadzało mi to. W domu z Chloe dogadywałam się fenomenalnie, natomiast w szkole ona cały swój czas spędzała ze swoimi znajomymi. Ja zazwyczaj przebywałam w jednym z kilku miejsc w szkole, do których mało kto zaglądał. Czasem przychodził do mnie mój najlepszy przyjaciel – Dylan. Był jednym z najpopularniejszych chłopaków w szkole. Był kapitanem drużyny piłki nożnej – Tygrysów. Miał około metr osiemdziesiąt wzrostu, włosy koloru blond oraz duże, niebieskie oczy, był także wysportowany. W szkole pewnie podobał się większości dziewczynom. Dylan nie był tylko szkolnym przystojniakiem. Będąc ze mną był także wrażliwym, otwartym, ambitnym, jak i troskliwym chłopakiem. Uwielbiał się drażnić, zupełnie tak jak ja. Przy mnie nie był tym popularnym, o którym wszyscy mówili, przy mnie Dylan był po prostu sobą, a przynajmniej tak mi się wydawało. Mało kiedy udało mu się na mnie trafić, ponieważ starałam się dziennie zmieniać miejsce przebywania na przerwach, ale gdy już mnie znalazł, rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Znaliśmy swoje wszystkie sekrety. Latem zazwyczaj jeździliśmy grać w piłkę nożną z jego znajomymi. Kiedy potrzebowałam pomocy, nigdy się nie wahał i od razu mnie wspierał, dodawał otuchy, pomagał. Mieć takiego przyjaciela, to jak mieć swoją gwiazdkę z nieba.

Po fizyce poszłam do biblioteki.

– Hej! – Ze strachu aż podskoczyłam – Ej, to tylko ja, nie musisz się mnie bać. – Zaczął się śmiać, więc pokazałam mu język.

– Cześć, Dylan! A co do tego, że nie muszę się ciebie bać, to nie byłabym tego taka pewna.

– A dlaczego miałabyś?

– Hmm, już nie pamiętasz?

– Ale o czym nie pamiętam? – Przeczesał swoje blond włosy prawą ręką. Dylan był ode mnie o rok starszy i miał naprawdę wielu znajomych. Czasem dziwiłam się, że miał dla mnie czas. Kiedyś mu o tym nawet powiedziałam, ale zareagował na to śmiechem mówiąc przy tym, że głupotą jest nawet myślenie w ten sposób i że jestem dla niego jak siostra. On także był dla mnie jak brat. Dylan nie był jedynakiem, miał o cztery lata młodszą siostrę, która nazywała się Zoe. Obydwoje mieli identyczny uśmiech, taki promienny, życzliwy, taki prawdziwy, że aż trudno było ich nie lubić.

– Halo, ziemia do Tori! No więc czego nie pamiętam?

– Hmm tego jak ostatnio dostałam od ciebie piłką w twarz albo tego jak prawie wypadłam przez ciebie z płynącego statku, albo tego jak...

– Dobra, dobra rozumiem. – Zaczął się śmiać. – Tak poza tym gramy dziś mecz z Kojotami o osiemnastej piętnaście. Może wpadłabyś? Później odwiózłby cię mój znajomy.

– No jasne, że wpadnę!

– Sophia da radę cię podwieźć?

– Wątpię, dziś idzie na przyjęcie do swojej koleżanki. Szykowała się na to już miesiąc temu.

– Dobra to wpadniemy po ciebie. Bądź gotowa o osiemnastej. – Mówiąc to popatrzył na zegarek. – Za minutę jest lekcja, zbierajmy się. Później wytłumaczysz mi jak to robisz, że jesteś tak daleko od swojej klasy a nigdy się nie spóźniasz. – Po jego słowach uśmiechnęłam się, przytaknęłam skinieniem głowy, zebrałam swoje rzeczy i pożegnałam się z przyjacielem. Właśnie miałam mieć chemię. Gdy dotarłam pod salę tuż przed dzwonkiem zobaczyłam jak płynnym ruchem salę otwiera pan Hadley, nauczyciel od biologii. Weszłam wraz z klasą niepewnym krokiem do sali.

– Moi drodzy, z przykrością muszę was poinformować, że pani Burnett jest w szpitalu. Całe szczęście nie ma dużych obrażeń, więc powinna szybko wrócić. Z powodu, że nikt się nie spodziewał, że będziemy mieli zastępstwo, zobaczymy film o ciekawych miejscach w Afryce. – W filmie pokazano wiele zdjęć z poszczególnych miejsc między innymi z Parku Narodowego Chobe w Botswanie, ukazano zdjęcia Jezior Wielkich Rowów Afrykańskich w Kenii. Pokazano także miejsca w Tunezji gdzie znajdują się pozostałości z Kartaginy. Pamiętam jak pan Caprari – nauczyciel historii opowiadał nam o niej. Na koniec filmu pokazano Park Narodowy Wodospady Wiktorii, gdzie wodospady stanowią granicę między Zimbabwe a Zambią. Pozostałe lekcje minęły bardzo szybko i bez kolejnych niespodzianek.

Po lekcjach wraz z Chloe czekałyśmy przed szkołą na Georga. Po pewnym czasie dołączyła do nas Sophia. Miała nas odebrać spod szkoły i chciała zrobić to w miarę szybko, aby mieć więcej czasu na przygotowanie się. Kiedy ten po trzydziestu minutach nie pojawił się, poszłam do szkoły go poszukać. Jako pierwsze miejsce gdzie zamierzałam go szukać wybrałam szatnię. Gdy tam dotarłam, zobaczyłam go leżącego na ziemi. Słyszałam, że płakał. Wystraszona podbiegłam do niego.

Boskie Pokolenie: Zaginiona ZawieszoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz