second

366 13 0
                                    

Zatrzasnełam za sobą drzwi wejściowe. Rzucając torbę na podłogę upadłam ciężko na szarą kanapę. Chwyciłam leżącą obok poduszkę i uderzyłam nią kilka razy w mój pusty, głupi łeb. Czemu nie potrafię zachowywać się jak normalny, dorosły człowiek? Wpadam na obcych ludzi, przewracam ich(siebie przy okazji też), a potem nie potrafię wydobyć z siebie słowa poza wydukanym sorry. Ale ja na tym nie poprzestałam. W akcie desperacji próbowałam podnieść się z oblodzonego chodnika co nie wyszło mi dość zgrabnie. Jeszcze bardziej zawstydzona ruszyłam szybkim krokiem w stronę... hotelu. Po kilku susach dotarło do mnie, że to nie jest właściwy kierunek. Spuściłam głowę i z szybkością błyskawicy ruszyłam w odwrotną stronę mijając grupę zdziwionych Niemców przy okazji potykając się co chwilę na nierównym chodniku. Tak, zdecydowanie jestem "mistrzem" wychodzenia z takiej sytuacji zwycięsko. No nic,Łucja uspokuj się, czasu nie cofniesz. Mając dość tego pechowego dnia wzięłam szybki prysznic i ległam na łóżku jak długa od razu zasypiając.

                            *
Tym razem budzik zadzwonił bez zarzutu więc zdążyłam do pracy na czas. Ten dzień zapowiadał się niezwykle pogodnie. Słońce wzeszło właśnie gdy wchodziłam do budynku. Stanęłam za ladą recepcji popijając poranną herbatę gdy usłyszałam wyraźne niemieckie głosy. Postanowiłam stać się niewidzialna, a że nie posiadałam czapki niewidki skuliłam się pod blatem udając ,że nikogo nie ma.Ukrywałam się tam kilka minut. Głosy ucichły więc podniosłam się z podłogi. To był mój błąd. Przede mną, po drugiej stronie lady stał ten sam wąsaty człowiek, z którym wczoraj niefortunnie się zderzyłam- Richard Freitag. Na jego twarzy malował się wielki znak zapytania. Ciekawe jak długo tutaj stał? Widział jak kuliłam się pod blatem?Postanowiłam jednak zachowywać się jakby nigdy nic i siląc się na uśmiech zaszczebiotałam po angielsku:
- W czym mogę pomóc?

- yyyy... chciałbym...właściwie to zapomniałen-podrapał się po głowie.

Staliśmy kilka sekund w niezręcznej ciszy,która dla mnie trwała wieki. Niemiec postanowił jednak przerwać ten moment:
- Właściwie to powinienem przeprosić za wczorajszą "stłuczkę"-uśmiechnął się niemrawo- nie wiem co mi odbiło, że postanowiłem wygrać zakład by do końca dnia poruszać się tyłem... I jeszcze Ci idioci specjalnie mnie nie ostrzegli.

- Nie ma za co, to była moja wina powinnam patrzeć przed siebie a nie podziwiać moje brudne buty...-uśmiechnełam się z zakłopotaniem.

Niemiec także odwzajemnił uśmiech i dodał:
- Chciałbym się jednak usprawiedliwić. Nie zawsze jestem takim pacanem. Po prostu wczorajszy dzień nie był zbyt udany.. Cieszę się że się w końcu skończył, bo jeszcze kilka godzin więcej a skończyłbym pod kołami ciężarówki- zaśmiał się.

Te słowa były jak miód na moje serce. Nie,wcale nie jestem dziwna.  Nie, nie tylko mi zdarzają się pasma nieszczęść, nie jestem w tym  osamotniona jupiiii!! W jednej chwili emocje opadły, a ja poczułam się pewna siebie jak nigdy wcześniej. Odpowiedziałam Mu mój wczorajszy dzień., ubarwiając niektóre fragmenty, by wydały się gorsze niż były w rzeczywistości. Nie, nie jestem kłamcą, to po prostu  jedna z niewielu okazji gdzie mogę być lepsza od innych. Chociaż bycie lepszą w ilości niefortunnych zdarzeń to nie jest to z czego powinnam być dumna... Pewnie moglibyśmy się prześcigać w naszych wypadkach, gdyby nie to,że Freitaga zawołał trener. Gdy odchodził, podążałam za nim wzrokiem ze spokojnym wyrazem twarzy choć w środku mnie harcowały uradowane krasnale. Zapewne robiłam też maślane oczy, choć wtedy nie miałam o tym pojęcia.
                             *
Po południu, razem z Luśką i kilkoma jej znajomymi,ruszyliśmy pod Wielką Krokiew by obejrzeć kwalifikacje do jutrzejszego konkursu. Zajeliśmy naprawdę dobre miejsca-tuż przy samych barierkach i to w miejscu, gdzie przechodzą skoczkowie , więc chcąc nie chcąc musieli nas mijać, z czego była niezwykle zadowolona Luśka, która już szykowała pułapkę na niczego  nieświadomych sportowców. Świetnie się bawiliśmy dopingując Polaków. Krzyczeliśmy i bawiliśmy się razem z zadowolonym tłumem, śpiewając różne "hity". Gdy przechodził jakiś skoczek Luśka krzyczała i machała rękami by zwrócić na siebie jego uwagę. Pomimo dużej ilości hotek napierających na barierki dziewczyna zawsze z nimi wygrywała walkę o najlepsze ujęcie do selfie. Przepychanie się łokciami oraz zadawanie hotkom licznych obrażeń nie było grą fair play , ale kto by się tym przejmował przecież liczyło się tylko dobre zdjęcie. Z resztą Luśka nie była wyjątkiem w "walce" o swoje.Ja sama dostałam kilka razy w brzuch, nie licząc już nokautującego ciosu w kolano. Trzeba było jednak stanąć w innym miejscu, niestety na to było już za późno. Jak brzmi stare przysłowie: człowiek uczy się na błędach choć w mojej sytuacji tu bardziej pasuje: jak się nie wywrócisz to się nie nauczysz. Nie byłam jednak całkowicie przegrana. Udało mi się zrobić zdjęcie z kilkoma skoczkami choć ich jakość pozostawiała wiele do życzenia. Postanowiłam,że następnym razem, biorąc przykład z hotek, też będę pchać,gryźć i kopać i wtedy nikt mnie nie powstrzyma. Kwalifikacje zbliżały się do końca, właśnie miał skakać Freitag,zacisnełam kciuki dmuchając mu w myślach pod narty. Oj Łucja  czy ty zdradzasz właśnie Polską drużynę? Nie, nie to wcale nie tak po prostu to sympatyczny gość, przeprosił mnie, więc to w ramach wdzięczności...

Hejoo😁 przybywam z drugą częścią opowiadania, mam nadzieję, że da się czytać i może się przy tym uśmiechnąć raz czy dwa
Buziaki😙

The 'lucky' day // R.FreitagOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz