twelfth

220 13 2
                                    

Zapowiadał się wyjątkowo piękny, zimowy dzień. Właśnie słońce wschodziło nad horyzontem kiedy razem z Luśką jechałyśmy malowniczą drogą do Ga-Pa. Śmiejąc się w niebo głosy nieudolnie naśladowałyśmy głos spikera w niemieckim radiu. Droga była pusta a ja podziwiałam zza kierownicy cudowne,ośnieżone drzewa górujące nad krętą trasą. Przejechałyśmy już połowę dystansu świetnie się bawiąc, gdy nagle coś gruchnęło. Samochód ostro zahamował zatrzymując się na środku drogi. Próbowałam kilka razy uruchomić silnik nerwowo przekręcając kluczyki w stacyjce jednak nic to nie zmieniło. Zrezygnowana opadłam na fotel puszczając kierownicę.

-No to jesteśmy w dupie.

- Spróbuj jeszcze raz.

- Nie działa i za Chiny nie ruszy- trzepnęłam ręką w kokpit. Zdenerwowana wyszłam z samochodu. Owinęłam się mocniej szalem bo moje ciało przeszył zimny powiew wiatru. Otworzyłam maskę samochodu. Z silnika wydobywała się ciemna smuga dymu.

-Nosz cholera!!Teraz?!?! Serio?!?! Musiałeś się zagotować właśnie tu, po środku niczego!?!?-Krzyczałam w stronę silnika intensywnie wymachując rękami.

- Uspokój się, zaraz zadzwonię po pomoc drogową- krzyknęła Luśka starając się przebić przez potok mojego żalu płynącego w kierunku maszyny.

Następne 15 minut upłynęło na przeszukiwaniu internetu w celu zdobycia telefonu jakiejkolwiek tutejszej pomocy drogowej. Wybór nie był imponujący. Spisałyśmy kilka telefonów potencjalnych "kandydatów". Luśka zaczęła wybierać kolejno numery z listy nerwowo chodząc w kółko. W tym czasie ja wróciłam do bezsensownego wpatrywania się w nieszczęsny silnik. Próbowałam go naprawić moją siłą woli jednak nic to nie zmieniło.Trzy nieodebrane telefony później kroki Luśki stawały się coraz szybsze. Właśnie wybierała kolejny numer mrucząc pod nosem różne przekleństwa. Za czwartym razem się udało-ktoś odebrał. Luśka z wyraźną ulgą na twarzy zaczęła płynnie nawijać po angielsku opisując  zaistniałą sytuację. Dopiero po chwili dziewczyna zdała sobie sprawę, że jej rozmówca nie zna tego języka. Mężczyzna odezwał się w swoim ojczystym,którego Ona nie rozumiała ni w ząb. Zrezygnowana postanowiła przełączyć na tryb głośnomówiący bym mogła się dołączyć i ją wesprzeć. W tym momencie kolejny raz żałowałam, że naukę Niemieckiego traktowałam po macoszemu i nic, ale to nic nie wyniosłam ze szkoły. Wpadłam jednak na "oryginalny" pomysł. Włączyłam translator wpisując proste frazy po Polsku i czytając ich Niemieckie tłumaczenia możliwie jak najwyraźniej mężczyźnie po drugiej stronie. Jego odpowiedzi "wyłapywałam" z powrotem do tłumacza.Luśka wyraźnie nie wyrabiała widząc moje usilne starania by się porozumieć. Zwijała się w pasie dusząc się w niemym śmiechu. Starałam się jak najmocniej, jednak nie przyniosło to oczekiwanego efektu. W końcu słuchawce padło imię Hans a głos starszego mężczyzny został zmieniony na baryton młodszego. Hans okazał się lepiej wykształcony lingwistyczne, więc w końcu zostałyśmy zrozumiane. Podałam chłopakowi nasze dane z GPS a on obiecał zjawić się za jakąś godzinę. Czyli następną godzinę jesteśmy skazane spędzić w nicości. Pozostała jeszcze tylko jedna kwestia. W zamieszaniu zapomniałyśmy, że stoimy na środku jezdni więc trzeba było jak najszybciej zepchnąć auto na pobocze. Okazało się to jednak nie takie proste jakby się mogło wydawać. Za pierwszym podejściem to ja zasiadłam za kierownicą, zmuszając Luśkę do pchania pojazdu. Dziewczyna włożyła wszystkie pokłady energii, ale samochód ani drgnął. Zwolniłam hamulce jeszcze raz po czym wyskoczyłam z auta by pomóc koleżance pchając samochód za ramę od strony kierowcy. Przy okazji oberwałam dwa razy od otwartych drzwi,które niekontrolowanie zaczęły się zamykać. Po paru minutach siłowania sie obie ledwo łapałyśmy powietrze w płuca,które miałam ochotę po prostu wypluć. Jednak pomimo naszych nadludzkich wysiłków maszyna nadal pozostawała w tym samym miejscu. W końcu dałyśmy za wygraną i zmordowane, z licznymi obrażeniami ległyśmy na poboczu pokrytym świeżym śniegiem. Ja trzymałam się za głowę, na której już nie długo z pewnością pojawi się duży, bolący guz, natomiast Luśka intensywnie próbowała rozmasować obolałe dłonie i kolana. Do strat warto zaliczyć także nasze ubrania, które całe pokryte były drogowym błotem. Zmęczone postanowiłyśmy w spokoju czekać na pomoc. W pewnym momencie na horyzoncie pojawił się motor. Szybko zerwałam się na równe nogi energicznie machając rękami. Udało się. Motocyklista zatrzymał się obok nas. Był to mężczyzna w średnim wieku ubrany w typowy skórzany strój. Tym razem nie mieliśmy problemu się dogadać a napotkany człowiek pomógł nam zepchnąć nieszczęsne auto na pobocze. Zastanawiałam sie jakim cudem teraz bez problemu ruszyliśmy tę przeklętą maszynę. No tak, widocznie słynna złośliwość rzeczy martwych musiała wtrącić swoje trzy grosze. Z doświadczenia wiem, że niestety urządzenia mnie nie darzą sympatią. Podziękowałyśmy wylewanie żegnając się motocyklistą. Mężczyzna kilka razy upewniał się czy aby na pewno ktoś po nas jedzie. Zapewniałyśmy, że oczywiście, za chwilę pomoc drogowa się zjawi. W końcu odjechał a ja zaczęłam wątpić w nasze słowa. Minęła już godzina a holownika nigdzie nie było widać. Czas płynął, coraz więcej aut pojawiało się na drodze a my całkowicie przemarznięte kuliłyśmy się na przednich siedzeniach samochodu. Prawie godzinę po czasie w końcu przyjechała nasza pomoc. I ja się pytam gdzie ten słynny porządek i punktualność niemiecka hmm? Z auta wysiadł młody mężczyzna, który zawzięcie próbował tłumaczyć się z opóźnienia. W szybkim tempie, razem z dwoma pomocnikami zapakował ładunek na lawetę po czym już w cieple furgonetki ruszyliśmy w kierunku najbliższego warsztatu. Kierowcą okazał się ten sam Hans,z którym rozmawiałam przez telefon. Trzeba przyznać, że był niczego sobie zarówno pod względem wyglądu jak i  inteligencji. Luśka zachęcona przyjaznym nastawieniem mężczyzny z wyraźną dumą oznajmiła, że jechałyśmy do Ga-Pa na konkurs a ja pełnię bardzo ważną funkcję i beze mnie wszystko pogrąży się w chaosie. Zmierzyłam dziewczynę wzrokiem jednak ona nic sobie z tego nie robiła. Hans lekko się zaśmiał zdając sobie sprawę, że Luśka przesadza, jednak zaproponował nam podwózkę po odstawieniu samochodu do serwisu. Byłam sceptycznie nastawiona, ale Luśka postanowiła zadecydować za nas obie krzycząc iż Hans właśnie uratował jej życie i nie zdoła się odwdzięczyć.
                                                                                     *

Jechałyśmy właśnie wygodnym suvem gdy ja intensywnie analizowałam stan swojego portfela. Serce mnie zabolało gdy usłyszałam kwotę naprawy mojego starego żęcha. Skąd ja na to wezmę pieniądze?!?! Najwyższy czas przejść na dietę, najlepiej taką o chlebie i wodzie... a może da się żywić światłem? Chyba trzeba spróbować...

Droga do Ga-Pa dobiegła końca.  Na podjeździe stało wiele busików różnych reprezentacji,które właśnie wróciły z treningów. Była wśród nich także kadra Niemiecka. Hans zatrzymał się pod hotelem po czym wyciągnął nasze walizki z bagażnika. Z całego serca zaczęłyśmy mu dziękować. Mężczyzna odparł, że gdy będziemy gdzieś w pobliżu śmiało dzwońmy i nie tylko w razie problemów z autem. Przytulił Luśkę po czym nachylił się i pocałował mnie w policzek. Całus trwał zdecydowanie dłużej niż powinien przez co moje policzki się zaróżowiły. Gdybym tylko w tym momencie się odwróciła zobaczyłabym przyglądającego się nam Richarda, w którego oku można było dostrzec nutkę zazdrości...

Cześć wszystkim😁 Kolejny rozdział już za nami.
Do następnego😉🔜

The 'lucky' day // R.FreitagOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz