Rozdział 2

14.3K 619 632
                                    

Wczoraj kiedy skończyłam rozmawiać z Jessicą, poszłam do garażu, gdzie mamy tony farb, należących do mojej siostry.

Interesuje się sztuką, więc po całym holu są porozwieszane jej jak to nazwała ''obrazy''. Według mnie wyglądają jak karykatury tego co powinna malować, ale przecież jej tego nie powiem.

Wzięłam dozownik, dzięki któremu farba po otworzeniu butelki wypryśnie chłopakowi na twarz. Mówiąc chłopakowi mam na myśli Bradena. Skoro on zepsuł moją pamiątkę po dziadku, to czemu ja nie mogę mu zrobić czegoś takiego?

Przechodząc do kuchni spojrzałam na moją czarną czapkę. Dzisiaj postanowiłam ją założyć, ponieważ moje włosy wyglądały, jak tornado. Nawet prostownica sobie z nimi nie poradziła.

W kuchni nikogo nie było. Widniała tylko karteczka przyczepiona na lodówce:

Kochanie, dzisiaj wrócę później z pracy, kup sobie coś

Mama

Zgniotłam karteczkę, po czym wyrzuciłam ją do kosza, a butelkę pełną farby schowałam do plecaka.

* * *

Droga do szkoły zajęła mi piętnaście minut. Przez ten czas sprawdziłam moje wszystkie konta społecznościowe.

Powolnym krokiem weszłam do szkoły. W szatni jak zwykle czekała na mnie rozpromieniona Jessica. Nie wiem, jak ona to robi, ale wyglądała ślicznie. Włosy związała w niedbały kucyk, który u niej wygląda ładnie. Ja w takim wyglądam jak ziemniak.

-Meeeeg - wystawiła ręce do przodu. Wiedziałam co chce zrobić.

Zwinnie przeszłam pod jej rękami, dostając się do mojej czarnej szafki.

Jak ja kocham ten kolor.

-Powiedz mi czemu się tak szczerzysz? - spytała zakładając ręce na piersi. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że szczerzyłam się, jak mysz do sera.

-Chcesz się dowiedzieć? -poruszyłam zabawnie brwiami.

Pociągnęłam ją za rękę wzdłuż korytarza. Kiedy odnalazłam Jenkinsa na korytarzu, był optoczony tą samą grupą co wczoraj.

Muszę przyznać, że nie był brzydki. Kruczoczarne włosy zawsze były w nieładzie, co dodawało mu uroku. Jego zielone oczy, były pełne obojętności. Miał ostre rysy twarzy, a nad ustami widniał charakterystyczny pieprzyk. Był wysoki i lekko umięśniony. Ale czemu się dziwić, skoro trenował koszykówkę. Był ładny, ale to chyba tyle z wszystkiego co mi się w nim podoba.

Bo charakter miał paskudny.

-Zemszczę się na Bradenie -powiedziałam z dumą.

Chciała coś odpowiedzieć, ale obróciłam się na pięcie i podeszłam do niego. Zauważyłam, że jedną z osób otaczających go jest Lucas, jego najlepszy przyjaciel. Był brunetem o idealnie ułożonej grzywce. Gdy mnie zobaczył podniósł kąciki ust.

-Jenkins.

-Smith.

Emily i Lucas, odeszli na bok, aby nam nie przeszkadzać. Wyjęłam butelkę z plecaka i mu ją podałam.

-Masz, to w ramach przeprosin. Nie powinnam wczoraj tak na ciebie naskakiwać, głupio postąpiłam, ja...przepraszam -spuściłam głowę w dół, aby moje przygnębienie wydawało się być bardziej rzeczywiste.

-Czy Megan Smith mnie właśnie przeprosiła? - spytał z nutą rozbawienia i wyższości.

Nie, tak se po prostu mówię słowa od czapy.

-Czasem trzeba przepraszać, nawet te osoby, których nie lubimy. Dostałam ten sok od cioci ze Szkocji. Mam ich cały zapas, więc postanowiłam przynieść jedną tobie.

Chłopak zastanawiał się przez chwilę, aż odpowiedział:

-Jak mi się coś stanie od niego,to nie ręczę za siebie. Dzięki - odparł z tym swoim aroganckim uśmieszkiem.

Z uśmiechem na ustach powędrowałam do Jessici. Nie minęło zaledwie pięć sekund, a już usłyszałam wybuch. Każda para oczu zwróciła się na Bradena. Cały w fioletowej farbie stał na środku korytarza, jedyne co słyszałam to moje imię, bo chwilę później zwiałam do najbliższej łazienki.

Tak, tchórz ze mnie.

Pół godziny później, wyszłam z łazienki. Wiem,długo tam siedziałam, ale miałam akurat biologię, więc postanowiłam się troszkę spóźnić. Czyli prawie całą lekcję. Gdy wyszłam na korytarz, po farbie nie było już śladu.

Po Bradenie też.

Postanowiłam poczekać pod klasą,bo do końca lekcji pozostało tylko pięć minut. Gdy usiadłam na pobliskiej ławce, coś przykuło moją uwagę. A mianowicie na tablicy informacyjnej została zawieszona kartka na której pisało:

Jeszcze Cię dopadnę Smith
B.J.

Uśmiechnęłam się na widok tej kartki, od razu przed oczami pojawił mi się widok jego wkurzonej twarzy i rozdrażnienie wywołane moją osobą.

Nie martw się Brad, też cię nie lubię.

* * *

Dzień w szkole minął mi znakomicie. Nie napotkałam na swojej drodze Bradena. Ani nikogo kto chciałby się na mnie zemścić.

Włożyłam do uszu słuchawki,z których zaczęła lecieć piosenka z mojej playlisty na telefonie. Melodyjnym krokiem wracałam do domu. Nie zauważyłam nawet kiedy obok mnie pojawił się Braden na swoim motorze. Trzymał w ręce butelkę. Moją butelkę z farbą.

Chciałam zacząć biec, jednak moje sznurowki się o siebie zaplątały i padłam na ziemię jak długa. W tym samym momencie, końcówka farby pojawiła się na moich włosach i koszulce. Odjechał z piskiem opon, a ja jak niedorozwinięta lama wstałam z chodnika. Cała się kleiłam. Ze złości kopnęłam kosz na śmieci, który stał na trwniku.

Jeżeli myślałam, że moje stopy są wytrzymałe, tak teraz uważam że byłam głupia. Złapałam się za stopę, skacząc przy tym jak idiotka. I naprawdę musiałam tak wyglądać, bo starsza pani przechodząca obok mnie wrzuciła pięciodolarowego banknota do mojej czapki leżącej na ziemi, życząc dalszych sukcesów w zawodzie.

Tak, pomyślała,że jestem mimem.

Wracajac do domu marzyłam tylko o tym, aby zapaść się pod ziemię. Najlepiej dziesięć metrów pod.

Meet meOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz