Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana

185 30 11
                                    

BiTcH i'M sHoOk to ostatni rozdział i następną, ostatnią rzeczą, jaką tu wstawię, będzie epilog... Czyż to nie jest nieprawdopodobne? Dziękuję Wam serdecznie za ponad rok czytania i komentowania tego opowiadania, byliście niesamowici!

Lucyfer nerwowo poprawił nieludzko niewygodny czarny krawat, który zdawał się odcinać mu dopływ powietrza i podnosić poziom stresu. Nie dość, że musiał włożyć białą koszulę i marynarkę (zdołał wybłagać zwykłe jeansy i bardzo dobrze, bo inaczej już dawno zszedł by tam z dyskomfortu), to jeszcze Sam uparł się na ten cholerny matowy sznur. Kto wymyślał te idiotyczne dress code'y?

Siedzący obok niego Castiel wyjął komórkę, szybko coś na niej wystukał i z uśmiechem na ustach schował ją z powrotem do kieszeni. Wyglądał od niego o niebo lepiej, przynajmniej według Lucyfera: miał na sobie eleganckie granatowe spodnie, jasnoniebieską koszulę i pasującą granatową marynarkę, a do tego zwykłe trampki. Formalny strój pasował mu zdecydowanie bardziej niż jego starszemu bratu.

- Z kim tak entuzjastycznie konwersujesz? - zapytał kąśliwie blondyn, szturchając chłopaka łokciem w ramię. Uszy Castiela zaczerwieniły się aż po same czubki.

- Z Deanem - odparł, odchrząknąwszy. - Pomaga Jo, podmienił w barze Benny'ego, bo jego siostra rodzi czy coś takiego.

- Dean pewnie obżera się szarlotką, póki Ellen go nie przyłapie - prychnął Lucyfer i kątem oka zauważył, że Cas chichocze, upuszczając z siebie trochę napięcia. Odwrócił głowę i przeniósł wzrok na stojących niecały krok od niego, dyskutujących na teczką papierów MacLeoda, Sama i Gabriela.

MacLeod, jak to on, ubrał się w kolejny garnitur ze swojej kosztownej kolekcji, tym razem połyskujący czarny; Gabriel miał na sobie najciekawszy z nich wszystkich zestaw: kremową marynarkę, czarne spodnie i czerwoną koszulę w zielone grochy, wyróżniającą się w tłumie i zwracającą na niego uwagę. (Ale Gabriel zawsze lubił atencję, więc według niego im bardziej ekstrawagancko, tym lepiej.) Za to Sam... ach, Sam, jak zwykle czarujący, przemknęło przez myśl Lucyferowi, kiedy mierzył ciepłym wzrokiem swojego chłopaka. Młody prawie-prawnik zdecydował się na szary, lśniący srebrnymi nitkami garnitur, który podobno kupił specjalnie z okazji studniówki, białą koszulę i ciemny krawat w białe groszki. Przydługie (coraz dłuższe i dłuższe) orzechowe włosy zaczesał elegancko w tył, zakładając je za uszy, choć ich część już dawno wypadła zza nich i wiła się swobodnie wokół jego twarzy. Był przystojny, bardzo, wysoki i szczupły, i Lucyfer nadal nie mógł uwierzyć, że tej feralnej dla niego nocy właśnie ten wspaniały młody mężczyzna trafił na niego na tamtej stacji. Nie do wiary.

Mógłby tak patrzeć i patrzeć bez końca, ale właśnie wtedy z sali sądowej wyszedł jeden ze strażników i oznajmił, iż czas zacząć.

Piekła część finalna, pomyślał Lucyfer, wstając i poprawiając lekko pogniecioną koszulę.


Nie spodziewał się, ale z całego serca liczył na to, że rozprawa skończy się dla nich pomyślnie. Dlatego kiedy dwie godziny potem wychodzili z sali, rozpierała go niesamowita energia, a na jego twarzy widniał najszerszy uśmiech w całym jego życiu.

- Mówiłem, że wygramy - oświadczył z dumnym uśmiechem MacLeod, chowając papiery do swojej skórzanej teczki. - Mieliśmy dobre wsparcie - dodał i zerknął na Sama, którego oczy emanowały radością.

- Współpraca z panem była dla mnie samą przyjemnością - oznajmił grzecznie Sam, ale wszyscy wiedzieli, że mówił prawdę. Między dwoma mężczyznami widać było nić porozumienia, dzięki której cała praca nad testamentem szła szybko i sprawnie, a na sali sądowej stanowili perfekcyjny duet prawniczy. Praktycznie zmietli z ziemi argumenty adwokatów Rafała i Michała.

Chłopak z gitarą || SamiferOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz