Alec wybiegł z Instytutu nie oglądając się za siebie. Nie zwracał uwagi na mijające go auta ani na szarpiący jego ubraniami wiatr. Nie obchodził go nawet brak broni. Wszystko było mu obojętne.
W głowie miał jedynie to co zobaczył i usłyszał chwilę temu.
Jak zawsze udał się do pokoju Jace'a, by zabrać go na trening. Nie spodziewał się, że zastanie go z Clary. Przystanął w progu i już miał się odzywać, gdy Jace przyciągnął rudowłosą do siebie i wyznał jej miłość, nie zwracając kompletnie uwagi, na to, że ktoś go może usłyszeć. Nie powinien był tak na to zareagować, ale w tamtej chwili najlepszym wyjściem było wyjście z Instytutu. Zdawał sobie sprawę, że Jace nigdy nie pokocha go taką samą miłością. Byli parabatai, byli braćmi i nie mogli być nikim więcej. I właśnie to go tak bolało.
Długo biegł przed siebie nie wiedząc dokąd tak właściwie zmierza. W końcu zatrzymał się pod klubem dla podziemnych - Pandemonium - Pomyślał. - Skoro nogi same mnie tu przyniosły, to mogę wejść i się trochę zabawiać, odreagować.
Alec nigdy nie chodził po klubach, to było domeną Izzy i Jace'a. Nie czuł się najlepiej w głośnych, zatłoczonych miejscach, bo nie mógł wtedy pozbierać myśli. Tym razem, jednak właśnie o to mu chodziło. Chciał jak najszybciej przestać myśleć o swoim parabatai.
Przekroczył próg Pandemonium i już po pierwszym kroku dosięgła go głośna, dudniąca muzyka, sztuczny dym i zapach kojarzący mu się z jakimiś kwiatami i alkoholem.
Zdecydowanym krokiem podszedł do baru, zapłacił za butelkę whisky i opadł na jedną z wolnych kanap. Z tego miejsca miał bardzo dobry widok na tłum ocierających się w tańcu ciał.
Wychylił pierwszy łyk palącego trunku i się zakrztusił. Nigdy przedtem nie próbował alkoholu. Słyszał, że to dobry sposób na wyłączenie umysłu, więc upił kolejny łyk, tym razem uważając. Gdy był już w połowie uznał, że faktycznie to działa. Nie mógł sklecić ani jednej myśli w całość. Miał pewność, że w tym stanie nie dałby rady walczyć.
Gdyby jego rodzice - należący do rady Clave - dowiedzieli się co on właśnie wyprawia, a co gorsza z jakiego powodu, wydziedziczyliby go i pozbawili run. Nie zostałoby mu już nic.
Mimo, że zdawał sobie sprawę z konsekwencji, nie bardzo chciał się teraz nad nimi zastanawiać.
Jego rozmyślania przerwał pewien mężczyzna, który usiadł na kanapie naprzeciwko niego, uniósł swój kieliszek w geście niemego toastu i szeroko się uśmiechnął.
Łowca podniósł butelkę i przechylił ją wlewając płyn go gardła. Przerwał dopiero, gdy poczuł dotyk na kolanie. Pomalowane na czarno paznokcie mogły sugerować kobietę, ale gdy spojrzał na twarz... Czarownik z kocimi oczami. Hipnotyzujące. Tylko w ten sposób mógł je opisać.
Oczy należały do Azjaty, trochę starszego od niego. Ubranego w czarne rurki i marynarkę, która nie miała zapiętego ani jednego guzika, odsłaniając przy tym wyrzeźbiony, nagi tors chłopaka. Brokat w jego włosach i na piersi mienił się w blasku kolorowych świateł.
- Pierwszy raz widzę Łowcę, który tyle pije. - Puścił do niego oko.
- Dzisiaj nie jestem Łowcą. - Wzruszył ramionami.
- Złamane serce czy inne problemy?
- Co? - Alec nie rozumiał o co tamtemu chodzi.
- Powód, dla którego tutaj jesteś i pijesz. - Czarownik przeczesał dłonią brokatowe włosy. - Osobiście obstawiam to pierwsze.
- Skąd wiesz? Jestem aż tak transparentny? - Powiedział z nutką sarkazmu.
- Twoje oczy kochany. Piękne i zimne jak lód. Nie trudno było się domyślić. - Alec westchnął. - Chłopak czy dziewczyna?
- Nie chcę o tym rozmawiać. - Nie po to tu przyszedł.
- Okay, okay. Rozumiem. - Brokatowy uniósł ręce w geście przeprosin. Zapadła między nimi cisza. Głośna muzyka skutecznie zagłuszała nawracające myśli.
- Zatańczmy. - Kociooki wyciągnął do Aleca dłoń, którą chłopak od razu chwycił. Uznał, że zajęcie się kimś nowym pomoże mu zapomnieć. Niewiele myśląc wstał i lekko się chwiejąc ruszył za brokatowym chłopcem.
Czarownik poprowadził go na sam środek parkietu i przyciągnął blisko siebie.
Ich ciała ocierały się o siebie w rytm muzyki. Alec nie znał tej piosenki, ale wcale mu to nie przeszkadzało. Gdy muzyka przyspieszyła ręce kociookiego zaczęły swą wędrówkę po ciele Aleca. Dotykał pleców, wplatał dłonie w gęste, czarne włosy i dotykał brzucha. Alec nie był mu dłużny. Rozpięta marynarka nie stanowiła żadnej przeszkody, więc bez problemu mógł gładzić obsypany brokatem tors nieznajomego.
Nie zastanawiał się nad tym co właśnie robi. W tym momencie liczył się tylko taniec.
Po chwili czarownik znów pociągnął Łowcę na kanapy. Popchnął go i usiadł na nim okrakiem. Alec przyciągnął go bliżej i wpił się w usta nieznajomego. Smakował alkoholem i czymś jeszcze, chyba maliną. Brokatowy oddał pocałunek z tą samą gorliwością. Ich języki i dłonie szalały. Badały każdy kawałek ciała. Łowcę nie interesowało to, że właśnie całuje się z podziemnym, ani że w klubie każdy może go zobaczyć i donieść.
Nie miał ochoty dłużej się przejmować zdaniem innych. Odkąd pamiętał był posłuszny. Przestrzegał prawa zawsze i wszędzie. Uznawano go za jednego z najlepszych Nocnych Łowców w Instytucie. Wiedział, że za kilka lat, to prawdopodobnie on obejmie stanowiska szefa Instytutu.
W tej chwili jednak, jedyne czego pragnął to ukoić ból swojego złamanego serca. Jace nigdy nie będzie należeć do niego...
Wszystkie myśli powróciły do niego jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki.
Odsunął się od zaskoczonego czarownika, ściągnął go z kolan i wstał.
- Ja... - Nie wiedział co ma powiedzieć. Jeszcze nigdy nie był w takiej sytuacji. Nic nie dodając wyszedł z klubu, zostawiając zdziwionego kociookiego na kanapach.Jeszcze długo o wydarzeniach tej pamiętnej nocy, dwoje mężczyzn, łowca i czarownik, nie mogli zapomnieć. Jeden śnił o niebieskich, drugi o kocich oczach. Jeden próbował zapomnieć - bez skutku. Drugi wszczął poszukiwania - również na próżno.
Jest prolog do Maleca! Komentujcie <3 pozdrawiam :*
CZYTASZ
Everything about you is so easy to love // Malec
FanfictionMagnus Bane - Wysoki Czarownik Brooklynu. Żyje od stuleci, ma doświadczenie w każdej dziedzinie życia. Alexander Lightwood - Nocny Łowca. Nieśmiały, oddany swojej pracy i rodzinie, młody wojownik. Jego życie odmienia pewien czarownik, który pojawia...