Rozdział XV

4.2K 242 21
                                    

Magnus

    Stał przed lustrem w swojej garderobie i po raz pierwszy w życiu miał problem z wyborem odpowiedniego stroju. W końcu nie codziennie oficjalnie poznaje się rodziców swojego chłopaka, młodszego o czterysta osiemdziesiąt lat. Rodziców, którzy nienawidzą twojego gatunku i na domiar złego nie wiedzą nic o orientacji własnego syna. W takiej sytuacji nie łatwo jest wybrać coś odpowiedniego.
Obiecuję, że po tym wszystkim stworzę specjalny poradnik na takie okazje. - Pomyślał.
Po dwóch godzinach zdecydował się na elegancki, czarny garnitur. Chabrową koszulę zapiął po ostatni guzik. Zrezygnował z pełnego makijażu, ale było coś z czego zrezygnować nie potrafił. Brokat dodawał mu pewności siebie, z resztą nie bez powodu, w latach czterdziestych, nazywano go Brokatowym Czarownikiem Brooklynu.
Gdy przeszedł do pokoju, zastał Aleca siedzącego na skraju łóżka.
 - Gotowy? - Łowca zapytał, gdy tylko go dostrzegł.
 - Chyba tak. Jak wyglądam? - Mówił niepewnym głosem. Alec podszedł do niego, by przyjrzeć się mu z bliska.
 - Fenomenalnie, z resztą jak zawsze.
 - Ale nie zbyt elegancko? Nie przesadziłem? Nie wyglądam dziwnie? Może powinienem iść się przebrać? - Wyrzucał z siebie pytania w tempie karabinu maszynowego. 
- Kochanie. - Niebieskooki chwycił jego dłonie i spojrzał głęboko w oczy. - Uspokój się. Wyglądasz idealnie. To ja powinienem się stresować, nie odbieraj mi mojej roli.
 - Och Alexandrze. - Westchnął. - Żyje już tyle lat, a jeszcze nigdy nie znajdowałem się w takiej sytuacji. Wszyscy moi poprzedni partnerzy byli w moim wieku, a ich rodzice albo byli demonami, albo nie żyli. Nie wiem co mam robić!
 - Przede wszystkim bądź sobą. Takim cię pokochałem i takiego im cię przedstawię.
 - Jesteś pewny, że chcesz to zrobić? - Magnus uniósł dłoń do policzka swojego chłopaka. - Nie wydaje mi się, by byli zachwyceni naszym związkiem. Mogą mnie nie zaakceptować..
 - To już ich problem. Od zawsze podporządkowuje się wszelkim rozkazom, czas żebym wziął życie we własne ręce. Jestem z tobą szczęśliwy, a jeśli oni tego nie zrozumieją, to będzie świadczyć, tylko i wyłącznie, o nich. - Uśmiechnął się pokrzepiająco.
 - Cieszę się, że to mówisz. Niczego nie pragnę bardziej, niż żebyś był szczęśliwy, a jeśli możesz być szczęśliwy ze mną, to tym bardziej, nie mam nic przeciwko.
- To tak samo jak ja. Nic więcej się nie liczy. - Przyciągnął kociookiego i mocno pocałował.
Dzięki ustom Aleca, czarownik odrobinę się rozluźnił. No bo co się może stać, prawda? To tylko zwykła rozmowa z rodzicami, a on jest Wysokim Czarownikiem Brooklynu. Żadna rozmowa nie jest mu straszna.

Alec

    Przeszli przez bramę, trzymając się za ręce. Wylądowali w korytarzu. Z lewej strony dobiegały ich głosy.
Alec pociągnął spiętego Magnusa w ich stronę i razem przekroczyli próg kuchni, w której Jace zajadał się ciastkami, a Izzy mieszała coś w garnku, stojącym na kuchence.
 - Izzy! Co ty wyprawiasz?! Chcesz spalić cały dom?! - Alec krzyknął z nutką sarkazmu, zwracając tym samym na siebie uwagę rodzeństwa.
- Alec?! Magnus?! - Wykrzyknęli w tym samym momencie zaskoczeni.
 - Nie mów, że znowu próbujesz coś gotować? - Izzy zignorowała jego pytanie i podeszła do, wciąż trzymających się za ręce, mężczyzn.
 - Widzę, że to na poważnie braciszku? - Przytuliła każdego z nich po kolei, po czym zrobiła miejsce dla Jace'a.
 - No tak jakoś wyszło... - Speszył się.
 - Wracasz do Instytutu? - Blondyn zadał niewygodne pytanie. Tak naprawdę, Alec sam nie wiedział. Nadal był ochroniarzem Magnusa, więc siłą rzeczy, musiał zostać z nim. Reszta zależała od tego, jak zareagują rodzice. Jeśli wyrzucą go z Instytutu, to będzie musiał jakoś sobie poradzić.
 - Jeszcze nie wiem. - Alec zawahał się. - Rodzice u siebie?
 - Tak. - Potwierdził Jace.
 - Alec? Co ty masz zamiar zrobić? - Izzy zapytała podejrzliwie.
 - Mam zamiar wszystko im powiedzieć. - Wyznał to z pewnością siebie, co zszokowało nawet jego. - Nie będę się już dłużej ukrywać. Powiem im, że jestem gejem. Nie mogę dłużej trzymać tego w tajemnicy, tym bardziej, że teraz mam Magnusa. - Mocniej ścisnął dłoń czarownika.
 - Bedzie dobrze biszkopciku. - Odezwał się kociooki. - W razie potrzeby, zawsze mogę zmienić ich w małe, urocze świnki. - Uśmiechnął się szeroko.
 - Idziemy? 
- Idziemy.

    Alec delikatnie zapukał do drzwi gabinetu Maryce i Roberta, który obejmowali, gdy akurat nie byli w Idrysie.
 - Wejść. - Zza drzwi dobiegł ich cichy głos Maryse. Pchnął drzwi i przekroczyli próg gabinetu.
 - Alec? Dziecko! - Kobieta rzucił się w objęcia syna. - Już wszystko w porządku? Tak bardzo się martwiłam.
I właśnie dlatego ani razu nie zadzwoniłaś. - Pomyślał, ale uznał, że przemilczy to i przejdzie do tematu, z którym tu przyszedł.
 - Tak mamo. Wszystko jest w porządku. To jest Magnus. - Wskazał ręką na swojego towarzysza. - To dzięki niemu przeżyłem. - Dopiero teraz Maryce zwrócił uwagę, na stojącego za jego plecami mężczyznę.
- Magnus Bane. - Głos kobiety był lodowaty. - Jestem wdzięczna za uratowanie mojego syna. - Skinęła głową. - Zapewne przyszedłeś po zapłatę, zajmę się.... - Alec szybko jej przerwał, wiedząc do czego zmierza ta rozmowa.
 - Mamo, tato. - Spojrzał na cicho stojącego przy biurku Roberta. - Magnus jest tu, bo chciałem go oficjalnie przedstawić. Magnus jej moim chłopakiem. - Gdy tylko wypowiedział te słowa, w pokoju zapadła cisza. Atmosfera była tak gęsta, że można było z powodzeniem, w powietrzu powiesić siekierę.
 - Proszę?! - Pierwsza odezwała się Maryse. - Chyba się przesłyszałam.
 - Nie mamo. Zdecydowanie się nie przesłyszałaś. Magnus jest moim chłopakiem i chciałbym żebyście go zaakceptowali.
Matka Aleca robiła się co raz bardziej czerwona,  w przeciwieństwie do ojca, który chorobliwie zbladł.
 - Jak sobie to wyobrażasz? - Pisnęła nienaturalnie cienki głosem. - Jesteś Nocnym Łowcą, a on podziemnym. Nic dla ciebie nie znaczy nasze prawo?!
 - Znaczy. - Odparł równie surowym tonem. - Od zawsze prawo było dla mnie najważniejsze. W Instytucie nie było drugiej takiej osoby, która przestrzegałaby je bardziej ode mnie. Nadal go przestrzegam, ale jakiś czas temu, ktoś bardzo mądry, uświadomił mi, że życie jest tylko jedno. Podziemni żyją wiecznie, a my mamy określony czas, który poświęcamy tylko i wyłącznie służbie. Nie chcę tak żyć. Chcę być szczęśliwy z kimś, kogo kocham.
 - Ale z nim?! - Maryse dostawała białej gorączki. - Alec, posłuchaj. Znajdziemy ci odpowiednią kobietę. Łowczynie, która da ci tyle szczęścia ile tylko zapragniesz.
 - Nic nie rozumiesz mamo. - Alec nie mógł uwierzyć w głupotę matki. - Ja nie chcę nikogo innego. Chcę być z Magnusem i będę, czy wam się to podoba, czy nie. Myślałem, że też chcecie mojego szczęścia, ale najwyraźniej się przeliczyłem.
 - Alexandrze. - W końcu odezwał się Robert. O dziwo, jego głos był spokojny i łagodny. - Oczywiście, że chcemy twojego szczęścia. Tak samo twojego jak i Izabell, Jace'a i Maxa. 
- Dokładnie. - Maryse poparła męża.
- Nie przerywaj mi kobieto. - Zgromił ją wzrokiem i kontynuował. - Myślę, że mama źle się wyraziła. Jeśli właśnie Magnus daje ci to szczęście, to my nie mamy nic do zarzucenia. Mogę wam tylko pogratulować i wspierać was.  - Uśmiechnął się czule. - To twoja sprawa z kim się umawiasz. Jesteś już dorosły i sam o sobie decydujesz. Myślę, że za późno to zrozumieliśmy, ale lepiej późno niż wcale.
 - Wy chyba wszyscy zwariowaliście! Nie będę dłużej tego słuchać! - Matka Aleca przepchała się między nimi i wychodzą mocno trzasnęła drzwiami. Alec był przygotowany na takie zachowanie  z jej strony. Zdziwił go natomiast Robert. Od zawsze, to właśnie on, kładł duży nacisk na przestrzeganie prawa i dostosowywanie się do rozkazów.
 - Cieszę się tato, że tak mówisz. - Odrobinę się rozluźnił. Dopiero teraz zorientował się, że przez cały czas trzymał dłoń Magnusa w żelaznym uścisku.
 - Przedstawisz mi swojego chłopaka, skoro Maryce już nie ma? - Alec już miał się odzywać, kiedy czarownik wyszedł naprzeciw Robertowi z wyciągniętą ręką.
- Magnus Bane. - Uścisnęli sobie dłonie. - Tak samo jak pan, jedyne czego pragnę, to dać Alexandrowi szczęście. Obiecuję,  że nigdy go nie zawiodę. 
- Słyszałem, że jesteś bardzo słownym człowiekiem. - Robert uśmiechnął się odsłaniając białe zęby. - Wierzę ci.
Gdy Magnus znów stanął obok niego, Alec objął swojego chłopaka w pasie i oparł się o niego bokiem, wyraźnie rozluźniony. 
- Przepraszam za Maryse.... Ona po prostu chce dobrze, ale czasami jej nie wychodzi. Znasz ją synu. - uśmiechnął się pocieszająco. - Możecie być pewni, że z nią porozmawiam i jeszcze zmieni zdanie. Musicie po prostu dać jej trochę czasu.
- Dzięki tato. To wiele dla nas znaczy. - Spojrzał na uśmiechniętego czarownika, który właśnie kiwał głową.
- Chyba powinniśmy już iść, ale mam nadzieję, że niedługo znowu się zobaczymy.
- Oczywiście. - Skinął głową. - Miło było cię poznać Magnusie.
- Pana również.
- Och... - Ojciec machnął ręką. - Myślę, że możesz mówić do mnie po imieniu. W końcu zapewne jesteś ode mnie starszy.
- To tylko kilka stuleci. - Zażartował czarownik i puścił do niego oczko. - Do zobaczenia Robercie.

Everything about you is so easy to love // MalecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz