3 - [Jorge]

718 26 4
                                    

Ściskałem w prawej ręce papier śniadaniowy w którym były kanapki ze śniadania dla Martiny, a w lewej telefon, jakby coś do mnie napisała.

Umówiła się ze mną, żebym znalazł ją w ten sposób, że po tym jak na pierwszym skrzyżowaniu skręcę w lewo; bo tylko tyle pamiętała ze swojej przebytej trasy, będę z całej siły krzyczał jej imię, a ona moje i w ten sposób jakoś ją odnajdę.

Tak naprawdę, nie wiem dlaczego się zgodziłem, by włóczyć się po lesie i jej szukać, ale przecież nie zostawię jej na pastwę losu, a poza tym, ogromnie mi się nudziło.

Facu i Ruggero byli dobrymi towarzyszami, ale nie dłużej niż na kilkanaście minut, bo po tym po prostu zaczynali masakrycznie irytować. Zachowywali się czasami dziwacznie i nie mogłem znaleźć z nimi wspólnego języka.

Innych osób nie zdołałem poznać, więc nie miałem z kim gadać, a nie chciało mi się ciągle udawać, że żarty chłopaków z mojego pokoju mnie śmieszą.

Mieliśmy przez najbliższe pół godziny czas wolny, a dopiero potem zaczynały się zajęcia, więc byłbym teraz zmuszony do spędzania z nimi czasu.

-MARTINA!! -wydarłem się na całe gardło, chcąc, by mnie usłyszała.

Nie mogłem uwierzyć w to co właśnie wyprawiałem.

Nikt mi nie odpowiedział, więc wzruszyłem ramionami i ruszyłem dalej, zgadując gdzie skręcić, by dojść do dziewczyny. Starałem się zapamiętać każdy zakręt.

Po kilku minutach, usłyszałem ciche nawoływania, w których dało się słyszeć moje imię. Były niewyraźne, ale jednak były, więc oznaczało to, że Martina nie jest tak daleko.

-MARTINA! -wrzasnąłem. -JESTEŚ TAM?!

-TAK! -odpowiedział mi jej głos.

Czułem, że oboje będziemy mieli zdarte gardła, zanim w ogóle zaczną się zajęcia ze śpiewu.

Rozpoczęło się żmudne odnajdywanie siebie nawzajem po dźwiękach, aż w końcu dostrzegłem zdyszaną szatynkę, wyłaniającą się za drzew.

Kiedy tylko mnie dostrzegła, pobiegła w moją stronę.

-Jorge! -powiedziała, tym razem już cichszym głosem, niż wcześniej. -Ja naprawdę ci dziękuję, serio. Gdyby nie ty, wszyscy uznali mnie za taką niezdarną i w ogóle, Pablo pilnowałby mnie do końca obozu...

Ledwo powstrzymałem się od śmiechu, kiedy zobaczyłem, jak bardzo jest speszona tą całą sytuacją. Była cała czerwona, jedno słowo myliło się jej z drugim, mówiła bardzo szybko i miała spuszczoną głowę.

Wzruszyłem ramionami.

-Nie ma sprawy, Martina. -odparłem, podając jej woreczek ze śniadaniem. -Trzymaj.

Spojrzała na mnie wzrokiem, jakbym conajmniej ocalił ją od śmierci głodowej i zaczęła wyciągać pierwszą kanapkę.

Zaczęliśmy iść w stronę najbliższego skrzyżowania ścieżek. Na szczęście dokładnie zapamiętałem, gdzie skręcić.

-Jorge, naprawdę ogromnie dziękuję, kiedyś ci się odwdzięczę, serio... -zaczęła mówić.

-Okej, ale więcej już mi tak nie dziękuj, powiedziałem, że nie ma sprawy. -mruknąłem.

Dziewczyna prędko odwróciła ode mnie wzrok, a jej policzki się jeszcze bardziej zaróżowiły.

Musiałem ugryźć się w język, żeby się nie roześmiać. Chyba naprawdę było jej bardzo głupio.

music camp || jortini✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz