Pozycja 4 - Eichen

264 35 53
                                    

Nawet najdalszą podróż zaczyna się od pierwszego kroku" ~ Lao-tzu

Pięćset trzydzieści mil na zachód

     Byłam zamyślona, ale to nie przeszkadzało Lucy. Ona mogła w spokoju szkicować projekt, słuchając swojej ulubionej muzyki na słuchawkach, ja natomiast mogłam zostać ze swoimi myślami, które powodowały skręt żołądka.

     Austin Walker i Nasha Sullivana znałam jedynie z opowieści. To znaczy, poznałam siostrę Roscoe przez komunikator, bo trochę z nią pisałam, ale to nie znaczyło, że ją znałam. Dalej była dla mnie obcą osobą, podobnie jak Nash. Ross dał mi szansę, bym poznała dwie najbliższe mu osoby, zapraszając mnie do siebie na kolację.

     Jak się okazywało, jego siostra przylatywała do niego z Iowa na wizytę i bardzo chciała mnie poznać. Kiedy to usłyszałam, wręcz stanęło mi serce. Doskonale wiedziałam, że Ross jest bardzo zżyty ze swoją siostrą, a to dużo dla mnie znaczyło. Chyba niedziwne było to, że trochę się stresowałam. Bo, co by było, gdyby Austin mnie nie polubiła? Co powiedziałaby, gdyby dowiedziała się prawdy o tym, kim byłam dla Rossa? Nie miałam wątpliwości, że byłaby wściekła na brata.

     Mimo moich wątpliwości i zdenerwowania, powiedziałam Roscoe, że oczywiście przyjdę na kolację. I tak naprawdę cieszyłam się, że Ross wreszcie porozmawiał ze mną jak dorosły facet, było mi bardzo miło, że postanowił zaprosić mnie do siebie, bym poznała Nasha i Austin. To chyba znaczyło, że brał to na poważnie. Zaczynałam się już martwić, że wcale tak nie było, ale przecież nie zapraszałby mnie na kolację, gdyby coś było z nami nie tak.

     Nie byłam u niego długo – musiałam wracać do domu – ale trochę porozmawialiśmy. Ross miał dość dobry humor i uśmiechał się do mnie. Czasem wydawało mi się, że coś chodziło mu po głowie, ale najwyraźniej starał się o tym nie myśleć, gdy był ze mną, a ja nie chciałam tego psuć. Poza tym dziś także miałam do niego wpaść, tym razem z umówioną wizytą.

     Wczoraj zamierzałam naprawdę na niego nakrzyczeć. Byłam zła, ale kiedy zobaczyłam go w drzwiach, wyglądającego jak kupka nieszczęścia, serce mi pękało. Trzymał się dobrze, ale siniak na jego twarzy dalej był widoczny i nagle pomyślałam, że nie powinnam na niego krzyczeć. Może faktycznie potrzebował czasu dla siebie. To nie zmieniało faktu, że dalej byłam na niego zła za jego dziecinne zachowanie, ale po co było wywoływać kłótnię. I tak było między nami trochę krucho, nie chciałam bardziej tego psuć.

     Ktoś poklepał mnie po ramieniu. Błagałam, żeby to nie był Archer. Lubiłam spędzać z nim czas, ale w tym momencie naprawdę chciałam być sama. Sama z Lucy. Okazało się, że to ona właśnie próbowała zwrócić moją uwagę.

— Jesteś strasznie cicha — skomentowała moje zachowanie, nie odrywając wzroku od rysunku. — Coś się stało? To znowu przez moją siostrę-jędzę?

— Nie tym razem — odparłam z lekkim uśmiechem. — I mam nadzieję, że Sarah nie zepsuje mi kolejnego dnia.

— O to bym się nie martwiła, jest na spotkaniu samorządu, nie będzie jej na lekcjach. Pierwszy raz w życiu cieszę się, że jest w grupie organizacyjnej, bo nie muszę jej oglądać.

— Są tego minusy — zauważyłam, wracając pamięcią do kłótni z Sarah.

— Nie ma opcji, że dyrekcja zgodzi się na jej pomysł, możesz mi wierzyć — uspokoiła mnie, uśmiechając się z wyższością. — Prędzej kupią małpę z zoo, niż nie pozwolą uczniom uczestniczyć w balu. Rozpętałoby się piekło.

     Pokiwałam głową, zgadzając się z dziewczyną. Sarah chciała igrać z ogniem, ale on został stłumiony jeszcze w zarodku, całe szczęście. Spojrzałam na rysunek Lucy. Projektowała jakąś sukienkę na zajęcia, a ołówek śmigał szybko po kartce, pozostawiając nie tak przypadkowe linie.

Zrobione z papieru: schronienie | TOM 3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz