Pozycja 18 - Eichen

270 29 34
                                    

„Każdy nowy dzień trzeba dobrze zacząć z pustą kartką w ręku, a nie z potarganymi kawałkami dnia wczorajszego w kieszeni."

Tylko we dwoje

— Jesteś pewna, że możesz zostać sama? Mogę z tobą posiedzieć — zaoferowała się Lucy, delikatnie gładząc moją dłoń.

     W odpowiedzi pokręciłam głową, posyłając jej uśmiech.

— Idź, spotkamy się później. Nie martw się o mnie, wszystko będzie dobrze — dodałam jeszcze, zapewniając ją, że może zająć się swoimi sprawami.

     Lucy musiała zwolnić się z zajęć i pojechać do domu. Nie powiedziała mi, co było tego powodem, ale obiecała, że niedługo wszystko mi wyjaśni. Chociaż nie wszystko było z nią w porządku, bo wielokrotnie widziałam, że ciągle coś ją trapiło, odsunęła swoje zmartwienia na dalszy plan, kiedy powiedziałam jej, co stało się parę dni temu.

     Fakt, że dziś mieliśmy poniedziałek, był dla mnie kompletnie nierealny. Kilka dni umknęło mi gdzieś i pamiętałam je jak przez mgłę. Obiecywałam sobie, że nie będę płakać, ale na tym polegały właśnie wszystkie godziny spędzone w moim pokoju. Nie rozmawiałam z mamą, unikałam ojca. Nie miałam siły udawać, że wszystko było w porządku, a mama i tak szybko domyśliła się prawdy. Jedynymi osobami, z którymi rozmawiałam, byli Archer i Lucy. Arch wpadł do mnie w piątek, kiedy nie pojawiłam się w szkole i spędził ze mną trochę czasu. Nie wiedziałam, jak miałam mu za to dziękować. Lucy pojawiła się u mnie w sobotę, zostając na nocowanie. Pozwoliła, bym płakała jej na ramieniu.

     Teraz nie miałam nawet czym płakać. Myślałam sobie, że kiedy Roscoe zniknie z mojego życia, poczuję ulgę. Nie czułam jej. Siedziałam na ławce na szkolnym korytarzu, sunąc wzrokiem po uczniach; czułam się tam obco. Siedziałam tam z głową w chmurach. Imię mojego nauczyciela słyszałam z każdej strony, było jak pułapka. Ale cała szkoła dowiedziała się dziś rano, że Roscoe Walker odszedł. Ludzie mówili, że było im przykro, że będą tęsknić za kimś młodym, że życzą mu dobrego. A ja, czego ja mu życzyłam? On powiedział mi, że chce, abym żyła dalej, bo wiedział, że kiedyś znajdę kogoś, kto na mnie zasługuje.

     Nawet wtedy, kiedy o tym myślałam, nie mogłam zrozumieć, że jego już nie było. Tak po prostu. Rozpłynął się gdzieś, a ja zostałam w tym samym miejscu. Kartkowałam strony kalendarza w pamięci, próbując odnaleźć dzień, w którym wszystko zaczęło się niszczyć. Nigdy go nie odnalazłam, wszystko mieszało się w całość, a myśli robiły się głośniejsze. Nie chciałam być sama.

     Wiedziałam, że tak właśnie powinno być. Bez względu na wszystko, Roscoe postąpił prawidłowo. Powinien ukrócić to wszystko na samym początku. Wtedy świat dawał nam pierwsze znaki, że to nie skończy się dobrze. Gdyby nie był moim nauczycielem... może byłaby dla nas szansa. Ja przywykłam do tego stanu rzeczy, kochałam go, a on... kim właściwie dla niego byłam przez ten cały czas? Wodził mnie za nos tak długo... Ale o co właściwie chciałam go winić? O to, że poszedł po rozum do głowy – bo ja go straciłam – i zerwał znajomość ze swoją uczennicą, z którą powinny łączyć go czysto zawodowe stosunki? Bo zachował się wreszcie jak facet? Bo zdecydował, że praca i marzenia są dla niego zbyt ważne, by je stracić? Bo chciał wrócić do Detroit?

     Próbowałam oskarżać go tyle razy, wyzywałam go przy Lucy, która potakiwała na każde moje słowo, ale wcale nie myślałam o nim źle. Złamał mi serce na tysiąc kawałków, tak. Był pierwszym chłopakiem, w którym się zakochałam. Pierwszym, z którym się umówiłam. Pierwszym, z którym się całowałam. Pierwszym, z którym mogłam przeżyć swoje wszystkie pierwsze razy. To nie znaczyło, że był pierwszym i ostatnim, chciałam o tym pamiętać. Roscoe może i mnie skrzywdził, ale mówiłam tak tylko dlatego, że w końcu byłam w nim zakochana. Wierzyłam, że Ross zrobił to dla nas, nie tylko dla siebie. Wiedział, że dłużej nie może ciągnąć tego, co nas łączyło. Bolało mnie jednak tyle rzeczy, że nie potrafiłam skupić się na żadnej z nich.

Zrobione z papieru: schronienie | TOM 3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz