XXXI

951 117 48
                                    

Odkąd Wielka Szóstka została wytypowana, pozostałym członkom klubu łatwiej było funkcjonować w Ośrodku. Treningi odczuwalnie stały się lżejsze, bywały momenty gdzie nawet nie przechodziliśmy do galopu. Mogliśmy wreszcie odetchnąć, ale brakowało mi uwagi, czy nawet prostych ćwiczeń.  

Lilka natomiast była prawie zupełnie niedostępna. Rano znikała, zanim otworzyłam oczy, a wracała, kiedy już spałam. Janek i Brzeziński byli całkowicie nieuchwytni, nawet nie widziałam ich na posiłkach. Każdy z Szóstki potrafił znaleźć czas na jedzenie, tylko nie oni. 

Idąc do stajni, wpadłam na Karola, który niósł ochraniacze dla swojego konia. Wszystkie wypadły mu z rak, tak samo jak apteczka, która po uderzeniu o podłogę otworzyła się, a z niej wypadła cała zawartość.  

— Przepraszam... — szepnęłam i zaczęłam zbierać rozsypane bandaże. 

— To ja nie uważałem, przepraszam...

—Mam ci w czyms pomóc?  

Karol spojrzał na mnie sceptycznie i długo się nad czymś zastanawiał. 

—Chciałabym wam pomoc...

— Zabiją mnie... Chlopcy zaraz wrócą z crossu... Mogłabyś iść do kuchni po torby z lodem?  

— Pewnie... ale co mam z nimi zrobić? 

— Dasz je Erykowi, tylko ostrożnie... — powiedział, odłożył na bok apteczkę i odbiegł w stronę hali. 

Znalezienie kuchni nie bylo problemem, mieściła sie zaraz obok jadalni. Nie była tak duża jak sobie wyobrażałam, ale esencją polskiego jedzenia tutaj nie były metry kwadratowe, ale kadra kucharek. Osiem kobiet w różnym wieku przywitało mnie ciepło, proponując szklankę lemoniady. Poprosiłam o lód, a one zagadywały z każdej strony, co poprawiło mi humor, nawet jeśli nie zrozumiałam połowy z tego, co mówiły. 

Kiedy z czterema torbami z zamrożoną wodą wyszłam przed dom, Eryk już na mnie czekał przy fontannie z małą przenośną lodówką. Podziękował mi, wrzucił lód do pojemnika i zniknął w stajni, nic więcej nie mówiąc. 

***

Weekend spędziłam w domu z rodziną. Na tę okazję przyjechali dziadkowie od strony mamy i taty, którzy upiekli kruche ciasteczka, szarlotkę i ciasto marchewkowe, za którym wręcz przepadałam.  Nawiązaliśmy połączenie internetowe z rodziną z Australii i pierwszy raz od bardzo dawna mieliśmy okazję spędzić trochę czasu razem. 

Wujek John obiecał, że odwiedzą nas na święta Wielkanocne, co niezmiernie ucieszyło moją mamę. Nie widzieli się od kilku lat, kontakt utrzymywali przez internet. 

Lubię, kiedy mama gotuje obiad, a kiedy w kuchni jest mama i babcia, już więcej nie trzeba do szczęścia. Można tylko odliczać minuty do pysznego obiadu. 

Po posiłku poszliśmy na rodzinny spacer, a ja słuchałam opowieści dziadka, czyli ojca mojego taty, o pięknej i mądrej siwej klaczy, którą miał kiedy był młody. 

— Twoją babcię poderwałem na Siwkę —  śmiał się. — Była naprawdę piękna...

— Mama czy Siwka? — zapytał tata, niczym mały chłopiec. 

— Obie były wspaniałymi kobietami! 

Znam babcię głównie z opowieści. Zmarła kiedy miałam sześć lat, nie pamiętam jej głosu, jednak zawsze powtarzała, że

sport to zdrowie, a jeździectwo to pasja!

Gdyby miała więcej czasu, jestem pewna, że dogadywałybyśmy się świetnie. Kiedy mam nostalgiczny nastrój, lubię przeglądać stare albumy ze zdjęciami, na których jest moja babcia, młoda i piękna, u boku swojego męża. Szczególnym uczuciem darzę tę fotografię, na której siedzi w damskim siodle w pięknej, długiej, jasnej sukni oraz kapeluszu na głowie i uśmiecha się uroczo. 

Często tata mówi, że jestem do niej bardzo podobna. Miała na imię Alicja.

—  Nie tylko pierwsza litera imienia was łączyła, ale też ogromna miłość do koni — powiedział dziadek, obejmując mnie ramieniem. 

Moi rodzice dorastali w towarzystwie koni. Nie były to konie rekreacyjne czy sportowe tylko robocze, pracujące w polu. Nie raz mama opowiadała mi jak siedziała na grzbiecie wielkiego karego ogiera, a babcia z duszą na ramieniu obserwowała, jak mała dziewczynka zaplata mu warkoczyki na grzywie. 

 —  Kiedyś to były inne czasy, konie na wsi były do ciągnięcia pługa, a nie do skoków przez przeszkody. Teraz wszystko jest inne... — powiedział dziadek, zadzierając głowę by spojrzeć na białe chmury. 

 — Czego można oczekiwać po młodych? Gdyby wtedy tak było, to też byś jeździł sportowo — odparł tata, uśmiechając się do mnie.

 Wieczór spędziliśmy bawiąc się z Brutusem i słuchając starych piosenek, jak to często robiliśmy, kiedy byliśmy razem. Zdecydowanie to był najlepszy dzień, odkąd wróciłam do Polski.

 ****

Pociągnęłam przez słomkę łyk chłodnego napoju i rozkoszowałam się jego pomarańczowym smakiem. Kamila tłumaczyła Amelii, jak wyglądają członkowie jakiegoś k-popowego zespołu. Julia przestała jej słuchać i razem ze mną patrzyła na witryny sklepów. Skupiłam się na czerwonej bluzie z napisem Husky Dusky Day, kiedy mój wzrok padł na dziwnie znajomą postać. 

Nasze spojrzenia sie spotkały, wysoki chłopak podniósł rękę, ja natomiast uśmiechnęłam się nieśmiało. Dziewczyny przerwały rozmowę i usłyszałam, jak Amelia cicho gwizda pod nosem. Po kilku sekundach chłopak stał przy naszym stoliku, więc wstałam i przedstawiłam moje towarzyszki, a potem powiedziałam:

—A to jest mój kolega, Wiktor. 

— Dawno cię nie widziałem — powiedział, uśmiechając się. — Jak idą ci treningi?

— Teraz mam trochę luzów, ale bardzo dobrze, dziękuję. A co u ciebie? 

— Ja z kolei mam nawał pracy, dostałem niedawno nowego konia, jeszcze nie do końca się rozumiemy — zaśmiał się.

— A... Sandra?

— Dziwne, że o nią pytasz. Ale dalej skacze na Santisie. 

— Oh, no tak — na wspomnienie pięknej klaczy ścisnęło mnie w żołądku. 

Nagle ktoś zawołał Wiktora po nazwisku. Domyśliłam się, że to muszą być jego koledzy, z którymi przyszedł do galerii handlowej.

— Posłuchaj, w sobotę mam zawody na hipodromie w Sopocie. Może chciałabyś przyjechać? Byłoby mi bardzo miło, gdybyś była — powiedział, kładąc dłoń na karku.

— Bardzo chętnie, ale nie wiem co z rodzicami, Sopot jest dość daleko... 

— Rozumiem. Trudno, ale spokojnie. Wygram specjalnie dla ciebie — Wiktor usmiechnął się i odszedł w kierunku grupki chłopaków.

Kiedy zniknął z pola mojego widzenia, zostałam zasypana lawiną pytań ze strony dziewczyn.

— Dajcie jej spokój! — krzyknęła Julia, ale sama zaczęła mówić o tym, że wyjazd nad morze pod koniec lata to dobry pomysł.

— Czyli co? Jedziemy w piątek w nocy? Możemy pociągiem, już sprawdziłam — Kamila posłała mi znaczący uśmiech, a mi jedynie zostało dokończyć sok pomarańczowy, na który już nie miałam ochoty. 







---------------------------------

Rozdział w środku tygodnia. To może być jedna taka okazja, mianowicie urodziny xD 

Zdrówka, szczęścia, spełnienia marzeń i jak najwięcej wspaniałych chwil <3 Uśmiechu na twarzy, żebyś otaczała się samymi wspaniałymi ludźmi i nigdy nie traciła pogody ducha! <3 pewna_osobka




Czarne WstążkiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz