LXXXVII

1.4K 89 278
                                    

— Nie spodziewałem się, że wyjdziesz z taką propozycją — powiedział Wiktor, mieszając łyżeczką swoją flat white. 

Nie podniósł spojrzenia na mnie ani razu od początku naszego spotkania, chociaż usilnie starałam się zwrócić jego uwagę. Zależało mi na szczerej rozmowie, chociaż dla chłopaka to mogło być odrobinę za dużo, jak na jeden raz.

— Długo to trwało — odparłam, obejmując kubek dłońmi. — Potrzebowałam czasu, aby dojrzeć do tej decyzji. Ale nie żałuję, w sumie fajnie jest się spotkać, nie?

Wiktor pokiwał głową i spojrzał gdzieś w bok. Westchnęłam cicho, bo spodziewałam się zaangażowania z obu stron, w tym wypadku byłoby najlepiej.

— W sumie ulżyło mi trochę, kiedy napisałaś, chociaż chyba dalej nie mogę w to uwierzyć — pierwszy raz od dawna widziałam uśmiech chłopaka, który na krótką chwilę podniósł na mnie wzrok.

— Przestań o tym myśleć, chciałabym się dowiedzieć co u ciebie.

— Po staremu. Odkąd zrezygnowałem z jazdy konnej mam więcej czasu na wszystko, to niewyobrażalne ile to pochłonęło dni mojego życia. Mogę wreszcie zacząć realnie myśleć o studiach i jakiejś poważnej pracy.

— Miałam nadzieję, że to tylko przerwa, ale z tego co mówisz wynika...

— Ana, to była decyzja mojego życia, tak sądzę. Przez to traciłem i pieniądze i czas, a niekiedy i zdrowie. Chciałbym, żeby to wyglądało jak w tych wszystkich książkach, że jazda konna to super sport i pewność, że ciężka praca się opłaci. Nie jest tak. Bez pleców w tym województwie jesteś nikim, możesz stawać na rzęsach, ale i tak zawsze przed tobą będzie ktoś inny.

Zamilkłam, nie wiedząc, co mogłabym odpowiedzieć w tym momencie, żeby nie sprowokować kolejnej kłótni. Zawsze postrzegałam umiejętności Wiktora jako coś na wzór złotego medalu, nie rozumiem, czemu tak nagle zmienił zdanie o całym jeździectwie.

— Chyba nie do końca rozumiem... — powiedziałam powoli. — Ja...

— Skończmy temat, bo znowu się pokłócimy — Wiktor uśmiechnął się blado i spojrzał na wyświetlacz telefonu.

****

— Już sama nie wiem... — westchnęłam, międląc w rękach róg okrywającego nas koca. — Albo jest totalnym skurwysynem, albo skończonym idiotą...

— Albo tym i tym. Komplet zawsze wygląda lepiej. Brak lewej półkuli mózgowej z brakiem prawej to jak para butów — w jednym się nie nachodzisz, a boso pokaleczysz.

— Cholera, to ma sens! — wykrzyknęłam po chwili, kiedy dotarł do mnie sena tej metafory. 

 — Niestety — westchnął Olek, przeciągając się. — Ale grunt że to już za wami.

Leżeliśmy w jego łóżku, w jego pokoju. Dochodziła północ, ale nie czułam się senna, zwłaszcza w obecności Brzezińskiego. Sama zainicjowałam to nocne spotkanie, bo potrzebowałam rozmowy i jakiegoś dobrego słowa, które pozwoli mi skupić się na ważniejszych rzeczach, niż Wiktor czy zbliżające się wakacje.

Sam szarooki nie miał nic przeciwko, a nawet wydawał się mile zaskoczony moją propozycją. Przerwałam mu lekturę jakiejś książki w miękkiej oprawie, ale odrzucił ją na bok, kiedy tylko poprosiłam o poświęcenie chwili.

 — Wreszcie będę miała spokojny sen — uśmiechnęłam się lekko, patrząc na nasze przykryte kocem stopy. — Chociaż dalej nie wiem co zrobić z tym wyjazdem do wujka...

 Chłopak chwilę milczał, zbierając myśli, po czym przeniósł spojrzenie na mnie i zaczął powoli:

 — Sama musisz podjąć decyzję, co jest dla ciebie ważniejsze. Czy zależy ci na karierze, czy na rodzinie?

 — Zdaję sobie z tego sprawę, ale najgorsze jest w tym wszystkim to, że nie wiem. Normalnie to bym pojechała, ale teraz...

— Mała, przemyśl to dobrze. Nie mogę ci pomoc, ale nieważne co postanowisz będę cię wspierał — chłopak posłał mi ciepły uśmiech i ścisnął moją dłoń.

Chwilę trwaliśmy w ciszy, napawając się wzajemną obecnością. Olek nie puścił mojej ręki i zaczął bawić się moimi palcami.

— Dziękuję, że nawet w środku nocy masz dla mnie czas. Nie wiem co bym bez ciebie zrobiła, jesteś kochany — powiedziałam cicho.

— Jeszcze nie tak dawno miałaś mnie dość, pamiętasz? — zaśmiał się i wreszcie puścił moją dłoń. — A tak poważnie, to od czegoś ma się przyjaciół, prawda?

Uśmiechnęłam się do niego ciepło i znów zapadła cisza. 

Co jakiś czas księżyc przebijał się przez chmury, a jego blask oświetlał lekko wnętrze pokoju Olka, tym samym tworząc wyjątkowy i magiczny nastrój. Otaczająca nas aura była wręcz diamentowa, lśniąca i przeźroczysta, a jednocześnie czysta jak źródlana woda.

Z przyjemnością chłonęliśmy tę miękką ciszę, która była przepełniona naszą wzajemną obecnością.

Rozmowa z Olkiem nie potrzebowała wielu słów. Nie musiałam się głowić, jak powiedzieć to, co akurat chciałam. Najczęściej wystarczało jedno zwykłe spojrzenie, by chłopak wiedział co mam w głowie. Nie raz wprowadzało mnie to w kłopoty, ale lubiłam to i już zawsze będę utożsamiać jego srebrne oczy z naszymi wspólnymi wspomnieniami.

— Tak myślę... — zaczął chłopak cicho, że ledwo go usłyszałam. — Wiktor wcale nie jest głupi. Na pewno nie podjął decyzji pod wpływem chwili, musiał wszystko dokładnie rozważyć. Chociaż ciężko mi przyznać mu rację, to sądzę, że wybrał dobrą drogę.

— No chyba żartujesz...

— Nie, Anastazja. Jeśli czuł, że tracił przez jeździectwo za dużo, to jest uzasadnione, ale jeśli to jest jego prawdziwa pasja, to prędzej czy później do niej wróci. Nie musisz się o niego martwić. Uznaj to za zwykłą przerwę w sporcie, a zobaczysz, że wróci na czworobok jak petarda.

— Ciągle mówimy o mnie, albo o Wiktorze — powiedziałam po chwili — A co z tobą? Wszystko w porządku?

— Jasne, nie martw się o mnie.

— Mam wrażenie, że usprawiedliwiając Wiktora chcesz jednocześnie usprawiedliwić siebie. Wiem, że ty też odpuściłeś wiele treningów, ale nie sądzę, żeby matura była dla ciebie aż tak ważna.

Srebrne oczy błysnęły w ciemności, a ja poczułam się jak snajper, który właśnie wyeliminował swój cel.

— Porozmawiamy o tym kiedy indziej. Jest za późno na takie rozmowy — uciął chłopak, wiercąc się na łóżku.

— Oboje wiemy, że mam rację — odparłam, wstając z jego łóżka. Odwróciłam się by móc jeszcze spojrzeć w jego oczy. — Ale nie będę naciskać.

Przez cały czas czułam na sobie spojrzenie chłopaka, kiedy szłam w stronę drzwi. Zanim jednak nacisnęłam klamkę posłałam mu łagodny uśmiech i dodałam:

— Od czegoś ma się przyjaciół, prawda?

— Dobranoc... — usłyszałam, kiedy byłam już po drugiej stronie drzwi.








--------------------

Hej! Jest lepiej, dwa tygodnie to nie tak dużo, szczególnie, że rok szkolny już trwa i ma się dobrze.

Nie wiem, co mam tu więcej pisać, jestem trochę zmęczona, więc szybko skończę tę notkę.

Dobranoc, do następnego!




Czarne WstążkiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz