Rozdział 1

442 39 1
                                    

Ponad trzydzieści na wpół wypalonych świec tliło się w męczącym oczy półmroku śmierdzącego mieszkania. Płomienie, gdyby popatrzeć na nie z góry układały się w coś na kształt mało foremnej Gwiazdy Dawida.

Trzask uderzającego, w drewno, tasaka przeszył ciszę w pozbawionym okien pomieszczeniu.

Struga kurzej krwi spłynęła ze stołu. Dysząca postać z nożem w ręku nasmarowała dłonie kleistą czerwoną mazią.

W ciemności trudno byłoby określić sylwetkę jegomościa w czarnym płaszczu. Przypominał on jakby mnicha, choć nie był nim na pewno.

Dłońmi narysował krwisty bohomaz, dokładnie po środku owej gwiazdy ze świec mrucząc pod nosem, coś na kształt modlitwy.

Płomienie nagle buchnęły i rozrosły się. Wydłużyły niemal do połowy metra. Oderwały od świec i wciąż rosnąc podpłynęły ku szepczącej postaci. Przybierając ludzki kształt stanęły tuż przy swoim stwórcy.

Odziany w strój mnicha człowiek spojrzał ich przerażająca oczy, przypominające topiące się złoto.

-Idźcie zabić. -Padł rozkaz, a nieziemskie stwory wypłynęły z pomieszczenia poprzez jego najdrobniejsze szczeliny. Przecisnęły się przez dziurkę od klucza i szczelinę pod drzwiami.

Ruszyły wykonać zadanie.

***

-Co jej strzeliło do głowy?! – Pan Evans był wściekły, jak nigdy dotąd. -Chce wyjść za mąż za tego chłopaka!?

-Najwyraźniej...-Bąknęła jego żona wiedząc, że to niedorzeczność.

Petunia wciąż nerwowo gryzła łyżeczkę, zamyślona i chyba nieco zła.

-Spój no tylko na tego chłopaka, toż to jakiś... łobuz. Co ona w nim widzi?!-Ojciec Lily wciąż rozwodził się nad tematem.

-Pójdę zobaczyć co robią...-Stwierdziła pani Evans. W milczeniu odeszła od stołu.

Schody jakoś dziwnie ciągnęły się w nieskończoność. Drzwi pokoju Lily były uchylone.

-Boję się...-Rozległo się w korytarzu. - Pni Evans stanęła jak wryta. Jej córka miała taki głos jakby płakała.

-Już dobrze... Zobaczysz wszystko się ułoży! -Tym razem i on się odezwał.

Kobieta przysunęła się do drzwi, w szyprze zobaczyła ich wtulonych w siebie. Siedzieli na łóżku, tyłem do drzwi, nie mogli jej zobaczyć.

-Zobaczysz jakoś się z tym pogodzą... -James pogłaskał Lily po włosach i pocałował w czubek głowy.

-Są okropni...-Wyłkała dziewczyna.

Pani Evans poczuła ból w sercu.

-Miałaś nie płakać! -James przytulił ją mocniej. - Czuję się tak jakby to była moja wina, kiedy płaczesz... Zresztą to jest moja wina...

-Nie twoja...-Lily chyba nie mogła powstrzymać łez. Nagle jęknęła cicho jakby z bólu.

-Jest ci niedobrze? -James przestraszył się.

-Nie to tylko zawroty głowy, nie spałam za wiele...

Pani Evans w milczeniu przypatrywała się temu wszystkiemu.

-Na pewno? Boję się o ciebie. Trzeba będzie pójść do lekarza. -Stwierdził James.

-Przecież nie jestem chora. Oboje dobrze wiemy co mi jest. -Starała się powstrzymać rozpacz.

Pani Evans nie miało pojęcia, że jej córka tak bardzo wszystko przeżywa.

-Mimo wszystko byłbym spokojniejszy, gdybyś się przebadała. -Troska z jaką chłopka się do niej zwracał byłą szczera.

Napiętnowani | Lily i James PotterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz