Rozdział 8

327 30 15
                                    

Siedział w mokrym ubraniu na schodach altanki w lesie. Szczypał się w rękę, i wściekle przygryzał dolną wargę. W altance pewnie było ciepło... Napalił w kominku, żeby Bella wyschła. Ale to nie ukoiło wyrzutów sumienia.

Przełknął ślinę i wlazł do środka. Przywitał go nieśmiały, przestraszony uśmiech Belli . Nic nie powiedziała... On też nic nie powiedział. Milczeli. Usiadł jak najdalej od niej udając, że dorzuca patyczki do ognia, i że wcale specjalnie nie unika jej wzroku...

Dlaczego nawet teraz nie mógł przestać myśleć o niej w ten paskudny, samczy sposób? Wywoływała u niego obsesję graniczącą z szaleństwem. Odkąd ją poznał wciąż był bliski wariactwa... Z jakiegoś powodu serce wyskakiwało mu z piersi przy każdym wspomnieniu jej uśmiechu, gdy starał się odgadnąć jej myśl, gdy cofał się do ich wspólnych wspomnień.

-Nie pojedziesz...- Bąknął pod nosem mimowolnie. Nie dosłyszała.

-Co?- Spytała. Sukienka już na niej wyschła. Była tylko okropnie pognieciona.

-Nie możesz tak sobie zniknąć na prawie rok! – Nie wiadomo dlaczego głos Mortimera eksplodował i był pełny nienawiści.

Nie odpowiedziała nic na zarzuty. Popatrzyła na niego smutnym wzrokiem. Poczuł jak w głowie przewraca mu się milion myśli.

-Coś ty mi zrobiła!?- Jęknął sam do siebie, kuląc się jak ranne zwierzątko. Już nie miał serca tylko wielką krwawiącą ranę. Jeśli ona wyjedzie, to tak jakby ktoś ten ból polał jeszcze kwasem. Ten kwas wyżre mu flaki...

-Przecież tak się nie da żyć...

-Przepraszam.-Bąknęła Bella, jakby naprawdę była czemukolwiek winna.

-Nie przepraszaj...- Warknął. Ta rozmowa nie miała sensu. Toż nie on był tu ofiarą.

-Idź sobie, póki jeszcze walczę ze sobą, żeby cię tu nie zamknąć. –Stwierdził pustym głosem.

Jeśli ją zamknie, ona nigdzie nie pojedzie... Ale przecież nie mógł jej przetrzymywać! To jak porwanie...

Nasłuchiwał czy ruszyła ku wyjściu. Wstała, i chyba przez chwilę zastanawiała się czy zrobić krok. Pognieciona sukienka zaszeleściła.

Zacisnął zęby czekając na głośnie stukniecie drzwi, ale Bella nie poszła w ich kierunku. Przykucnęła naprzeciwko niego i odgarnęła mu kosmyk włosów wchodzący w oko.

Spojrzał na nią spode łba. Chciał powiedzieć coś niemiłego, żeby ułatwić jej pożegnanie, ale uśmiechnęła się w ten ciepły, dziecięcy sposób. Gdyby stał kolana by mu zmiękły.

-Nie mogę cię zostawić w takim stanie...- Szepnęła.- Jesteś taki bezbronny... Dopadną cię wilki i zjedzą... – Rzekła niezwykle poważnym tonem kiwając przy tym głową jak myślący filozof.

-A jeśli to ja jestem wilkiem i zjem ciebie?- Zapytał smutno.

-Może chcę być zjedzona?- Zapytała niby przekornie, ale w jej głosie smutek aż dudnił.- Zamknę oczy, a ty mnie połkniesz? Tak szybciutko... Nawet nie zaboli. – Zacisnęła powieki.

Poczuła, że ją przytulił, bardzo mocno, prawie boleśnie. Zacisnęła pięści na jego koszulce i zaplątała nogi wokół jego pasa.

-Możesz mnie teraz nie puścić. – Stwierdziła. – Nie chce nigdzie jechać. –Dodała markotnie.

Pocałował czubek jej głowy.

-Musisz...- Stwierdził przekonując raczej nie ją, a samego siebie.

Napiętnowani | Lily i James PotterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz