Rozdział 11

297 26 3
                                    

Pogoda była piękna, a Lily nie mogła już wytrzymać ślęczenia w domu. Fakt, klątwy i czarna magia z jakiegoś powodu dybały na jej życie... Ale do cholery – ile można siedzieć w czterech ściana.

Miała już dosyć. Atmosfera na Miętowym Wzgórzu stawała się coraz bardziej napięta. Paranoja brała nad wszystkimi górę. Wszyscy tylko się bali, że szalony ojciec Belli znowu coś wymyśli i kogoś zaatakuje.

Wyszła z domu. Miała nadzieję wymknąć się niepostrzeżenie i przespacerować po miasteczku. W końcu nie było daleko...

Stąpając cicho jak złodziej rozejrzała się dookoła.

-Gdzie się wybierasz?- Głos Jamesa przestraszył ją nie na żarty.

Rozejrzała się, aż w końcu zobaczyła go w oknie.

-Nigdzie.-Skłamała. I tak było już po planach, skoro ją dostrzegł. Spójrzmy prawdzie w oczy, przecież by jej nie puścił.

-Chcę posiedzieć trochę na świeżym powietrzu... -Dodała.-W domu jest duszno.

Nawet z dołu widziała jak przewrócił oczami.

-Przecież widzę, że się wymykasz.-Odparł i zniknął.

Po chwili stał już obok. Zresztą spodziewała się tego. Chyba ubierał się pospiesznie , bo koszulkę miał całą wygniecioną. Stanął przed nią, z dłońmi w kieszeniach i niemrawym uśmiechem na twarzy. Przypominał trochę tego Jamesa, którego nie lubiła. Jamesa chamskiego i przebiegłego, takiego jakim zdawał jej się być jeszcze parę lat temu.

-Jestem ekspertem od wymykania się, wiec nie wciskaj kitu.-Stwierdził z tą wkurzającą pewnością siebie.

-Denerwuje mnie to wszystko, chciałam odpocząć.-Odparła, chcąc się usprawiedliwić.

-No to gdzie idziemy?- Zapytał niespodziewanie.

Dobrze wiedziała, że chce się podlizać po tym jak potępiła jego wczorajsze zachowanie. Do końca dnia nie odzywała się do niego, manifestując swoją dezaprobatę.

-Może do lasu?- Zapytał udając, że nie rozumie jej podejrzliwej miny.

Skierowali się wiec do lasu, milcząc.

-Zupełnie nie rozumiem jak mogłeś się tak zachować...- Zaczęła w końcu Lily.

Fakt, może nie powinna maglować tego tematu, ale musiała to wyjaśnić. Musiała mu przetłumaczyć do rozumu. Był uparciuchem i przypominał jej trochę małe dziecko, które zamiast zrozumieć za co ej się karci, tupie nogami i płacze mówiąc rodzicom, że są niedobrzy.

James był dobrym człowiekiem, ale Lily wiedziała, że będzie musiała go sobie jeszcze wychować.

-No patrz, czyli to źle, że chcę doprowadzić do naszego ślubu?- Odburknął. Zachował się zupełnie tak jak się spodziewała.

-Nie, ale nie możesz tego robić takim kosztem. To twoja matka James! Ma chwilową depresję... Przechodzi teraz trudny czas. Myśli, że cię traci.. Sam dobrze wiesz, że żyła tylko dla ciebie, byłeś jej jedyna pociechą... Tyle dla ciebie poświeciła...

-Czyli co? Zgadzasz się z nią? Nie chcesz ślubu?!- Zezłościł się.

-To nie tak... Ja po prostu rozumiem, że ona może być skołowana. Z dnia na dzień dowiedziała się, że chcemy być małżeństwem. Nie spodziewała się, że tak szybko jej cię odbiorę. Nie miała czasu przyzwyczaić się do tej myśli, a już spadła na nią wiadomość o dziecku. Pogubiła się...

Westchnął.

-I to usprawiedliwia jej kłamstwa? Nie powiedział mi nic o majątku mojego ojca. Po tej całej sprawie z voodoo obiecywała nic przede mną nie zatajać.

Napiętnowani | Lily i James PotterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz