9.

2K 134 2
                                    

Nie mam pojęcia o której zasnęłam, ale musiało być niesamowicie późno, niebo które obserwowałam przez szybę było całkowicie czarne i bezgwiezdne. Szum tramwajów, nocnych autobusów i samochodów był dla moich uszu jak na serce miód. Spokojny oddech i równomierne bicie serca wtulonego we mnie Kuby oznaczało, że spał jak zabity. Długo myślałam nad tym co mam mu powiedzieć, dopóki oczy nie zamknęły się same pogrążając mnie w głębokim śnie. Wielokrotnie przebudzałam się ze względu na koszmary. Krwawe płody, jaskinia czaszek - ogólna psychodelia. Czułam się jak na „bad tripie" zalana zimnym potem, z oczami błądzącymi po suficie, jakbym usilnie szukała pomocy, odpowiedzi. Ostatecznie postanowiłam zwlec się z łóżka około dziewiątej rano. Chodziłam niespokojnie po mieszkaniu bojąc się konfrontacji z mężczyzną, który spał spokojnie w śnieżnobiałej pościeli. W kuchni przygotowałam śniadanie, wzięłam haloperidol i opatrzyłam moją poranioną dłoń. Ból nie był już tak przyjemny jak poprzedniego wieczoru. Moje myśli wciąż błądziły wokół wczorajszych wydarzeń. Byłam na siebie niesamowicie zła, że pomieszałam taką ilość alkoholu ze zbyt dużą dawką leków. Przenigdy nie chciałam pozwolić by ktokolwiek na to patrzył. Kubę obudziły - jak się domyślam - irytujące dźwięki klaksonu, które dochodziły z dworu. Warszawa zaczynała robić się cholernie tłoczna.
- dzień dobry. - przywitał się posyłając mi lekki uśmiech, po czym usiadł na stołku barowym.
Nie miał na sobie koszulki, więc jego tatuaże przykuwały mój wzrok mimo woli.
- cześć. - odpowiedziałam łagodnie i podałam mu śniadanie.
- Powiesz mi teraz o co chodzi?
- Efekt uboczny moich leków na migrenę. Nie masz pojęcia jak się wystraszyłam. - kłamstwo wyszło z moich ust jak najprawdziwsze oświadczenie.
- A jak twoja ręka? - zapytał przeżuwając posiłek.
- Opatrzyłam ją i jest dobrze, nawet nie boli. - kolejne kłamstwo.
- Kuba? Nie mam ochoty jeszcze wracać do siebie. Spędzimy tu jeszcze chwilkę? - zapytałam opierając się na kuchennym blacie.
Que tylko wstał i przytulił mnie co uznałam za zgodę. Przebraliśmy się w dresy i rozsiedliśmy wygodnie na kanapie odpalając telewizję. Na jednym z kanałów właśnie zaczynał się film „The perks of being a wallflower". Zaczęliśmy oglądać, a ja niemal cały film przepłakałam. Co się ze mną dzieje? Kuba ścisnął moją rękę dając znać, że jest przy mnie. Wstałam z kanapy pod pretekstem pójścia po napoje, poleciłam chłopakowi by zamówił über eats. Wchodząc do kuchni sięgnęłam po haloperidol i przełknęłam dwie tabletki. Niemal od razu poczułam, że to zbyt wiele. Zakręciło mi się w głowie i ścisnęłam szklankę w dłoni tak mocno, że pękła na wiele mniejszych kawałeczków. Kiedy Que usłyszał dźwięk tłuczonego szkła od razu wszedł do kuchni i stanął we framudze drzwi patrząc na mnie jak na wariatkę. Obie moje ręce krwawiły, prawa dużo mocniej gdyż to w niej ścisnęłam naczynie. Nie czułam bólu, nie czułam niepokoju. Po prostu zbierałam ostre odłamki w pokaleczone dłonie tylko pogarszając swój stan.
- oszalałaś? Zostaw to, trzeba jechać do szpitala! - zaczął panikować.
Wrzuciłam kawałki do śmietnika i spłukałam ręce wodą. Miała kolor intensywnej czerwieni zważywszy na fakt unerwienia dłoni. Wyglądałam jakbym popełniła zbrodnię. Kuba chwycił ścierkę i owinął nią moje dłonie. Zaciągnął mnie niemal siłą do samochodu i prowadził mojego mercedesa w kierunku najbliższego szpitalnego oddziału ratunkowego. Gdy przybyliśmy na miejsce otworzył mi drzwi. Wszystko działo się tak dynamicznie, zaczęło mi się kręcić w głowie i zlałam się potem. Weszliśmy do poczekalni i usiadłam na krzesełku, natomiast Que pobiegł do rejestracji. Nie czekałam długo. Kazali mi wstać i usiąść na wózku inwalidzkim, sama nie wiem dlaczego. Poderwałam się z siedzenia trochę zbyt szybko, co spowodowało awarię błędnika sprawiając, że upadłam tracąc przytomność. Gdy otworzyłam oczy ujrzałam zabandażowane dłonie. Kuba powiedział że założyli mi 7 szwów na prawej dłoni i dwa na lewej. Patrzył na mnie smutnymi oczami jakby mnie żałował. Nie mogłam się na niczym skupić, moje myśli dziwnie odbiegały do fragmentów „Tanga" Sławomira Mrożka. Powtarzałam w głowie jak mantrę monolog Artura o byciu Bogiem życia i śmierci. Wtedy Que się odezwał.
- dobrze, że jesteś malutka. Zabieram cię zaraz do domu.
- Przepraszam Kuba. - wyszeptałam spuszczając głowę.
Ciągły helikopter i dziwne myśli nie pozwalały mi przetwarzać poprawnie informacji i bodźców, które do mnie docierały. Lekarz spytał czy byłam szczepiona na tężec. Odpowiedziałam skinieniem głowy i nim się obejrzałam siedziałam w samochodzie na miejscu pasażera. Patrzyłam tępo na opatrunki na dłoniach nie zwracając uwagi na to, że zaczął padać deszcz i zrobiło się ciemno. Wyjęłam telefon i wybierając jako nadawcę mojego ojca, wysłałam wiadomość o treści: „tatku, zostanę w WWA jeszcze kilka dni. Nadrobię stracony czas ze znajomymi. Jesteśmy w kontakcie! Kocham cię" po czym wcisnęłam przycisk „wyślij". Wrzuciłam urządzenie do półki w drzwiach, po czym Kuba się odezwał.
- nienawidzę narkotyków. Zrobiły z moich znajomych, ludzi których nie poznaję.
- Do czego pijesz? - zapytałam zniecierpliwiona.
- Dziwnie się zachowujesz. Bierzesz coś? - spojrzał na mnie.
- Zwariowałeś? Nie ćpam. - warknęłam.
- Nie zarzucam ci, że tak jest, ale coś sprawia, że zachowujesz się jak wariatka.
- Zatrzymaj samochód. - powiedziałam spokojnie.
Kuba mnie nie posłuchał, więc odpięłam pas i zaczęłam otwierać drzwi. Nagle poczułam ostre hamowanie i rękę chłopaka, która przytrzymuje mnie za ramie.
- nie jestem wariatką. - warknęłam i wysiadłam z samochodu.
Kuba zgasił silnik i wyszedł za mną. Chwycił mnie za ramiona i odsunął na długość swoich rąk.
- nie powiedziałem, że jesteś wariatką, ale coś jest nie tak, tylko nie wiem co. - szepnął troskliwie.
Wszystko jest nie tak.
Przez przypadek przegram życie. Ja już je przegrałam, czuję to. Nawet gdy będę jeszcze długo żyła, to zawsze będę przegrana. Bo jestem nieuleczalnie chora, sama na siebie.

Lucky Loser - QuebonafideOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz