Po dwóch godzinach leżenia na chłodnym piasku zaproponowałam Filipowi żebyśmy poszli do mnie. Wypiliśmy już dwie butelki wina, co doprowadziło moją głowę na skraj lekkości. Nie rozmawialiśmy z wąsaczem o studiach, o tym ile mamy lat, nie rozmawialiśmy o statusie społecznym. Sięgaliśmy dużo głębiej, opowiadał jak bardzo kocha Gombrowicza, na co ja zafascynowana przyznałam, że Gombrowicz i Witkacy to najwybitniejsi polscy artyści. Mówił, że ma alergię na pyłki, że nienawidzi marchewki. Jego głos był cholernie kojący, sprawiał, że uśmiech nie schodził mi z twarzy i wcale nie myślałam o Kubie. Zmarznięty chłopak poderwał się z miejsca i pomógł mi wstać. Dla komizmu sytuacyjnego powiem, że nie puścił mojej ręki. Szliśmy ze splecionymi dłońmi aż do ulicy Helskiej. Podeszliśmy pod drzwi odnowionej kamienicy, a ja wpisałam kod w domofon. Wspięliśmy się po schodach na najwyższe piętro i weszliśmy do mieszkania. Było białe, przestronne, bez zbędnych mebli. Wszystko urządzone ze smakiem i wyczuciem. W sypialni znajdował się balkon z niedalekim widokiem na morze. Wielkie łoże małżeńskie okryte białą pościelą wołało, by się w nim zatracić. Skierowałam się do kuchni gdzie w szafce niedaleko zlewu znajduje się mini barek. Wyjęłam z niego Hennessy. Wzięłam dwie szklanki i pognałam do sypialni, w której czekał nowo-poznany chłopak. W tamtym momencie nie myślałam o tym, że to wbrew mojej moralności, że ja przecież taka nie jestem, że trzymam ludzi na dystans. Jedyne o czym myślałam to o tym, że potrzebuje obecności Filipa.
- gdy byłem młodszy spędziłem z mamą trzy tygodnie na Brooklynie, wymykałem się nocami na dach i słuchałem płyt na discmanie. - powiedział Fifi kiedy już wygodnie ułożyliśmy się pod kołdrą popijając Henny.
Zanosiłam się śmiechem gdy opowiadał o dzieciństwie spędzonym w Chinach, o tym jak Chińczycy chcieli robić sobie z nim zdjęcia bo nie był żółty. Śmiałam się tak głośno, że usłyszałam stukanie w rury i krzyk sąsiada z dołu „cicho tam! Jest trzecia w nocy!". Oboje wybuchnęliśmy, i tłumiliśmy rozbawienie poduszkami. Przysunęłam się bliżej Filipa i dolałam mu alkoholu, lekko muskając jego dłoń. Była cholernie zimna. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że ponad dwie godziny marzł na plaży i nie narzekał.
- Fifi? Nie jest ci zimno? - spytałam łagodnie.
- T-teraz zrobiło mi się znacznie cieplej. - powiedział, kiedy nasze twarze dzieliły centymetry.
Nasze mokre usta miały się złączyć w młodzieńczym pocałunku, ale ta chwila została przerwana przez dzwonek do drzwi. Wstałam z łóżka jak poparzona i podbiegłam do drzwi spoglądając przez judasza. Na korytarzu stał rozwścieczony mężczyzna, koło pięćdziesiątki w niebieskim szlafroku.
- tak? - spytałam potulnie po otwarciu drzwi.
- Jest środek nocy, ludzie wstają do pracy, a wy urządzacie sobie tutaj kabaret! - warknął zmęczony.
Miałam się zacząć tłumaczyć kiedy podszedł Filip i objął mnie od tyłu w pasie.
- przepraszamy proszę pana, dawno nie widzieliśmy się z narzeczoną i chcieliśmy spędzić trochę czasu razem. Będziemy ciszej, przysięgam. - powiedział Filip przyciągając mnie mocniej do siebie.
- Dobrze, ale jeszcze jeden wrzask i dzwonię na policję. - mężczyzna skinął głową i wrócił do mieszkania.
Zamknęłam drzwi i obróciłam się w ramionach Filipa tak, by stać do niego przodem. Spojrzałam mu w oczy, choć było dość ciemno, widziałam, że są zielone. Zupełnie jak oczy Kuby.
- narzeczoną... - szepnęłam i wybuchłam śmiechem.
- No co? Zadziałało, a co nie podoba ci się ta koncepcja? - spytał ściągając ze sobą gęste brwi.
Wyślizgnęłam się z jego rąk i pobiegłam do sypialni. Kiedy rzucałam się na łóżko potrąciłam szklankę z drinkiem i wylałam go na pościel. Nie przejęłam się tym, bowiem Filip rzucił się na mnie i przygwoździł moje ręce nad głową w bezruchu. Zaczął mnie łaskotać, a ja powstrzymywałam śmiech, by nie rozwścieczyć sąsiada. Nagle przestał i uwolnił moje ręce. Wstał z łóżka i powiedział:
- na mnie już pora, wyśpij się.
Siedziałam osłupiała na łóżku i patrzyłam jak maca kurtkę. - wszystko jest, portfel, klucze, telefon.
Podszedł do mnie i dał mi całusa w czoło.
- do zobaczenia niebawem
Wyszedł. Po prostu wyszedł. Chyba byłam rozczarowana. Chyba chciałam, żeby został. Chyba chciałam, żeby trzymał mnie do snu w ramionach. Tylko czemu się nie odezwałam? Prawdopodobnie już się nie spotkamy. A szkoda bo otworzyłam przed nim szeroką część siebie, pokazałam mu jak wrażliwa jestem na sztukę. Przez chwilę czułam się rzeczywiście wyjątkowa. Kiedy wyszedł próbowałam usnąć. Nie dałam rady, oczy zatopione w bieli sufitu odtwarzały dzisiejszy wieczór. Spoglądałam czasem w stronę iPhone'a leżącego na szafce nocnej. Nie chciałam wyłączać trybu samolotowego, ale z drugiej strony byłam ciekawa czy Kuba jeszcze próbował dzwonić, może mu jednak zależy? Moje rozmyślania przerwał upragniony sen, który trwał do jedenastej rano następnego dnia. Po nierobieniu absolutnie niczego do godziny 19 postanowiłam opuścić mury kamienicy. Było zbyt wcześnie by iść do Sixty9 z nadzieją, że zobaczę tam Filipa, więc poszłam na molo. Wdychałam jodowane powietrze i poczułam się wolna. Wolna od zmartwień. Czułam jakby ktoś zdjął ze mnie ciężar, ale to uczucie towarzyszyło mi tylko przez chwilę. Znów lawina myśli leci na brew, wzrokiem szukam Filipa, jednocześnie przeklinając siebie w duszy, za traktowanie Kuby po szczeniacku. Nie wiem ile czasu spędzę na wybrzeżu, wiem jedynie tyle że kolejne zajęcia mam za dwa tygodnie na weekend. Dopiero wtedy muszę wrócić do Warszawy. A kiedy wrócę do rodzinnego domu? Tego nie wiem. Szwendałam się po Sopocie jak cień, licząc, że wpadnę na wąsatego dziwaka, którego wczoraj poznałam. Nie wiem ile czasu minęło, ale na dworze było już całkowicie ciemno i bardzo opustoszało. Neon Sixty9 rzucał kolorowe światło na smutny chodnik. Odetchnęłam głęboko i podeszłam do baru zamawiając tequilę. Skanowałam pomieszczenie w poszukiwaniu znanej mi twarzy kiedy barman przygotowywał moje zamówienie. Jest. Siedzi na drugim końcu sali, przy toalecie. Rozmawia z jakąś trzpiotką. Wygląda to na poważną rozmowę. Zdenerwowana przepuszczam alkohol przez gardło i debatuję, czy powinnam wyjść niepostrzeżenie, czy dać mu do zrozumienia, że tu jestem. Korzystam z jego nieuwagi i czmycham do drzwi. Znów wyszłam na dwór. Czego ja się w ogóle spodziewałam? Sądziłam, że widzi we mnie kogoś wyjątkowego? Pewnie wyrywa tu codziennie inną laskę. Przyglądałam się czubkom moich butów rozważając opcję pójścia do domu i zrobienia butli Hennessy do snu, kiedy obok mnie poczułam zapach złotych Marlboro.
- Cześć Henny. - powiedział zaciągając się papierosem.
- Cześć Filip. - odparłam bez emocji.
- Coś nie tak? Chcesz napić się wina i pogadać? - zapytał.
- Nie trzeba, nie trać na mnie czasu, w środku ktoś na ciebie czeka. - super, teraz wyjdę na zazdrosną wariatkę.
Zażenowana swoimi słowami zrobiłam kilka kroków w stronę Helskiej. Filip nie próbował mnie zatrzymać. Wręcz przeciwnie, po prostu wszedł do środka sprawiając, że dzwoneczek nad drzwiami wesoło zabrzęczał. Z założonymi na piersi rękami kroczyłam przez ulicę Jana Sobieskiego, uparcie starając się złapać ostrość przez zeszklone oczy. Z nieba zaczął lać siarczysty deszcz przemaczając mi zamszową ramoneskę i białe jeansy z dziurami. Oklapły też moje idealne loki, w deszczu świat jest mniej idealny. Dotarłam pod klatkę i starannie klikałam guziczki na domofonie by rozbroić blokadę, wtem ktoś złapał mnie za ramię.
- chce być Clarence'm, i chce byś była Alabamą. - powiedział Filip referując do jednego z najbardziej szalonego dzieła kinematografii o dzikiej miłości dwojga młodych ludzi.
Deszcz spływał strugą po jego nosie, a on sam wertował klucze w płaszczu, robiąc głośny klekot. Rozchyliłam usta by coś powiedzieć, ale wąsaty dziwak zamknął je delikatnym mokrym pocałunkiem.
- mogę wejść? - wyszeptał w moje wargi i uśmiechnął się odsuwając ode mnie.
Duszno w tym Sopocie.
CZYTASZ
Lucky Loser - Quebonafide
FanfictionPola to ideał kobiety, chodzące bóstwo, inteligentna, rozgarnięta, dystyngowana. Studentka prawa. Panna porządnicka. Córka bardzo zamożnego polityka. Co stanie się gdy dziewczyna pozna chłopaka o złotym uśmiechu? I co na to ojciec? - najgorszy opis...