14

639 89 2
                                    

Gdy po prawie siedmiu miesiącach dobili do brzegu Portugalii, ledwo trzymali się na nogach. Dean wyskoczył z łódki i zaczął ciągnąć ją do brzegu po płyciźnie. Możecie uznać to za dziwne lub szalone, ale to właśnie w tym momencie bał się, że utonie. Na tym ostatnim kawałku, praktycznie na mecie, bał się, że utopi się na płyciźnie.

Dociągnęli szalupę do brzegu i upadli na niego, wykończeni do granic możliwości. Nie jedli od wielu dni, wrócili do stanu sprzed mięsożernej wyspy, ale dotarli na piasek.

W głowach kręciło im się niewyobrażalnie od nagłej równości terenu, ale i tak mieli zamknięte oczy. Leżeli obok siebie i oddychali szybko, płacząc jak dzieci, bo nareszcie to wszystko się skończyło. Nareszcie dotarli na brzeg, nareszcie mogą odpocząć.

Ale, o dziwo, nie myśleli teraz o jedzeniu, szpitalu, dobrej opiece. Każdy z nich wyciągnął rękę w bok, by mieć pewność, że ten drugi też tu jest.

-Dean?-zapytał cicho Castiel, splatając z nim palce.

-Jestem, Cas.

-To dobrze.-odparł Novak, nie puszczając jego ręki.-Nie znikaj, dobra?

Winchester zaśmiał się cicho pod nosem.

-Ty też, Cas. Ty też.

W szpitalu położyli ich obok siebie. Co prawda, musieli się o to wykłócać po angielsku, ale ostatecznie wylądowali obok siebie, w odległości nie większej niż sięgnięcie ręką w bok.

Dziwnie się im leżało w łóżkach. Może i były to szpitalne, niezbyt wygodne łóżka, ale dla nich najwygodniejsze na świecie. Przeszkadzało im to.

Zabrali więc pościel i położyli się razem na podłodze pomiędzy ich stanowiskami, która choć odrobinę przypominała im ich niewygodne deski po daszkiem.

Wtulili się w siebie i zasnęli, bujani niewidocznymi falami, z ciągłą świadomością, że ten drugi jest obok i przypomina o oddychaniu.

Rano lekarze zaczęli krzyczeć, że nie mogą spać na ziemi, bo jeszcze się przeziębią i co oni z nimi zrobią. Znaczy, krzyczeli coś po portugalsku, ale chyba o to chodziło.

Dean miał jednak w głębokim poważaniu jakiekolwiek głupie przeziębienie i usiadł z Casem pod ścianą, obejmując go jednym ramieniem i cicho podśpiewując "Hey Jude" w jego włosy.

Kiedy więc do sali weszło sześć osób, nie przejęli się nimi zbytnio. Nigdy się nie przejmowali. Dla nich ciągle byli sami, gdzieś pośrodku oceanu, zostawieni na życie lub śmierć losowi.

Kiedy jednak te sześć osób stanęło przed nimi i byli zmuszeni podnieść wzrok, serce niemal im nie stanęło.

-Mamo?

Po długim, pełnym łez i trzęsących się rąk przywitaniu Deana z Mary, Johnem i wyrośniętym jak nigdy Samem oraz Castiela z Chuckiem, Anną i Meg, wszyscy usiedli w kółku, by wysłuchać ich historii. Oczywiście Dean i Cas byli ciekawi również historii rodziny Winchester po zatonięciu statku. Nie różniła się wiele od nich, tylko że wyrzuciło ich na brzeg po dwóch miesiącach. No i oprócz mięsożernej wyspy, wieloryba i gejowskiej miłości gdzieś na Atlantyku, którą oczywiście na razie zachowali dla siebie: no, chyba że cała szóstka widziała jak się przytulali, ale to nieistotny szczegół.

Później jednak John powiedział coś, co zszokowało Deana niemal tak samo, jak widok żywej rodziny, bo również zmieniało wszystko.

"Wracamy do Stanów."

Tym sposobem dotarliśmy do końca podróży, ale nie opowieści. A AU zajęło mi to ponad 16 tysięcy słów w jednym rozdziale, tu 14 rozdziałów. Nie wiem co wygodniej się czyta, ale będę wstawiać i tu i tam następne rozdziały.

Against All Odds [Destiel: Life of Pi AU]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz