Rozdział 1

2.7K 126 4
                                    

Chyba już każdy słyszał o nowej ustawie, więc nie będę tłumaczyć. Wstawiam tę książkę z tego powodu, miała być dodana dopiero w lipcu i rozdziały miały ukazywać się codziennie, ale niestety. Zamiast tego pojawia się teraz. Przez 12 - 15 dni (zależy od weny) rozdziały będą pojawiać się codziennie, później co tydzień. Mam nadzieję, że poprawi wam ona humor.

Miłego czytania,
Wasza ulubiona Morderczyni Księżyca

Wszedłem ma arenę. Wielki, różnobarwny tłum, zgromadzony na balkonach, wokół pola walki zaczął wiwatować. Słyszałem jak mieszkańcy wioski wolałali ,,Uzumaki!,, gdzieniegdzie było słychać też takie zdania jak ,,To syn Hokage,, czy ,,Pewnie będzie tak samo wspaniały jak jego ojciec,,. Gdyby nie to, że się do tego przyzwyczaiłem teraz pewnie zacząłbym na nich wrzeszczeć by się zamknęli i zobaczyli kogoś ponad ,,syna Hokage,,. Rodzina nie definiuje tego kim jesteśmy. Jeszcze raz spojrzałem na tłum sztucznie się uśmiechając. Nikt nigdy nie zauważył żebym udawał. Może to dlatego, że nigdy nie widzieli prawdziwego mnie? Odwróciłem wzrok od ludzi i spojrzałem na pole walki. Walczyłem tu dziś już wiele razy, dążąc do zdobycia upragnionego tytułu Chunina. Tym razem moim przeciwnikiem został Shikadai - mój przyjaciela z klanu Nara. Włosy miał zawsze spięte w czarny szpiczasty kucyk, który był cechą charakterystyczną dla mężczyzn z jego rodziny. Zawsze mawia, że wszystko jest upierdliwe. Nawet teraz w jego lekkim chodzie było widać, że i tę walkę uważa za problematyczną. Byłem ciekawy starcia z nim, ponieważ wszyscy mówili, że to długo wyczekiwany geniusz swojego klanu. Stanęliśmy na przeciwko siebie w wyznaczonym miejscu, od razu w ustalonych pozycjach, gotowi do walki. Obaj się uśmiechaliśmy mając świadomość, że nie ważne co się wydarzy w czasie pojedynku i tak pozostaniemy przyjaciółmi, ale jednocześnie widzieliśmy, że żaden nie odpuści żadnej okazji do zwycięstwa. Było pięknie mieć świadomość, że są ludzie, którzy nie widzą w tobie tylko zasług rodziców. Gdy obaj byliśmy gotowi, na zanak sędziego zaczęliśmy.

Nie miałem szansy nawet na chwilę zastanowienia. Od razu w moją stronę ruszył cień. Skakałem po całej arenie, unikając go. Czasem brakowało dosłownie minimetrów do złapania. Wpadłem na pomysł by stworzyć klony cienia. Gdy masz do wyboru czterech identycznych przeciwników zamiast jednego, wiadome jest, że będzie trudniej. Ponadto musiał trafić w oryginał, czyli we mnie, bo jeśli złapał klona, on znikał w białym dymie z cichym ,,puf". Chwilę zajęło Shikadaiowi dostosowanie do sytuacji, ale gdy się już opanował, zaczął systematycznie niszczyć moje klony. Gdy wszystkie kopie już zniknęły, mnie dzięki podskoką i gwałtownym zmianą kierunku, udało się niepostrzeżenie dostać do przeciwnika. To była niepowtarzalna i może jedyna szansa. Nie marnując chwili, zamachnąłem się by znokałtować Shikadaia, ale moja pięść zatrzymała się dosłownie centymetr od jego twarzy, co było bardzo flustrujące. Bo jak inaczej można określić to, że przez kilka centymetrów lub spóźniony refleks prawie na sto procent przegrałem walkę. Nara odskoczył ode mnie i dokładnie związał swoją techniką. Zgadywałem, że zaraz ruszy w moją stronę i przystawi mi kunaja do szyji kończąc walkę. Mimo, że to mój przyjaciel i cieszyłbym się z jego zwycięstwa, to nie chciałem się tak szybko poddać. Postawiłem więc na swoją ostatnią szansę. Walcząc z techniką schowałem ręce za plecy, choć z wielkim wysiłkiem i złapałem się za przegub nadgarstka. Dotyk chłodnego metalu pomógł mi ukoić zdenerwowanie. To był mój szczęśliwy amulet.

W cieniu || Boruto UzumakiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz