How to get a free hug, step by step

373 51 47
                                    

  Następnego dnia, a była to niedziela, obudziłem się dość wcześnie uświadamiając sobie, że nie mam fiołkowego pojęcia gdzie jest najbliższy kościół. Ubrałem się i szybko zszedłem na dół w nadziei, że w kuchni znajdzie się jakiś domownik zorientowany w miejscowej topografii.

Nie wiem, czy to dobrze, że o szóstej trzydzieści rano w kuchni siedział Wampir Way( który nawiasem mówiąc do trzeciej w nocy prosto pod moim pokojem rzucał jakąś piłeczką o sufit) spokojnie pił sobie kawę bez najmniejszej oznaki zmęczenia. Postanowiłem niezwłocznie go o to spytać.

- Nie powinieneś właśnie chować się przed słońcem w swojej norze, zmęczony nocnym chulaniem? - zapytałem lekko zaczepnie.

- Oj Franiu, Franiu, ja nie jestem wampirem. - doprawdy w takim razie ciekawe dlaczego wciąż nazywałem go Wampirem Way'em..... - I nie rób takiej powątpiewającej miny, bo cię ugryzę. - na tę groźbę parsknąłem śmiechem.

- Mniejsza o to. - powiedziałem i pokręciłem głową. - Gdzie tu macie kościół?
Chyba coś nie tak powiedziałem, bo popatrzył się na mnie powątpiewająco.

- Jesteś jakiś dziwny. Eh... Zaprowadzę cię za.... 15 minut, bo za pół godziny, o ile dobrze pamiętam, powinna być msza.

Uśmiechnąłem się do niego i zabrałem się za robienie śniadania. Po trzynastu minutach już sznurowałem glany.

Nie zdaje mi się aby Pan Wapir Way był zbytnio szczęśliwy z powodu tej wycieczki, ale bez najmniejszego mruknięcia czy burknięcia wyszedł ze mną z domu.

Najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że pod kościołem powiedział:

- Przyjdę po ciebie, bo się jeszcze zgubisz, albo ktoś cię pomyli ze swoim dzieckiem i będzie na mnie.

Po tych słowach po prostu odszedł, a ja wszedłem do świątyni.

*

O. Nie.

Zaczęło lać. I to nie tak zwykle.
Akurat gdy wyszedłem z kościoła z nieba lunął deszcz ze śniegiem.

- Bu. - szepnął mi ktoś do ucha, a ja podskoczyłem. - Zbieraj się. Idziemy jeszcze do sklepu po kilka rzeczy.

- Chyba sobie żartujesz! Już czuję ten katar. - zaprotestowałem, ale on już szedł.

Siłą rzeczy poszedłem za nim pociągając nosem.
Oj będę potrzebował rosołku....

*

- Jak myślisz mały, paella czy pizza? - zapytał starszy, a ja dalej się na niego bocząc nie odpowiedziałem. - Eh... dzieciaku, próbuję być dla ciebie miły. Co jest z tobą nie tak? Zachowujesz się jak dziewczyna w trakcie okresu! Nie dość, że łazisz do kościoła to jeszcze obrażasz się za byle gówno! Co? Siostrzyczki robiły wszystkie zakupy i nie trzeba było ruszać dupy?! Więc dorośnij, albo postaram się, żebyś wrócił spowrotem tam skąd przybyłeś! - wykrzyczał. Następnie wziął głęboki wdech i powiedział spokojnym już głosem. - A teraz. Weźmiemy koszyczek w dłonie, pójdziemy do działu lodówek i włożymy do koszyczka rzeczy z tej listy. - powiedział jak do przedszkolaka.

Podał mi listę i gdy odchodziłem w stronę wskazanego działu klepnął mnie w tyłek ze słowami:

-Tylko się nie zgub dziecko.

Co za dziwak.

*

Pociągnąłem nosem.
Potem jeszcze raz.
I jeszcze raz.
I jeszcze raz.
I....

No tego wystarczy chyba aby zobrazować mój stan.

Gerard
sprawił
że
mam
gorączkę
.

WELL I DO NOT KNOWOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz