Niesprawdzone*
Frank, podejdź na sekundkę! - zawołał z piwnicy Gerard. Ja oczywiście wiedząc czym poskutkuje nieposłuszeństwo, od razu wstałem z kanapy w salonie i zszedłem po schodach.
Wchodząc do pokoju usłyszałem trzask drzwi i przekręcany w zamku klucz. Pomyślałem, że pewnie Wampir w końcu zdecydował się wypić moją krew.
Jednak było to coś zdecydowanie bardziej psychopatycznego.- Franiu, słyszałem, że jutro masz test z obszernego materiału.... - Zaczął. - Powtórzymy sobie to wszystko. - Dodał już nieco bardziej oschle.
W ten sposób aż do dwudziestej drugiej uczyłem się całego materiału i jeszcze trochę więcej.
Gerard wypuścił mnie dopiero gdy znałem na pamięć każde zdanie w zeszycie.Teraz zdaje się być jeszcze bardziej dziwny.
Ale jeszcze mniej oczekiwane stały się wydarzenia dnia następnego.
Tak więc okazało się, że z testu na który starszy Way mnie tak sumiennie uczył, dostałem szóstkę.Nawet nauczycielka, która zawsze powtarza, że w nas wierzy, się strasznie zdziwiła.
Odniosła chyba wrażenie, że coś jest nie tak widząc, że napisałem coś na arkuszu. Był to dla niej taki szok, że aż sprawdziła czy nie wypisałem tam jakichś niecenzuralnych zdań.No i krótko mówiąc, gdyby miała słabsze serce z pewnością dostałaby zawału.
Nie ma tego złego co na dobre by nie wyszło, czy jakoś tak. W zamian za kochanego belfra, zawału dostał Gerard, gdy oznajmiłem mu tę jakże cudowną wieść, gdy tylko wyszedł ze szkoły.
- O cholera. - powiedział tylko. Jego oczy momentalnie się rozszerzyły, ramiona spadły trochę w dół, a skóra zdecydowanie mu zbledła. Złapał się za twarz i zaczął histerycznie śmiać. Ja pierdole, gość ma dziwne reakcje. - Idziemy na lody! - wykrzyknął w niebo, kiedy w końcu powoli się otrząsnął. Zmarszczyłem brwi, ale jeszcze większym zaskoczeniem było nagłe uczucie wyrywania ramienia ze stawu. Otóż okazało się, że Pan Wampir Way postanowił mnie zaciągnąć do celu naszej tajemniczej wyprawy.
*
- Widzisz Frank, to nie jest tak, że ja jestem psychopatą. Ja po prostu lubię lekko psychotyczne rzeczy. - Powiedział Gerard, gdy zapytałem go o jego mocno krwawe rysunki na ścianach. - O! Jesteśmy! Chodź. - bardziej rozkazał niż poprosił czarnowłosy.
Staliśmy przed kamperem z wielkim napisem Waffle! At The Caravan. Wokół rozmieszczono kilka stolików typowych dla wiosny i lata w castoramie. Pan Wampir Way podszedł do okienka i wymienił ze sprzedawcą kilka zdań, niesłyszalnych dla mnie z odległości kilku porozrzucanych przez wiatr krzesełek opatrzonych różnobarwnymi poduszkami.
Nie czekając na Way'a usiadłem na jednym z nich i zacząłem obserwować ludzi dookoła mnie. Było tam kilka "sportowców" ze swoimi paczkami, ale przeważały osoby w wieku studiów i emerytalnym.Po mniej więcej pół minuty (bo mój wewnętrzny stoper ma zajebistą dokładność), Gerard spoczął na przeciwko mnie, a raczej rzucił się na krzesło.
- Przypomniało mi się, że mieliśmy pogadać o twojej przyszłej dziewczynie! - wcale nie mieliśmy, ale zapewne Wampir zatęsknił za byciem swatką, bo od kiedy wszyscy w jego otoczeniu byli szczęśliwi w związku, albo byli jego matką nie miał możliwości przeprowadzania tego typu operacji.
Nie mniej jednak dałem mu paplać coś o jakiejś Debby, która ostatnio zerwała z jakimś Joshem, albo coś w ten teges. W międzyczasie kontynuowałem obserwacje środowiska.
Obojgu nam przerwała dopiero nastolatka, chyba kelnerka, kładąca na naszym stoliczku dwa pucharki z niezidentyfikowaną substancją, dwie szklanki wraz z karafką z wodą i jakąś topiącą się w niej zieleniną. Gdy tylko dziewczyna odeszła przybliżyłem moją twarz do szklanego wazonu (a przynajmniej go to przypominało) i marszcząc brwi zastanawiałem się nad najmniej podejrzanym sposobem wyjęcia zielska z wody.
- Coś nie tak? Nie lubisz mięty? - zapytał mój chyba zmartwiony towarzysz.
Och. Więc to była mięta. Dobrze. Zostawiłem już w spokoju karafkę i powróciłem do normalnej pozycji.
W salaterce, którą postawiła przede mną kelnerka były lody (czekoladowe, jakieś jasne i jakieś różowe) z czekoladą i owocami (arbuz, ananas, truskawki, maliny, borówki etc.). Prawdę mówiąc nie do końca wiedziałem jak to zjem, ale powoli przymierzyłem się do deseru.
Swoją drogą skąd oni biorą świeże owoce o takiej porze roku? Magia?
- Wracając do Debby, to jest dla ciebie dziewczyną idealną, bo ma zaledwie metr sześćdziesiąt wzrostu. Ty masz o ile dobrze pamiętam metr sześćdziesiąt osiem. Będzie mogła nosić szpilki i będziecie nadal wyglądać uroczo! - zdawał się być zadowolony tym faktem.
- Tak? A ile ty masz wzrostu, hm? - zapytałem, gdyż nie zdawał się jakoś bardzo wysoki.
- Metr siedemdziesiąt pięć, za wysoki jestem dla ciebie. - odparł z satysfakcją. Nie mniej jednak metr siedemdziesiąt z hakiem to nawet nie dziesięć centymetrów różnicy. Niezwłocznie postanowiłem zgłosić swe wątpliwości.
- Nie uważasz, że jednak gdy druga osoba jest wyższa nie jest to bardziej urocze i romantyczne?
- Po pierwsze: to jakaś propozycja albo sugestia?, a po drugie: nie, bo niższym wpadają do głowy dziwne pomysły, żeby kopać drugiego w brzuch, gdy chce go pocałować. - dopiero teraz zrozumiałem jak zabrzmiała moja wypowiedź i mentalnie przybiłem sobie piątkę z twarzą.
Na szczęście od pogrążenia się bardziej uratowała mnie kobieta, na oko po trzydziestce, trzymająca w ręku aparat.
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale zbieram różnego rodzaju zdjęcia i wy wydaliście mi się idealną kompozycją, szczególnie na tle tej ciężarówki. Tak by the way, to jesteście przeuroczą parą. - Na te słowa starszy Way zakrztusił się wafelkiem, którego właśnie konsumował. - Mogę zrobić wam zdjęcie i ewentualnie poprosić was potem o podpis? - dokończyła swoją wypowiedź kobieta, nie zauważając nawet zakłopotania czarnowłosego i mojego rozbawienia.
- My... my psze pani nie jesteśmy parą. - poinformował nieśmiało Gerard.
- Doprawdy? A powinniście być. To jak z tym zdjęciem?
- Bardzo chętnie, pani... - zawahałem się.
- Rowan. Mówcie mi po prostu Rowan - dokończyła za mnie zdanie kobieta.
Przez paręnaście minut kobieta ustawiała odpowiednio zarówno nas jak i kadr, pstryknęła parę fotek i wręczyła nam zeszyt, abyśmy się w nim podpisali.
- Tak swoją drogą to co pani robi w takiej okolicy o tej godzinie? Nie pracuje pani? - zapytał Way, gdy wreszcie otrząsnął się z szoku.
- Pracuję tu niedaleko - wskazała na szpital psychiatryczny na końcu mało ruchliwej ulicy. - Miałam akurat przerwę w przyjmowaniu pacjentów, więc postanowiłam wyjść na zdjęcia.
Prawdę mówiąc nie słuchałem dalszej rozmowy tej dwójki, tylko myślałem co by było, gdybym faktycznie był z Gerardem. Nie żeby jakoś mi się podobał, był niezaprzeczalnie piękny i uroczy, ale to powiedziałby każdy. Moje zamyślenie przerwał moment pożegnania z Rowan. Gerard wziął od niej numer telefonu i obiecał, że kiedyś się jeszcze spotkają.
- Coś nie tak? Siedzisz i gapisz się w przestrzeń. Może za dużo lodów? - zaczął dopytywać starszy.
- Nie. Wracajmy już do domu, zmęczyłem się.
????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????
No trochę się namęczyłem nad tym rozdziałem. Może i myślałem, że jest środa i muszę go dzisiaj (wtorek) wstawić i tylko dlatego powstał już teraz, ale trudno xd. Z informacji, informacyjek, warto wiedzieć, że w przyszłym tygodniu wyjeżdżam i w sobotę będzie ostatni rozdział do środy pierwszego sierpnia, lub przy jakichkolwiek problemach soboty czwartego sierpnia.
Tak więc do soboty,
Kellin.
CZYTASZ
WELL I DO NOT KNOW
FanfictionPo adopcji Frank nie spodziewał się huku fajerwerk, tylko w miarę normalnej rodziny. Ale cóż, w złą godzinę wypowiedział te słowa na głos i stało się zupełnie inaczej. Czy Frank dostanie choroby wieńcowej przez ciągły szok i zdziwienie przejawami cz...