Usiedliśmy na ławce w parku. Wyciągnąłem telefon, aby zadzwonić do mojej ulubionej chińskiej knajpki.
- To na co masz ochotę? - zapytałem przed wybraniem numeru.
- Słodko kwaśny? Wietnamczyk? Może oba? - zaproponował Wampir. Skinąłem głową i niemo powiedziałem "jasne".
- Dzień dobry, Hoang Hai (a/n polecam, a przynajmniej na kalwaryjskiej), w czym mogę służyć? - odezwał się głos w słuchawce.
- Na wynos kurczak słodko kwaśny i po wietnamsku na nazwisko Iero, z pałeczkami, bo ten idiota nie ma żadnych w domu.
- Oczywiście. Gdzie zawieźć?
- Możemy przyjść.
- Dobrze, proszę być za.... od pół godziny do pięćdziesięciu minut, mamy dużo zamówień, więc trudno określić czas przygotowywania. Czy to wszystko?
- Tak, dowidzenia - rozłączyłem się i spojrzałem na Way'a. - Mamy ponad pół godziny. Co robimy?
- Nie wiem. Jak dla mnie możemy tu chwilę posiedzieć - rozciągnął się na ławce i położył głowę na moich kolanach. Gdy popatrzyłem się na niego powątpiewającym wzrokiem, uśmiechnął się do mnie uroczo.
Znaczy to by było urocze dla jakichś niewyżytych gimnazjalistek, dla mnie nie.
- Wiesz, że teraz wyglądamy jak homo para? - zachichotał na co ja przewróciłem oczami. - I tak by the way, to powiedz mi dlaczego nazwałeś siebie moim przyszłym chłopakiem, a jeszcze trochę wcześniej mnie pocałowałeś?
- Oj Franiu, Franiu... Przecież ja jestem twoim przyszłym chłopakiem, a w tramwaju ci się podobało - spłonąłem rumieńcem. I to wcale nie tak, że powiedział prawdę. Moje nastawienie emocjonalne do tamtego wydarzenia jest obojętne. I to, że tyle o tym myślę nie oznacza, że wcale tak nie jest. - A co? Nie chciałbyś być moim chłopakiem? Jestem aż tak brzydki? Myślałem, że jak jestem androgeniczny to każdy będzie mnie chciał - poderwał się nagle Gerard. Ja tylko popatrzyłem się na niego znacząco i odwróciłem głowę, żeby nie zauważył mojego stłumionego śmiechu.
On jednak nie dał za wygraną. Chwycił mnie za brodę i obrócił w swoją stronę.
- Śmiejesz się - stwierdził jak gdyby odkrył, że ziemia tak naprawdę nie jest walcem. - Nie podobam ci się! - dodał jakby zawiedziony. Uniosłem brwi w geście niezrozumienia.
- To raczej normalne. Jesteś facetem, ja też, to się nie kalkuluje Way. Nie każdy będzie cię adorował i robił ci ołtarzyki (a/n jak ja Oli'emu xD) - Wampir zrobił podkówkę i wyglądałby naprawdę smutno, gdyby nie lekko uniesiony kącik ust.
- Ale jednak. Inaczej byś się o to nie pytał - dodał po chwili i smyrnął mnie palcem po nosie. Znów przewróciłem oczami i wstałem, aby uniknąć dalszej, niezbyt komfortowej, konfrontacji.
- Ej! Gdzie idziesz? - zapytał czerwonowłosy i poderwawszy się z ławki, ruszył za mną, gdyż oddaliłem się od niego na parę kroków. - Rozumiem, że teraz idziemy do chińczyka, tak?
Nie odpowiedziałem. Postanowiłem zadzwonić do Linz, żeby trochę zmniejszyć jego nieznośność. Wybrałem numer uroczej brunetki i przyłożyłem telefon do ucha.
- No hejka, Franiu, co tam słychać? - usłyszałem miękki głos w słuchawce. Od samego brzmienia zacząłem się uśmiechać.
- Cześć Linz - Gerard nagle przestał się uśmiechać. - U mnie spoko. Idziemy właśnie z Gee odebrać chińczyka w Hong Hai. Mówiłaś coś, że będziesz dzisiaj w okolicy, może mogłabyś nas odwieźć z powrotem? - Wampir zaczął robić już gesty sugerujące, że poderżnie mi gardło i że nie ma zamiaru jechać z Lindsay.
- Jak dla mnie spoczko. Zadzwoń jakoś pięć minut wcześniej, jestem w Wallmarcie z Lizą, strasznie nieznośna dziewczyna, chętnie się od niej uwolnię. Tylko potem będę musiała jechać do dentysty, więc nie będę mogła długo zostać. Pewnie Gerry się ucieszy. No cóż, w takim razie pa malutki! - pożegnałem się i włożyłem telefon do kieszeni.
- Co ty zrobiłeś?! - wzburzył się czerwonowłosy. - Z Lindsay?! Frank, ja popełnię harakiri jak będę musiał z nią jechać! - twarzą upodobnił się do swoich włosów. Uśmiechnąłem się triumfalnie. A niech ma za tę całą Debby.
- Przeżyjesz - odpowiedziałem krótko i tym samym uciąłem rozmowę.
Dziewiętnastolatek wyglądał na trochę przybitego; głowę skierował do ziemi, robił małe powolne kroki i się przygarbił. To interesujące, że nawet w takiej pozycji potrafi być atrakcyjny. Znaczy obiektywnie atrakcyjny, żeby nie było, że mi się podoba albo coś.
- Wiesz - odezwał się, gdy wychodziliśmy już z parku - Debby ma czas dzisiaj wieczorem. Możesz ją zaprosić, chociaż poznać - westchnąłem głośno. Kiedy on ogarnie, że nie mam zamiaru spotykać się z żadną Debby? - Jaki z ciebie heteroseksualny mężczyzna, jak nie chcesz poderwać jakiejś dziewczyny, hm?
- Piętnastoletni - odparłem bez wahania.
- Ale ze mną i tak kręcisz - pokręcił głową z udawaną dezaprobatą. Długo nie wytrzymał w takim poważnym stanie, bo widząc moją mocno skonfundowaną minę wybuchnął śmiechem. - Frankie, co ty się taki poważny robisz za każdy razem jak wspomnę o naszym przyszłym mariażu?
- Bo to nie jest śmieszne. Nie jestem gejem Way, pogódź się z tym - pokręciłem głową.
***
- Naprawdę, Frankie? Omg, ale was shipuję! - zaczęła piszczeć Lindsay, gdy opowiedziałem jej o wkurzającym zachowaniu Gerarda. - Pasujecie do siebie! Jak do walentynek nie będziecie razem to sama was wyswatam! - moje uszy już ledwie to wytrzymywały.
Zapadłem się w fotelu, a siedzący obok mnie Wampir zaczął chichotać. Świetnie.
Ale dobrze, potrafię to znieść dla Linz, w końcu poprosiła mnie o coś. Resztę trasy przebyliśmy w całkowitym milczeniu wciągając aromaty chińskiego jedzenia (a/n kto jeszcze kocha jeździć w aucie pełnym wietnamczyka?).
- Gerard, możemy pogadać? - zapytała Ballato, gdy wysiadaliśmy z jej auta. Niezauważalnie skinęła mi głową. Czerwonowłosy zawahał się, ale został na miejscu. Ja razem z paczkami na wynos ruszyłem w stronę wyjścia.
??????????????????????????????????????????????????????????????????????????????
CZYTASZ
WELL I DO NOT KNOW
FanfictionPo adopcji Frank nie spodziewał się huku fajerwerk, tylko w miarę normalnej rodziny. Ale cóż, w złą godzinę wypowiedział te słowa na głos i stało się zupełnie inaczej. Czy Frank dostanie choroby wieńcowej przez ciągły szok i zdziwienie przejawami cz...