kiDs Can cOnSEnT, i'M pRoUD oF bEinG a MAP!

147 17 10
                                    

Leżałem na podłodze z Gerardem już chyba z godzinę. W międzyczasie kilku lekarzy zdążyło się o nas potknąć, a jakieś dziecko z onkologii nas nawet opluło. Gdybym go nie powstrzymał, Wampir uderzyłby to niewinne stworzenie gaśnicą oderwaną ze ściany.
Czułem się znacznie lepiej niż kilkadziesiąt minut wcześniej. To znaczy nadal miałem kolosalny żal do czarnowłosego i z lekką rozpaczą odkryłem, że chyba nigdy mu już w pełni nie zaufam, ale było lepiej. W końcu otaczało mnie ciepło i czułość, nawet jeżeli udawane dawały mi poczucie jako takiego bezpieczeństwa.

- O wiesz co jeszcze znalazłem w rossmannie? - Drgnął nagle leżący pode mną chłopak.
- No? - Usiadłem opierając się o krzesełka.
Gerard przez chwilę grzebał w fałdach spódnicy i wyciągnął jakąś białą butelkę ze spryskiwaczem.
- Czysty nagrobek! Zajebista nazwa, co nie? - Oparłem czoło o kolana w akcie zrezygnowania połączonego z rozbawieniem. - To płyn do czyszczenia grobów niby, co przypomina mi o pewnej traumie, w którą mnie wpakowałeś, ale ta nazwa mnie kupiła, nie ma co. - Zdziwiło mnie, że tak swobodnie mówił o sytuacji, w której ktoś próbował go zgwałcić. Jednak po przyjrzeniu się jego twarzy dostrzegłem schowany głęboko w jego oczach ból. Postanowiłem nie brnąć w ten temat.
- Brzmi świetnie, słońce... - stwierdziłem mocno ironicznym tonem. - Da się tym czyścić meble? - Wampir rozpromienił się, gdy usłyszał epitet jakim go określiłem. Na wzmiankę o meblach nagle poderwał się i zaczął wyrywać mi rękę ze stawu.
- Idziemy, trochę Ci podrasujemy nastrój. - Nawet nie próbowałem się sprzeciwiać, bo wiedziałem, że to po prostu nie miałoby sensu.

***

Na początku nie rozpoznawałem miejsca, w którym się znaleźliśmy. Zresztą po szybkiej jeździe karetką, którą jakimś cudem załatwił nam Gerard nie dziw, że obraz rozmazywał mi się przed oczyma. Kolory ogromnego budynku jednak coś mi mówiły. Był mianowicie niebieski i miał na sobie jakieś żółte logo.
- Ikea; perfekt plats för ett datum! - Zakrzyknął swoim głosem prezentera Mango.
No tak, byliśmy w Ikei, mogłem się tego domyśleć wcześniej.
Przez cały mój pobyt w domu rodziny Way odkryłem z nie lada zdziwieniem, że ta rodzina należała chyba do jakiegoś obrządku ikeosławnego; Michael miał chyba trzy bluzy z logiem sklepu, a na honorowym miejscu w jego biblioteczce leżała sterta instrukcji do składania mebli. Pani Donna z kolei na wszystkich kubkach wymalowała napis 'IKEA' i przyklejała hobbystycznie do zderzaków cudzych aut naklejki firmy. Gerard, jak to on, stworzył na strychu w ostatnich miesiącach ołtarzyk, cały niebiesko-żółty.
Dowiedziałem się też od Lindsay, że rodzina ta dwa razy do roku udaje się na holistyczne wyprawy do Ikei. Na szczęście jeszcze mnie to nie spotkało i nie zapowiadało się, żeby tym razem było to coś w tym typie.

- No i dlaczego tu jesteśmy? - Zapytałem z powątpiewaniem.
- Co, nie słyszałeś co powiedziałem? - Dramatyczna pauza, podczas której Wampir szczelniej owinął mnie kocem od sanitariuszy, mrucząc coś o wirusach i jakimś laboratorium w Chinach. - No więc zabieram Cię na randkę w Ikei.
- Mhm, a kiedy wyraziłem na to zgodę? Zdajesz sobie sprawę z tego, że to kazirodztwo i pedofilia? - Uśmiech szaleńca nie schodził z twarzy emosa.
- Ale to Ikea! W Szwecji wiek przyzwolenia to piętnaście! Niech żyje Karol Gustaw! - Z zakłopotaniem podrapałem się po karku i posłałem przepraszający uśmiech przechodzącej obok rodzinie. Matka tylko fuknęła ze zdegustowaniem, a ojciec umierał chyba ze śmiechu. Dzieci były zapatrzone w Gerarda. Wbrew własnej woli zrobiłem się zazdrosny i zmrużyłem oczy patrząc prosto w ślepia najbardziej bezwstydnego. Nie poruszyło go to.

- Ooo, jak uroczo skarbie, już się robisz zaborczy!
- Przestań z tymi skarbami, jestem Twoim bratem. - Wywróciłem oczami i ruszyłem do wejścia, żeby jakoś wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji. Chyba zrobiło mu się przykro.

***

O właśnie to! - Krzyknął uradowany Wampir, gdy kasjerka w końcu zgadła co chciał kupić. Wyjęła spod lady dwie zielone butelki wypełnione krwistoczerwoną substancją i skasowała dwadzieścia dolarów bez kilku miedziaków. Gerard szybko schował podejrzane butelki do spódnicy i pociągnął mnie do magazynu na dole sklepu.

Przez ostatnie dwie godziny chłopak polerował wszystkie blaty w kuchniach i nucił pod nosem szwedzki landrynkowaty pop. Starał się chyba odwrócić moje myśli od Michaela. Za każdym razem, kiedy patrzyłem na niego z politowaniem albo rzucałem jakąś sarkastyczną uwagę, uchodziło z niego jakby powietrze, tak jak włosy Pinkie Pie, gdy robiło się jej smutno. Z jednej strony czułem, że należało mu się za całą tę sytuację, ale z drugiej w przeciwieństwie do niego miałem trochę empatii, więc było mi przykro, że w ogóle tak myślę i sprawiam mu ból.

Teraz jednak, po zakupieniu podejrzanego napoju, rozjaśnił się jakoś i odzyskał na nowo swoje siły i entuzjazm. Powstrzymywał się chyba od podskakiwania wokół mnie, co robił niemal zawsze, gdy uważał, że idę za wolno.

- Otóż widzisz Franiu, to jest grzaniec. - Odezwał się w końcu. - Jest naprawdę świetny i trudno mi uwierzyć, że chcą go wycofać, no ale cóż. Teraz pójdziemy sobie do sztucznych ogrodów na tyłach magazynu, podgrzejemy to i zabawimy się w porządnych meneli!
- W jaki sposób upijanie się w Ikei z pedofilem miałoby mi polepszyć humor albo kwalifikować się do miana randki? - Zapytałem zmęczony całą sytuacją.
- Ano widzisz. Tutaj nie ma alkoholu! Można brać apap nawet! - Czarnowłosy zadziwiony moim brakiem entuzjazmu wygiął usta w podkówkę. Znowu niebezpiecznie zaczęła  z niego uchodzić radość.  - No uśmiechnij się, co? Jak chcesz to możemy wrócić do domu. - Dodał ciszej i jakby smutniej.

Wtedy pomimo głosu krzyczącego do mnie z tyłu głowy, żeby jak najszybciej stąd się zwijać, uśmiechnąłem się do niego ciepło i chwyciwszy go za rękę, pociągnąłem nas w stronę ogródków. Tyle biedny zrobił, żeby mnie uszczęśliwić, że mogłem ten jeden raz mu się odwdzięczyć.

????

WELL I DO NOT KNOWOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz