- I właśnie dlatego tosty mają lepszą wartość psychologiczną niż te twoje głupie naleśniki. - dokończył swoją długą i bezsensowną przemowę Michael. - To jak, zrobić ci jednego?
- Eee..... Czemu nie? - odparłem nie do końca rozumiejąc co się wokół mnie dzieje. Tak to się kończy, gdy w porze jakiegokolwiek posiłku trafi się do kuchni razem z młodszym Way'em. Tosty. Nie żebym ich nie lubił, ale mimo wszystko takie monotonne odżywianie z pewnością ma jakieś mniej przyjemne skutki w przyszłości.
Po kilku chwilach mojego myślenia do kuchni wpadł Gerard. Blondyn wyciągał właśnie tosty ze swojej oklejonej naklejkami z jednorożcami tostownicy i już miał mi jednego podać, gdy Szanowny Pan Wampir Way wyrwał mu oba z rąk i zniknął w przedpokoju.
Michael zaczął coś na niego krzyczeć, a ja powlokłem się do swojego pokoju. W końcu skoro nie ma śniadania, to jest pora przedśniadaniowa, która oznacza spanie.
Zanim na dobre udało mi się zasnąć do pokoju weszła Pani Way.
- Wszystko w porządku Frank? Mike mówił mi, że nie wyglądasz najlepiej. Może zostań dzisiaj w domu? - zaproponowała w międzyczasie mierząc mi temperaturę. Trochę mnie to zdziwiło, bo przyzwyczajony byłem do nauki w szkole nawet przy większym przeziębieniu, a tu proszę, wystarczy zrobić żałosną minkę i zostaje się w domu.
Moja opiekunka odebrała moje zdziwienie nieco opacznie, bo stwierdziła, że nie ma mowy, żebym gdzieś dzisiaj wychodził.
W takim razie świetnie; mam dla siebie cały dom. Postanowiłem pozwiedzać trochę strych, a potem wyjść gdzieś, na przykład z Lindsay. Bezzwłocznie napisałem do dziewczyny.
7:52
Frank: Ej Linz, masz ochotę gdzieś pójść?
7:53
Lin-Z: Hejka^^ Jasne, kiedy, gdzie?
7:53
Frank: Kino? Ostatnio mieli wypuścić jakiś film o "przerażającym" klaunie.
7:53
Lin-Z: Dla mnie spoko.
7:53
Frank: O 940 jest pierwszy seans.
7:54
Lin-Z: No to jesteśmy umówieni. 900 pod kinem^^ Sya, Frank<3
Wstałem z łóżka i powtórzyłem swoją poranną rutynę. Gdy umalowałem się i dokończyłem ostatniego naleśnika (mają tę wyższość nad tostami, że są) udałem się na koniec korytarza na drugim piętrze. Rzadko tam bywałem. A był to mały zakątek; metr na półtora, Pani Way ułożyła tam uroczą wykładzinę w kwiaty i małą komodę. Na suficie prosto nad owym meblem, były drzwi otwierane za pomocą prawie metrowego kawałka pręta spoczywającym w jednej z szuflad. Wetknąłem metal do dziury w suficie, przekręciłem i nie do końca wiedziałem jak to się stało, ale drzwi na strych się otwarły, a z nich zsunęły się nieco zakurzone składane schody.
***
Przytuliłem Lindsay i pożegnałem się z nią.
- Musimy to kiedyś powtórzyć. - uśmiechnęła się i zniknęła w bloku.
Wyjąłem telefon i słuchawki, włączyłem jakiś losowy zespół i ruszyłem na nogach do domu.
Było nieco później niż postanowiłem, ale raczej nie będę miał z tej okazji żadnych problemów. Wybijając palcami rytm muzyki zacząłem się zastanawiać co łączyło Gerarda i Linz. No bo nie oszukujmy się, oni do siebie całkiem nie pasowali, byli całkowitymi przeciwieństwami i to nie takimi, które się przyciągają.
CZYTASZ
WELL I DO NOT KNOW
FanfictionPo adopcji Frank nie spodziewał się huku fajerwerk, tylko w miarę normalnej rodziny. Ale cóż, w złą godzinę wypowiedział te słowa na głos i stało się zupełnie inaczej. Czy Frank dostanie choroby wieńcowej przez ciągły szok i zdziwienie przejawami cz...