Ległem na kanapę z ciężkim westchnięciem.
Chciałem trochę odpocząć, może przy papierosie; Pani Way nie było.
W sumie już wyjmowałem jednego fajka z paczki i przyłożyłem go do ust, ale ktoś postanowił mi przeszkodzić swoim pseudo indyjskim jazgotem.- Frankieee! Dzieeciii nie paląą! Nie urośniesz jeszcze i jak się całować będziesz z dziewczyną?! - popatrzyłem na niego z politowaniem. - W takiej sytuacji pozostają ci tylko chłopcy! - dokończył z pretensją.
- A co? Tak źle jest, że aż żaden by mnie nie chciał? - przwróciłem oczami.
- Uch.. po prostu mi to daj. - wyrwał paczkę z dłoni. - Chodź, nudzi mi się.
Mroczny Wampir Way zaczął ciągnąć mnie w niewiadomym mi kierunku.
Pod koniec naszej trasy, która swoją drogą często zakręcała i robiła kółka w miejscu, okazało się, że stoimy przed moją szafą.
- Patrz. - powiedział jakby załamany. - Patrz. Tylko patrz. Widzisz ile tu jest rzeczy? Jak ty chcesz sobie znaleźć chłopaka, skoro już ustaliliśmy, że dziewczyny cię nie kręcą-
- Nic takiego nie mówiłem, Way. - zaprotestowałem z grobową miną. - Poza tym o co ci chodzi? Spotkałeś Z i musisz się na kimś wyżyć?
- Może tak, może nie. - odpowiedział sucho. Wow! Nowy przysmak od Mrocznego Wapira Way'a; suchy lód! - Idziemy na zakupy! - postanowił.
- Jest dziewiętnasta, jak ty chcesz o tej godzinie robić zakupy?
- Na nogach. - no ja z nim po prostu nie mogę.
Po chwili, gdy poprosił już Panią Way o pieniądze na zakupy, ciągnął mnie po ulicy w stronę przystanku autobusowego. Co chwilę ciężko wzdychałem, ale on niewzruszenie wyrywał mi ramię, aż w końcu weszliśmy do autobusu, który właśnie podjechał.
- No już, Frankie, nie będzie tak źle. - pogłaskał mnie po włosach, jakbym był małym szczeniaczkiem.
Ech... kiedyś planowaliśmy z Jaimią przygarnąć jednego takiego, co go znaleźliśmy na ulicy, nawet nadaliśmy mu imię.... Ale ktoś postanowił sobie, że wypruje mu wnętrzności.
Tak skończyła się moja przygoda ze zwierzętami.
Moje rozmyślania o małym Urugwaju, jak nazwaliśmy pieska, przerwał potrząsający mną Pan Wampir Way.
- Deeebiiiluuuu..... nikt nie kazał ci się na mnie obrażać. - westchnął. - Fraaaaank... odeeeezwiiijjj sięęę.... Nuudzęęęę sięęęę.....
- Właśnie widzę. - odparłem zimno.
Na szczęście, był to już koniec naszej podróży i wysiedliśmy pod okoliczną galerią.
Way pociągnął mnie w stronę wejścia i zaczął paplać jakieś całkowicie bezsensowne rzeczy.
- Okey, już wiem. - popatrzył na mnie spod uniesionych brwi. - Masz okres. - dokończyłem jakby było to zbyt oczywiste, aby to wypowiadać.
- Nie! - zaprotestował głosem dziewięcioletniej dziewczynki, która w swoim mniemaniu jest buntownicza. - Jestem facetem, a poza tym zakupy są fajne!
- Orientujesz się czy nie ma jakiegoś badania na występowanie estrogenu?
- Nieee wieeemm... - odpowiedział przeciągając litery i wyrażając tym samym swoje zwątpienie w moje IQ. - Mniejsza o to! Chodź! - i pociągnął mnie w nieznane.
Nie oceniajcie mnie. To, że nigdy nie byłem w galerii handlowej w centrum miasta nic nie oznacza. Prawda?
Wampirowi ktoś chyba znów dosypał coś do kawy, bo wyglądał nieco.... Zamiast normalnie chodzić kręcił się wokół siebie i próbował toczyć się w odpowiednim kierunku, przez co ja nie wiedziałem co ze sobą zrobić.
- Eeeyymm, Gerard.... - trzepnąłem go lekko w ramię kiedy przestał się dalej posuwać i tylko kręcił się w kółko.
- No co? Jesteśmy na miejscu. - popatrzyłem z powątpiewaniem na sklep. - Pięć dziesięć piętnaście, co cię tak dziwi? Będą tu mieli akurat twoje rozmiary. - już pomijając, że mam metr sześćdziesiąt osiem, a rozmiarówka dziecięca kończy się na metr sześćdziesiąt cztery, pomysł wydał mi się nieco nawiedzony.
Nie mniej jednak, pomimo moich jasno zakomunikowanych protestów, Pan Wampir Way już przemierzał alejki w celu znalezienia czegoś, jak to określił, idealnego dla małego Frania. Siłą rzeczy, ja szedłem za nim.
- Ohhhh.... - zapowietrzył się chłopak trzymając w rękach czarne spodnie z działu dziewczęcego. - Frank, to jest idealne! - kiedy nic nie odpowiedziałem wepchnął mi tylko wieszak i przwrócił oczami.
Przez następne kilkanaście minut nurkował w górach ubrań i wieszaków następnie wpychając mi je do rąk.
Pod koniec tej pasjonującej trasy wepchnął mnie do przebieralni (uprzednio wyrzucając z niej jakąś przerażoną dziewczynkę) i kazał mi się, jak pewnie nikt się nie domyślił, przebrać.
Po kolei wkładałem ubrania w ciemnej kolorystyce, aż dotarłem do różowej koszulki z napisem spread love i tęczą.
- Eemm.. Gerard...? Bo widzisz.... mam tutaj taką różową koszulkę... - westchnąłem i usłyszałem zasobą szelest odsłanianej zasłonki.
- I co, nie mieścisz się? Większych nie mieli. - powiedział zniecierpliwiony Way. - Zakładaj i tyle.
Kiedy włożyłem tę upokarzającą koszulkę, Wampir postanowił, że koniecznie musimy ją kupić.
W ten upokarzający sposób moja szafa wzbogaciła się o kilka dziwnych koszulek z działu damskiego i dwie pary zdecydowanie za ciasnych jeansów.
Gdyby to był koniec, byłoby fajnie, ale oczywiście tak dobrze być nie może.
Pan Wampir Way zobaczył nanu nana.
Postanowiłem, że jestem zbyt wykończony na dalsze, wciąż tak samo bezsensowne zakupy, więc klepnąłęm sobie na ławeczkę przed tym sklepem.
Było mi przyjemnie cieplutko od swetra i na dodatek poczułem się nieco senny z uwagi na porę dnia i ilość wykańczających czynności ponad normą.
Jak łatwo się domyślić - odpłynąłem.Dla mnie były to sekundy, ale z pewnością trwało to nieco dłużej. W każdym bądź razie po tym okresie czasu poczułem się potrząsany przez Pana Wampira Way'a.
- Frank, mam wszystko, możemy wracać! - wykrzyknął (zbyt głośno jak dla mnie) i poderwał mnie z ławki.
Ciągle niemalże biegł, więc ja z moimi krótkimi nóżkami musiałem biec.Jadąc autobusem Gerard zaczął mi opowiadać o tym co kupił i do czego to urzyje. Było to na tyle usypiające, że osunąłem się na ramię czarnowłosego i zasnąłem.
?????????????????????????
Jeżeli dotrwałeś do tego miejsca, gratuluję, bo ja sam męczyłem się nad nim przez tydzień i nie mam pojęcia dlaczego, ale ten rozdział jest w moim odczuciu jeszcze gorszy niż reszta.
Love,
Kellin.
CZYTASZ
WELL I DO NOT KNOW
FanfictionPo adopcji Frank nie spodziewał się huku fajerwerk, tylko w miarę normalnej rodziny. Ale cóż, w złą godzinę wypowiedział te słowa na głos i stało się zupełnie inaczej. Czy Frank dostanie choroby wieńcowej przez ciągły szok i zdziwienie przejawami cz...